BATMAN BLACK & WHITE (PLUS COLOR)

Początki gacka na filmowej taśmie

W dzisiejszych czasach hasło „ekranizacje Batmana” bez dwóch zdań kojarzy się albo z trylogią Nolana (plus niefortunnym „BvS” Snydera na dokładkę), albo z filmami z lat 80. i 90. nakręconymi przez Burtona i Schumachera. Z pewnością znajdzie się też niejeden widz, który wymieni niezapomniane seriale animowane, ale o odsłonach przygód Człowieka Nietoperza z czwartej i szóstej dekady ubiegłego stulecia niewielu już pamięta. Nie można powiedzieć, że to dobrze, chociaż infantylność tamtych produkcji, ich kiepski humor i realizacja pozostawiały wiele do życzenia. Nie chcę ich tutaj jednak krytykować ani analizować, do dziś zresztą cenię klimat, którym były przepełnione. Chcę je po prostu przypomnieć, bo niezależnie od jakości tych obrazów, każdy fan stworzonej przez Boba Kane’a i Billa Fingera postaci powinien chociażby dać im szansę.

SERIALE KINOWE

Pierwsza ekranizacja przygód Batmana powstała już w roku 1943, nieco ponad cztery lata od wydania pamiętnego „Detective Comics #27”, w którym zadebiutował detektyw w pelerynie. Jako pierwszy z bohaterów DC Comics doczekał się serialowej adaptacji, a ta przy okazji odniosła całkiem spory sukces, którego niestety nie udało się powtórzyć zrealizowanemu w podobny sposób „Green Hornetowi”. Jednak jak na produkcję nakręconą w czasie konfliktu przystało, „Batman” zawierał oczywiście wiele wojennych analogii. Tytułowy bohater (w tej roli Lewis Wilson, najmłodszy z aktorów wcielających się dotychczas w Człowieka Nietoperza) oraz jego pomocnik Robin (grany przez Douglasa Crofta) to tajni rządowi agenci, którzy trafiają na ślad działających w Gotham japońskich sabotażystów. Ich głównym przeciwnikiem jest Dr. Daka, który potrafi zmieniać ludzi w podległych mu zombie.

Jak widać, z komiksowego pierwowzoru pozostało niewiele więcej, niż główni bohaterowie i miejsce akcji. Detektywistyczny klimat zastąpiony został mocno propagandowymi, antyjapońskimi (często wręcz rasistowskim) treściami, najdziwniejsze zmiany dotyczące działań Batmana podyktowane były przez cenzurę, a braki takich gadżetów jak chociażby Batmobil wynikały z niskiego budżetu. Komiksowych łotrów porzucono natomiast na rzecz wrogów narodu. Jednakże liczący 15 epizodów serial miał spore znaczenie dla mitologii Batmana, bowiem wiele elementów, które się w nim pojawiły, przeszło potem do komiksowego cyklu i jej kanonu.

Najważniejszym z nich jest oczywiście jaskinia tytułowego bohatera. Zarówno ją samą, jak i ojcowski zegar maskujący wejście, wymyślili Victor McLeod, Leslie Swabacker i Harry L. Fraser, scenarzyści produkcji. Poza tym, choć postać Alfreda, lokaja Bruce’a Wayne’a, zadebiutowała w komiksach kilka miesięcy przed premierą pierwszego odcinka, sądzi się, że powstała, ponieważ twórcy serialu ujawnili, że chcą wprowadzić kogoś takiego do fabuły. Jakkolwiek by jednak nie było, Alfred, który w komiksach był bohaterem niskim, korpulentnym i łysym, swój ostateczny wygląd zyskał zainspirowany odtwarzającym go w ekranizacji Williamem Austinem – szczupłym, wysokim mężczyzną z charakterystycznym wąsikiem.

Sześć lat po powstaniu serialowego „Batmana”, studio Columbia Pictures przygotowało jego kontynuację w postaci „Batmana i Robina”. Kolejny piętnastoodcinkowy serial różnił się znacznie od komiksowego pierwowzoru, ale jednocześnie okazał się propozycją mu bliższą, niż jego poprzednik. Znów zabrakło wrogów znanych z łam opowieści graficznych, budżet był jeszcze niższy (nie pojawił się więc Batmobil, a tytułowi bohaterowie jeździli jak poprzednio zwykłym samochodem), zmianie uległa również obsada. W roli Bruce’a Wayne’a wystąpił tym razem Robert Lowery, a jego pomagiera, Dicka Greysona, zagrał Johnny Duncan. Fabuła przedstawiała się dość prosto: oto Batman i Robin muszą stawić czoło Czarodziejowi, który dzięki pewnemu urządzeniu może kontrolować samochody. Co takiego zatem łączyło tę pozycję z komiksami? Właściwie jedna zasadnicza rzecz, występy znanych postaci. U boku Batmana i Robina (oraz Alfreda) pojawili się bowiem Jim Gordon, a także Vicki Vale, która w komiksach zadebiutowała ledwie pół roku wcześniej. Jakby na deser miłośnicy postaci otrzymali debiut ekranowy Batsygnału. Na tym niestety cechy wspólne się kończyły i kończyła się także ekranowa kariera Batmana. Przynajmniej na 17 lat.

BATMAN ‘66

Już na początku lat 60. pojawił się jednak pomysł, by na nowo zająć się detektywem w pelerynie. Koncepcje były różne, w końcu zdecydowano się na komediowy ton i tak oto w roku 1966 Bruce Wayne po raz kolejny powrócił na taśmę filmową, żeby wdziewać trykot i biegać za łotrami. Chociaż twórcy planowali, by najpierw na ekranach pojawił się film kinowy wprowadzający do fabuły, a dopiero potem serial, to jednak ten drugi projekt otrzymał od studia pierwszeństwo. Pomimo ewidentnie parodystycznego podejścia (uzupełnionego o propagowanie takich rzeczy, jak zapinanie pasów, odrabianie lekcji czy picie mleka) ta właśnie produkcja okazała się być najbliższa pierwowzorowi z dotychczas powstałych.

Pierwszą zmianą (poza obsadą oczywiście, tym razem w głównych bohaterów wcielili się Adam West i Burt Ward) okazała się forma serialu. Twórcy porzucili jedną długą fabułę na rzecz krótkich opowiastek kręconych według wciąż tego samego schematu, niektóre z nich opierając na konkretnych zeszytach. Poza tym w końcu fani Batmana doczekali się debiutu Batmobilu na ekranie – plus Batkoptera, Batmotoru i Batłodzi, a przede wszystkim pojawiło się więcej znanych i lubianych postaci. Lista tych ostatnich nie jest wcale mała. W fabule 120 nakręconych odcinków znalazło się miejsce dla Alfreda, Gordona, Batgirl, Jokera (Cesar Romero), Pingwinna, Riddlera, Catwoman, Mr. Freeze’a czy Szalonego Kapelusznika (co ciekawe w roli tej wystąpił David Wayne). Wśród obsady pojawił się nawet legendarny Vincent Price jako Jajogłowy, a na dodatek w drugim sezonie twórcy doprowadzili do crossovera Batmana i Green Horneta (po latach Kevin Smith przyłożył swoją rękę do komiksu „Batman ’66 meets The Green Hornet” inspirowanego tym wydarzeniem). Tak więc, mimo dość jarmarcznej stylistyki i kiepskich dowcipów, fani Nietoperza mieli powody do zadowolenia.

Po emisji pierwszej serii do kin trafił w końcu planowany przez twórców film „Batman”, opowiadający o walce Batmana i Robina z czwórką największych gothamskich łotrów (Joker, Pingwin, Riddler i Catwoman). Potem wyprodukowane zostały jeszcze dwa sezony serialu, ale jego wpływy nie zakończyły się na tym. Poza wspomnianym już komiksem, miłośnicy Nietoperza inspiracje tym serialem mogli znaleźć choćby w animowanej produkcji „Batman: Odważni i bezwzględni”, filmie „Batman Forever”, serii „Ptaki nocy” czy nawet grach spod szyldu „Arkham” oraz kolejnych komiksach i filmach. Jak na produkcję utrzymaną w campowej konwencji, nie traktującą tematu poważnie, trzeba przyznać, że to olbrzymi sukces. I już choćby dlatego warto dać jej szansę, tak jak poprzednim serialowym odsłonom. Kto wie, czy po latach klimat oldschoolu nie okaże się czasem kolejną zaletą tych dzieł.

Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce,pisanycm.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.

Korekta: Monika Banik.

[Suma głosów: 2, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *