28 lat Batman: The Animated Series

Wyznania Bat-Rodziny – wspominamy Batman: The Animated Series!

Batman: The Animated Series nie trzeba przedstawiać żadnemu fanowi Człowieka-Nietoperza. To klasyk nad klasykami, legendarne wcielenie Mrocznego Rycerza, a także kreskówka, która na zawsze odmieniła oblicze amerykańskiej animacji.

Nasza redakcyjna Bat-Rodzina oraz jej współpracownicy i goście specjalni przyglądają się odcinkom zapadającym w pamięć w szczególny sposób. Przygotujcie się na epizody z samego topu, jak i te, które… wolelibyśmy, by pozostały wspomnieniem. Zapraszamy do lektury!



The Man Who Killed Batman
reż. Bruce Timm, scen. Paul Dini

Michał Chudoliński: Mam całą masę ulubionych odcinków Batman: The Animated Series z lat 90. Choć niektóre z nich starzeją się niezbyt elegancko (zwłaszcza pod względem animacji), to są też takie epizody, które niczym wino zyskują na wartości poprzez obcowanie w dojrzałym wieku. I w przypadku „Człowieka, który zabił Batmana” nie ma co się dziwić – wszakże jego autorami są tour de force animowanego uniwersum DC, Paul Dini i Bruce Timm, odpowiadający za „Szaloną miłość”.

Omawiany odcinek można w skrócie nazwać tragikomedią pomyłek. Skupia się na pewnym feralnym jegomościu, średniaku, nikim w zasadzie, mającym szczęście w nieszczęściu być zawsze tam, gdzie nie trzeba. Również zbieg okoliczności sprawia, że ma w rękach kaptur i pelerynę Batmana, gdy dochodzi do nieszczęśliwego wypadku w momencie dokonywania zbrodni. Tym samym ofiara losu przemienia się w jednej chwili w bożyszcza tłumów. Pojawienie się nowego lidera w półświatku nie cieszy jednak starych wyjadaczy, przyzwyczajonych do pewnej hierarchii i porządku…

Owszem, omawiany odcinek nie ma najlepszych momentów animowanych. Ale nadgania pogłębioną fabułą, ciekawym ukazaniem relacji pomiędzy znanymi postaciami oraz odsłonięciem niecodziennych oblicz tychże bohaterów i łotrów. Dini mistrzowsko potrafi przejść z tonacji żałobnej do totalnej farsy, a całą sytuację wykorzystuje do tego, by ukazać prawdziwą motywację Jokera, jego narcyzm i borderline ustanowiony na wzbudzaniu atencji za wszelką cenę. Nade wszystko jednak ten odcinek mówi wiele o ludzkiej naturze i pewnej socjopatii w strukturze społecznej. Polega ona na tym, że często oceniamy kogoś poprzez jego prezencję lub renomę tworzoną przez innych, a nie przez realne świadectwo działania.

W tych ponad 20 minutach tak wiele się dzieje! Udało się ukazać w bardzo subtelny sposób pożądanie mimetyczne Rene Girarda. W ciekawy sposób zabawiono się kreowaniem mitycznej legendy wokół Batmana. Ale nade wszystko jest to historia o tym, jak należy się wystrzegać własnych marzeń. Uważajmy, o czym śnimy – bo marzenia się spełniają, i to z nawiązką. Przy odrobinie fartu możemy odnaleźć takie miejsce, które będzie dobre dla wszystkich stron (choć nie jest to regułą, co udowadniają prawidła geopolityczne). A bywa też nierzadko tak, że nasz sukces jest środkiem do celu wyższych sił, o których nie mamy nawet świadomości… Tylko dobrzy opowiadacze potrafią tyle wcisnąć w tak małym formacie.



I’ve Got Batman in My Basement
reż. Frank Paur, scen. Sam Graham i Chris Hubbell

Tomasz Kozioł (tomaszkoziol.net): Kultowa animacja z Batmanem była jedną z iskier, które zapoczątkowały moją miłość do Mrocznego Rycerza. Gdy padło pytanie, który z odcinków najbardziej pamiętam, to… z jakiegoś powodu nie miałem wątpliwości, że jest to „I’ve Got Batman in My Basement”. Zacząłem odgrzebywać z pamięci (i internetu) różne fakty dotyczące tego epizodu, by rozwikłać zagadkę mojego sentymentu. Jak się okazało, trafiłem przy tej okazji na kilka ciekawostek.

Otóż jest to odcinek, o którym nawet Bruce Timm mówi, że… no, nie jest najlepszy, delikatnie to ujmując. Skoro więc nawet sam producent nie lubi opisywanego dzieła, to czemu akurat tę przygodę Batmana tak ciepło wspominam? Na pewno nie wynika to z faktu, iż jest to pierwszy występ Pingwina w Batman: TAS. Nic do Oswalda nie mam. Ba, lubię go wręcz. Ale nie na tyle, by jego debiut zaznaczać markerem w kalendarzu.

O co w takim razie chodzi?

Kolejne sesje medytacji pozwoliły mi znaleźć odpowiedź na to pytanie. Batman nie jest postacią, z którą jakoś szczególnie łatwo jest się utożsamić. Multimilioner wspierany w nocnych eskapadach przez wiernego kamerdynera nie jest osobą, z którą odruchowo bym się identyfikował jako dzieciak. Ale za to jako dzieciak mogłem się identyfikować z dzieciakami, które… miały Batmana w swojej piwnicy. To po prostu działało na moją wyobraźnię! Może nie mogłem być Batmanem (choć ciągle nad tym pracuję), ale mogłem być chłopakiem, który pomógł mu w opresji. I to by było coś!

Powiem Wam też szczerze, że na wszelki wypadek wolę nie wracać do tego odcinka, skoro sławę ma, jaką ma. Niech pozostanie cudownym wspomnieniem w mojej – wtedy raptem kilkuletniej – świadomości.



Mad as a Hatter
reż. Frank Paur, scen. Paul Dini

Marek Kamiński
: Mad as a Hatter” to jeden z tych odcinków, po których masz szansę wpaść do króliczej nory. Ja nie tylko jeszcze głębiej wsiąknąłem w Gotham, ale przy okazji trafiłem do Krainy Czarów. Jako fan Batmana i matematyki nie sposób mi było nie pokochać Szalonego Kapelusznika, zwłaszcza w tej wersji. Spytasz może, czemu. Proste: Kapelusznik jest postacią wzorowaną na jednym z bohaterów „Przygód Alicji w Krainie Czarów”, fascynującej książki, której autor, znany pod pseudonimem Lewis Carroll, był tak naprawdę matematykiem. A dodatkowo, jeśli Paul Dini zabiera się za pisanie odcinka, to cud, miód, orzeszki… a raczej: ciasteczek moc i szalona herbatka.Jervis Tetch (imię i nazwisko Kapelusznika z DC Comics) jest tu niepewnym siebie naukowcem pracującym dla Bruce’a Wayne’a, zauroczonym w sekretarce, która oczywiście nazywa się Alice, a mającym nad sobą surową szefową – grożącą, że w razie niepowodzenia „polecą głowy”. To dopiero początek licznych nawiązań do słynnych książek o przygodach Alicji.Główny bohater opowieści jawi się nam jako sypiący cytatami z książek Lewisa Carrolla mól książkowy (nomen omen, użyczający mu głosu Roddy McDowall zagrał w bat-serialu z Adamem Westem wroga o pseudonimie Bookworm). Napisany w interpretacji Diniego Tetch to zauroczony bez wzajemności samotnik, bardzo ludzka postać, z którą niejeden widz może się bardzo łatwo utożsamić. Wobec złudzenia, że jego los może się odmienić („Curiouser and curiouser”) Jervis nabiera pewności siebie, tworząc personę Kapelusznika. Niestety, nieszczęście w miłości, w połączeniu z fiksacją na punkcie fikcyjnej historii książkowej Alicji popycha go na drogę występku i wywołuje ostatecznie przemianę w Szalonego Kapelusznika.W tym odcinku wszystko gra niemal perfekcyjnie – począwszy od fabuły (chapeau bas, panie Dini!), przez świetnie napisaną postać Jervisa Tetcha, obsadę głosową (w której szczególnie błyszczy Roddy McDowall), humor (patrz np.: sarkastyczny Alfred i jego pomysł na śniadanie), muzykę, easter eggi… Może jedynie animacja (za którą odpowiadało gorzej oceniane spośród studiów animacji tego serialu Akom Production Co.) kuleje tu i ówdzie, natomiast cała reszta sprawia, że jest to godny polecenia odcinek.

Mad as a Hatter” to słodko-gorzka opowieść o zgubnych skutkach fiksacji i o tym, żeby czasami jednak wyjść ze świata fikcyjnego, zamiast tkwić nieustannie i nieodwołalnie w Krainie Czarów, w głębi króliczej nory.



Christmas With the Joker
reż. Kent Butterworth, scen. Eddie Gorodetsky

Mateusz Godlewski („Groteskowiec”): Muszę się przyznać, że w dzieciństwie nie miałem większej styczności z Batman: The Animated Series. Moje upodobania ograniczały się do seriali emitowanych na kablowych kanałach z kreskówkami, a produkcje emitowane na stacjach dla starszych o dziwacznych porach jakoś mnie do siebie nie zachęcały. TVP2 i Polsat starałem się omijać szerokim łukiem, więc dużo bliższe były mi takie serie jak Batman Przyszłości, Liga Sprawiedliwych czy (nieco później) Batman: Odważni i Bezwzględni, które oferowała polska wersja Cartoon Network. Uważam jednak, że świadomy odbiorca popkultury nie powinien przejść obojętnie wobec fenomenu The Animated Series, więc nigdy nie jest za późno, by nadrobić zaległości.  

Zawsze miałem słabość do ekscentrycznych złoczyńców, czarnego humoru i świątecznych odcinków specjalnych, więc szczególnie przypadł mi do gustu epizod „Christmas with the Joker”, który zgrabnie łączy wszystkie te elementy. Umieszczenie imienia antagonisty w tytule może sugerować, że bynajmniej nie będziemy mieli do czynienia z ckliwą historią, co zdaje się potwierdzać pierwsza scena ukazująca Jokera w gronie arkhamskich „kolędników” śpiewającego prześmiewczą piosenkę o… Batmanie. Beztroski śpiew zostaje jednak przerwany w momencie umieszczenia przez niego gwiazdy na czubie choinki, która okazuje się rakietą umożliwiającą mu ucieczkę z Azylu. Nie musi upłynąć dużo czasu, by osobliwy uciekinier wcielił się w rolę gospodarza pokręconego świątecznego teleturnieju, w którym stawką jest życie Komisarza Gordona, Harveya Bullocka i Summer Gleeson.

Bardzo cenię sobie odpowiednie wyważenie akcji i humoru, a „Christmas with the Joker” robi to idealnie – sceny walki Batmana i Robina z pułapkami Jokera przeplatają się tu z ujęciami na prowizoryczne studio telewizyjne gospodarza groteskowego teleturnieju. Podobnie jak w wielu epizodach serii, w tym również nie zabrakło smaczków dla fanów popkultury. Uwadze zafascynowanego historią animacji widza nie powinien umknąć easter egg w postaci ukazania jednego z prezentów Jokera, czyli lalki w oryginalnej wersji językowej nazwanej „Betty Blooper” nawiązującej do Betty Boop, wielkiej animowanej gwiazdy kreskówek Fleischer Studios. Mamy co prawda wrzesień, ale zdecydowanie polecam seans odcinka na każdą porę roku.



Harley & Ivy
reż. Boyd Kirkland, scen. Paul Dini

Barbara Szymczak-Maciejczyk: Odkąd sięgam pamięcią, odcinek Batman TAS „Harley and Ivy” podobał mi się szczególnie ze względu na postaci kobiece. W końcu fabuła serii jest skoncentrowana na męskich bohaterach – nieważne, pozytywnych czy negatywnych. A tu proszę, epizod poświęcono moim ulubionym antagonistkom, które na dodatek ostatecznie zostały złapane przez policjantkę (Renee Montoya), a więc kolejną kobietę. Wyrazista kreska, efektowne działania, podkreślenie urody i siły Harley i Bluszczu, a przede wszystkim starania podejmowane przez Bluszcz, by pomóc nowo poznanej przyjaciółce odciąć się od toksycznej (tak, tak!) relacji z Jokerem – to wystarczyło, by odcinek na długo zapadł mi w pamięć.

Obecnie epizod doskonale wpisuje się w nurt feministyczny, koncentrując się na siostrzeństwie bohaterek, ich niejednoznacznej relacji oraz odkrywaniu girl power. Dowodzi to faktu, iż już niemal trzy dekady temu dostrzegano, z czym zmagają się kobiety. I chociaż od tamtej pory wiele się zmieniło i teraz sposób ukazania krętej drogi Harley i Bluszczu do całkowitej emancypacji z pewnością byłby odmienny, to opisany tu odcinek Batman TAS można uznać za w pewien sposób prekursorski.



Two-Face Part 1 & 2
reż. Kevin Altieri, historia Alan Burnett, teleplay Randy Rogel (part 1); reż. Kevin Altieri, scen. Randy Rogel (part 2)

Stefan Dziekoński: Dlaczego „Two-Face” to szczytowe osiągnięcie twórców Batman: TAS? Wpływ mają na to przede wszystkim gęsta, wręcz przytłaczająca atmosfera oraz sam Dwie Twarze. Przemiana Harveya Denta z dręczonego problemami psychicznymi prokuratora w obłąkanego przestępcę jest zarówno fascynująca, jak i przygnębiająca. Z jednej strony Dwie Twarze wierzy wyłącznie w ślepy los i nie dostrzega sensu życia, co symbolizuje rzut monety, z drugiej pragnie wrócić do ukochanej.

Wspomniana wcześniej atmosfera to zasługa nie tylko scenariusza, ale też muzyki i obrazu. Utwory są stonowane, lekko niepokojące, widz raczony jest też scenami w ulewnym deszczu i mroku nocy. Ta opowieść jest, moim zdaniem, najlepszą w całym serialu i aż szkoda, że w większości późniejszych odcinków Dwie Twarze przedstawiany jest przede wszystkim jako rzucający monetą pospolity zbir.



Dreams in Darkness
reż. Dick Sebast, scen. Judith & Garfield Reeves-Stevens
Piotr Szczepański (Zamaskowany Krzyżowiec): Pamiętam, że gdy po raz pierwszy odpaliłem płytę z kilkoma odcinkami serialu Batman: Animacje (bo taki był polski odpowiednik The Animated Series) oniemiałem. Serial szokował jakością wykonania i doskonałym uchwyceniem niebanalnej głębi charakterologicznej Mrocznego Rycerza, znanej z kart najlepszych komiksów. Oglądałem odcinek po odcinku, z maniakalną wręcz fascynacją, tonąc po uszy w mrocznym i posępnym klimacie miasta Gotham, stylizowanego na lata 40. ubiegłego wieku. Nagle, ku moim oczom ukazał się tytuł ostatniego już epizodu, znajdującego się na dysku – „Dreams in Darkness”. Kadr tytułowy wgniatał w fotel swoją wymownością, dając do zrozumienia, że niewinna rozrywka dobiegła końca…

Scarecrow postanawia sterroryzować miasto swoim gazem strachu, a jedyna osoba, która może zniweczyć jego niecne plany – Zamaskowany Krzyżowiec – siedzi zamknięty w Azylu Arkham, oficjalnie uznany za niepoczytalnego. Brzmi ciekawie? I tak jest! Historia wciąga jak bagno i nie nudzi ani przez chwilę, a animacja, która, to trzeba przyznać, bywa dość nierówna w przypadku rzeczonego serialu, tutaj trzyma wysoki poziom przez całe 20 minut trwania odcinka. Po wielu latach od pierwszego seansu nadal pozostaję w szczerym przekonaniu, że „Dreams in Darkness” to jeden z najlepiej zrealizowanych odcinków całej serii i niepodważalny dowód na to, że to jedna z najlepszych inkarnacji Batmana, z jakimi można obcować.



Perchance to Dream
reż. Boyd Kirkland, historia Laren Bright & Michael Reaves, teleplay Joe R. Lansdale

Jakub Michalik: Bruce Wayne budzi się pewnego ranka i dowiaduje się, że… jego rodzice żyją, a Batmanem jest ktoś inny. Czy całe jego dotychczasowe życie było snem? „Perchance to Dream” to nie tylko mój ulubiony odcinek serialu Batman: The Animated Series, ale także mój pierwszy kontakt z postacią Mrocznego Rycerza – obejrzałem go w poczekalni u dentysty na początku podstawówki. Byłem pod ogromnym wrażeniem tej mrocznej, surrealistycznej, zaskakującej historii. Do dziś jest to jedna z najwybitniejszych opowieści o Batmanie. Zagłębia się w jego psychikę i zadaje pytanie: czy Bruce podświadomie nie chce być bohaterem i byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby zrezygnował z roli Mrocznego Rycerza? Warto również wspomnieć, że to ulubiony odcinek Kevina Conroya, odtwórcy głównej roli w serialu.



Beware the Gray Ghost
reż. Boyd Kirkland, historia Dennis O’Flaherty i Tom Ruegger, teleplay Garin Wolf i Tom Ruegger

Tomek Grodecki („Tommy”): Szary kapelusz. Szare rękawiczki. Skórzane buty. Wytarta peleryna. Nachodzi Gray Ghost!

„Beware the Gray Ghost” uwodzi noirową poetyką. Przy okazji opowiada o podstarzałym aktorzynie zmagającym się z odtrąceniem zawodowym (gościnnie Adam West). A przecież niejeden odtwórca Batmana doświadczył tego samego cierpienia. W epizodzie cenię klimat noir, kompozycję szkatułkową i nutę opowieści detektywistycznej. Gray Ghost to postać, która spokojnie mogłaby na dłużej zasilić szeregi Bat-Rodziny. Dajcie szansę temu odcinkowi. I strzeżcie się Szarego Ducha!



Tekst opracował: Tomek Grodecki

Korekta: Marcin Andrys

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *