Batman i James Bond: Dwa bliźniaki?

Mściciel-playboy i mroczny agent

 BatmanandjamesBond

W świecie fikcyjnym nie spotkali się jeszcze nigdy, ale perspektywa ich współpracy rozpala wyobraźnię miłośników obu postaci. Batman i James Bond – czołowi herosi globalnej popkultury – na pierwszy rzut oka wywodzą się z zupełnie różnych światów. A jednak gdy patrzy się na okładkę zaprojektowaną przez jednego z internautów do fikcyjnego zeszytu z przygodami Batmana pt. „Agents of Gotham”, trudno nie poczuć dreszczyku emocji związanego z możliwością współpracy czołowego detektywa i czołowego tajnego agenta. Podobnie przyglądając się, tym razem już autentycznej, okładce do jednego z wydanych w Szwecji komiksów zbierających komiksowe opowieści o 007, z pewnym zdziwieniem można dostrzec na drugim planie unoszącą się w powietrzu ludzką sylwetkę… ze skrzydłami nietoperza! Flirt między dwoma wspomnianymi franczyzami nie jest zatem tematem całkowicie świeżym, lecz zdecydowanie w ciągu kilku ostatnich lat zbliżył do siebie herosów Kane’a i Fingera oraz Fleminga na niespotykaną wcześniej skalę.

Wciąż jeszcze oczywiście nie doczekaliśmy się komiksowego, filmowego ani w zasadzie żadnego innego medialnego crossoveru, który obu bohaterów postawiłby obok siebie. Nawiązania, które pojawiają się jednak pomiędzy fikcyjnym uniwersum Bonda i Batmana są jednak subtelniejsze, ale też i bardziej znaczące, sprawiając, że obie marki w wyraźny sposób inspirują się w kwestii podejścia do tytułowych bohaterów, konstrukcji fabuł oraz szerzej zakrojonej polityki twórczej związanej z wymyślaniem obu herosów na nowo dla współczesnej widowni.

Nazywam się Wayne. Bruce Wayne.

Mający swoją premierę w 2005 roku film „Batman – Początek” to bezsprzecznie tytuł przełomowy – nie tylko dla filmowego gatunku superbohaterskiego, ale i audiowizualnej popkultury w ogóle. Zasadniczym osiągnięciem filmu w reżyserii Christophera Nolana było zaproponowanie zupełnie nowej formy dla opowieści o nadludziach, dla których kluczową kategorią stał się wielokrotnie przytaczany realizm. Realizm ów osiągany był zresztą na dwóch płaszczyznach – z jednej strony Nolan wyraźnie odszedł od papierowych i sztampowych sylwetek przewijających się w większości produkcji dotyczących niezniszczalnych herosów. Zamiast tego zaproponował reinterpretację postaci, które miały przede wszystkim mieć określone cechy charakteru skrywane pod maską zakapturzonego mściciela (lub, jak miało się później okazać, także tajnego agenta). Drugą płaszczyzną realizmu w filmie „Batman – Początek” okazał się oczywiście sam fikcyjny świat ukazany na ekranie – widowiskowy, lecz nie fantastyczny. Kojarzony z luksusem i zbrodnią, ale takimi, jakie znamy z codziennych przekazów telewizyjnych. Podejście Nolana można by zatem uznać za z gruntu innowacyjne i w pełni autorskie, gdyby nie fakt, że sam reżyser wprost wypowiadając się o swoich inspiracjach dotyczących restartu opowieści o Batmanie wskazywał właśnie na kinowe ekranizacje powieści Iana Fleminga, których prywatnie jest zagorzałym fanem.

Przyglądając się pierwszemu filmowi z nolanowskiej trylogii Mrocznego Rycerza pod kątem nawiązań pro-bondowskich jasnym okazuje się, jak wiele – w zakresie projektowania postaci oraz świata w którym żyją – filmy Nolana zawdzięczają agentowi 007. Ów realizm, o którym wspomniałem wcześniej, projektowany na potrzeby filmu „Batman – Początek” jest zatem realizmem ściśle powiązanym z „realizmem” Bonda, czyli konwencją mającą budzić bezpośrednie skojarzenia, lecz jednocześnie uciekającą naszemu codziennemu doświadczeniu. Z taką sytuacją mamy chociażby do czynienia w przypadku wymyślenia na nowo postaci Bruce’a Wayne’a. W poprzednich kinowych wcieleniach Batmana Wayne był niemal zawsze bezbarwną, zakompleksioną postacią, stanowiącą jedynie nieciekawy fundament na którym wznosi się majestatyczna i charyzmatyczna postać Batmana. Takiego Wayne’a dali nam kolejno Michael Keaton, Val Kilmer i George Clooney, sugerując swoimi występami, że to nie Wayne, a Batman jest tu kluczową postacią. Pomysł Christophera Nolana i Christiana Bale’a był zupełnie inny – Wayne w wersji Bale’a nie jest snującym się bez celu introwertykiem, lecz rozrywkowym playboyem, który bez oporów wskakuje do hotelowej sadzawki w towarzystwie dwóch cudzoziemek, rozbija się (dosłownie) drogimi autami i romansuje z gwiazdą moskiewskiej opery. Każdy z tych punktów pasowałby właściwie do pierwszej z brzegu przygody Bonda, którym – w sensie kreowania określonego wizerunku – staje się Wayne w filmach Nolana.

Konieczność bardziej „realistycznego” podejścia do fantastycznych eskapad Batmana ponowie skłania Nolana do zaczerpnięcia z repertuaru rozwiązań bondowskich. Któż bowiem wyposaża teraz Mrocznego Rycerza w cudowne gadżety i pojazdy, jeśli nie Lucius Fox – odpowiednik bondowskiego Q – który w trylogii Mrocznego Rycerza przechodzi znaczącą metamorfozę od typowego administratora (obecnego np. w komiksach) po rodzaj szalonego wynalazcy i specjalisty od użytecznej Batmanowi technologii. Także postać złoczyńcy – przynajmniej w filmie „Batman – Początek” – ma wyraźne inklinacje nawiązujące do Fleminga. R’As al Ghul nie jest bowiem kolejnym przerysowanym komiksowym rzezimieszkiem, lecz diabelsko inteligentnym i mającym nieograniczone wpływy typem biznesmena-terrorysty, który swobodnie mógłby odnaleźć się w towarzystwie Aurica Goldfingera czy Hugo Draxa.

Nolan, jako wspomniany fan serii przygód 007, nie ogranicza się zresztą wyłącznie do subtelnych inspiracji na gruncie psychologicznym. Co najmniej dwukrotnie w wyreżyserowanej przez niego trylogii pojawiają się konkretne sceny, które stanowią hołd/nawiązanie do sekwencji z klasycznych fabuł bondowskich. Z pierwszą taką sytuacją mamy do czynienia w „Mrocznym Rycerzu”, w trakcie brawurowej próby odbicia przez Batmana chińskiego biznesmena Lau z jego biurowca. Wykorzystana w tym celu przez Batmana technologia – nazwana tu Skyhook – polega na przechwyceniu przez przelatujący nisko samolot wystrzelonego wcześniej przez ewakuowanego agenta specjalnego balonu do którego przyczepiono jest osoba ratowana. Dokładnie w taki sam sposób blisko pół wieku wcześniej James Bond efektownie kończył swoją misję w filmie „Operacja Piorun”, unosząc się w powietrzu w ramionach pięknej Domino. Druga sekwencja wprost inspirowana Bondem pochodzi z „Licencji na zabijanie”. W filmie tym, będącym drugim i ostatnim obrazem z udziałem Timothy’ego Daltona w głównej roli, Bond chwyta uciekającego handlarza narkotykami poprzez umocowanie do ogona samolotu złoczyńcy linki, dzięki której śmigłowiec kierowany przez rządowych agentów może unieść ścigany pojazd. Ten sam schemat realizuje w trakcie swojej ucieczki Bane na początku obrazu „Mroczny Rycerz Powstaje”.

Zasygnalizowane powyżej tropy, wskazujące na obecne w ramach najnowszej trylogii filmowych przygód Batmana wyraźne nawiązania do estetyki przygód Bonda, mogą postawić dokonaną przez Nolana rewolucję w zakresie gatunku superbohaterskiego w zupełnie nowym świetle. O ile jednak Batman wiele zawdzięcza Bondowi w zakresie swojego kinowego zmartwychwstania, tak i nie byłoby inicjującego nową erę bondowskich przygód „Casino Royale” gdyby nie „Batman – Początek”.

Mroczny agent powstaje

Mający swoją premierę w 2006 roku film „Casino Royale” to film, który bez przesady można by określić mianem odpowiednika filmu „Batman – Początek” na gruncie bondowskiej franczyzy. Tak, jak Nolan musiał wymyślić Batmana na nowo, po fiasku jakim okazał się film „Batman i Robin”, tak i Martin Campbell musiał zamazać fatalne wrażenie, jakie po swoim ostatnim Bondzie – „Śmierć nadejdzie jutro” – zostawił Pierce Brosnan. Recepta była gotowa. Skoro udało się rok wcześniej przywrócić do łask widowni Mrocznego Rycerza w formie brutalnie realistycznej opowieści, to czemu podobny zabieg miałby się nie udać w przypadku Bonda?

„Casino Royale” także jest filmem o genezie postaci, opowiedzianej z punktu widzenia dorastania tytułowego bohatera do czekającej go, kultowej roli. Nowemu Bondowi – brawurowo zagranemu przez Daniela Craiga – paradoksalnie bliżej do pierwotnych wcieleń introwertycznego Wayne’a niż kreacji Christiana Bale’a! Zdecydowanie zatem Wayne staje się bardziej bondowski, a Bond bardziej wayne’owy – jest bezkompromisowym samotnikiem, dla którego zdrada najbliższej osoby (w tym przypadku ukochanej Vesper Lynd) kończy się ostatecznym wycofaniem ze świata, czego apogeum oglądamy w filmie „Quantum of Solace”. Historia popkultury zatacza zatem dość przewrotne koło, zamieniając rolami tych dwóch jakże odmiennych bohaterów, nie gubiąc jednak przy tym ich indywidualnej charakterystyki.

Producenci filmów z Jamesem Bondem zawsze znakomicie potrafili wyczuć filmową koniunkturę. Było tak i w 1978 roku – gdy tuż po sukcesie „Gwiezdnych Wojen” Bond udał się w kosmos w filmie „Moonraker” – i w roku 2012, gdy po spektakularnym triumfie „Mrocznego Rycerza” Bond doczekał się swojej wersji tego kultowego obrazu w postaci „Skyfall”. I znów pomiędzy dwoma obrazami wyraźnie widać pewne wspólne punkty, które zbliżają do siebie przede wszystkim głównych bohaterów. Wayne w „Mrocznym Rycerzu” i Bond w „Skyfall” to postacie, które przeżywają kryzys – wątpiące w sens swych dotychczasowych działań, odzyskują wiarę w siebie dzięki konieczności ochrony swych najbliższych (odpowiednio szefowej Bonda, M, oraz przyjaciela Wayne’a, Harvey’a Denta). Także główny złoczyńca w obu filmach reprezentuje ten sam typ społecznego anarchisty – Joker dąży do destabilizacji politycznej i obywatelskiej, aby wydobyć na światło dzienne zło tkwiące w każdym z nas, z kolei równie demoniczny Silva o aparycji Javiera Bardema realizuje swój plan zdemaskowania tajnych agentów działających w konspiracji na całym świecie, aby ukazać zakłamanie i dwulicowość sterujących nimi szefów tajnych służb.

Warto wspomnieć również, iż w „Skyfall” pojawia się także scena będąca wyraźną aluzją do kultowej sekwencji z „Mrocznego Rycerza”. Mowa tu o momencie przesłuchiwania uwięzionego w kwaterze MI6 Silvy, w trakcie którego złoczyńca ujawnia swą zdeformowaną cyjankiem twarz. Jest to dość wyraźne nawiązanie do ikonicznego spotkania Batmana z Jokerem w filmie Nolana, który także – choć w bardziej metaforycznym sensie – ujawnia przed zamaskowanym mścicielem swe oblicze niepohamowanego agenta chaosu. Znów zatem możemy mówić tu o odwróceniu pewnej tendencji – wcześniej to Nolan składał hołd starym scenom z Bonda, teraz z kolei to reżyser Sam Mendes sięga po inspiracje filmowym Batmanem.

 

Powyższy przegląd kilku wybranych aspektów związanych ze wzajemnym przenikaniem się franczyz Jamesa Bonda i Batmana miał na celu uświadomić czytelnikom, jak bardzo zróżnicowane są wielorakie inspiracje dotyczące kluczowych marek współczesnej popkultury. Mam jednak nadzieję, iż w trakcie dokonanej analizy udało mi się udowodnić coś jeszcze – to mianowicie, iż Batman i Bond to postacie mające swe zasadnicze źródło w bardzo podobnych konwencjach dotyczących konstrukcji postaci i fabuł i które stanowią tym samym dwa różne oblicza tego samego mitu zachodniego (super)bohatera.

Autorem artykułu jest dr Tomasz Żaglewski. Kulturoznawca, adiunkt w Zakładzie Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną UAM. Obecnie pracuje nad książką dotyczącą współczesnych filmowych adaptacji komiksu.

Korekta: Monika Banik.

[Suma głosów: 6, Średnia: 4.3]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *