POWRÓT DO KORZENI W STYLU RETRO
Autor: Michał Chudoliński
Bruce Timm – we współpracy z Mattem Reevesem i J.J. Abramsem – powraca do miasta Gotham. Zapowiadany od lat serial miał być spełnieniem marzeń autora kultowej serii „Batman: Serial Animowany”. Bez ograniczeń wiekowych, bez cenzury, tak jak należy. Czy się udało? W moim mniemaniu wyszedł serial niedzisiejszy, ale niezwykle klimatyczny, konsekwentny w swojej poetyce i do bólu klasyczny.
„Mroczny Mściciel” jest niejako powrotem do pierwotnej wizji Mrocznego Rycerza autorstwa Billa Fingera i Boba Kane’a. Wszystko jest niby inne, choć wygląda dziwnie znajomo. Dark deco nadal jest odczuwalne w Gotham. Miasto odarte jest z przejawów nowoczesności. Miejsce akcji to lata 30 ubiegłego wieku. Nie ma telefonii komórkowej a Człowiek-Nietoperz zdany jest jedynie na siłę swoich mięśni, linę, harpun i całkiem elegancką brykę. Obserwujemy krucjatę Batmana gdy ten działa jako superbohater zaledwie od półtora tygodnia.
Wśród scenarzystów brakuje tym razem Paula Diniego i zaiste, lekkością się tutaj nie grzeszy. Za to pierwsze skrzypce fabularne grają Ed Brubaker i Greg Rucka, twórcy komiksowy znani z komiksów o Batmanie bardzo dobrze. To oni odpowiada za erę Nowego Gotham, rozgrywającej się od razu po Ziemi Niczyjej. Także oni są autorami legendarnej serii „Gotham Central” o funkcjonariuszach GCPD. Ich obecność sygnalizuje dobitnie atmosferę noir, pasującą do Batmana jak ulał.
Jeżeli ktoś czytał „Criminal” albo „Zaćmienie” będzie się czuł w trakcie oglądania „Mrocznego Mściciela” jak ryba w wodzie. Nawet śmiem twierdzić, że w tym przypadku zawartość kryminału w noir jest podwójna. Jakbyśmy oglądali przygody Batmana na TCM. Utracony przez lata serial Braci Fleischer sprzed wielu dekad, odkryty niespodziewanie w zatęchłej piwnicy.
Gdy puszczano „Batman: The Animated Series”, Timm i spółka przecierali szlaki. Nowatorsko wykorzystywali czarny papier, przełamywali schematy i wprowadzali standardy światotwórcze, z których korzystali autorzy Złotego Wieku Telewizji, a potem streamingu. W „Mrocznym Mścicielu” paradoksalnie sytuacja się odwróciła – historie opowiadane są wedle norm odpowiadającym współczesnym serialom. Twórcy są w tym względzie pryncypialni aż do przesady. Z tego względu są to odcinki kierowane do starych wyjadaczy, znających świat Batmana od podszewki. Ci mający w pamięci „Gotham Central” wiedzą zawczasu kto zdradzi, kto ma jakie preferencje seksualne. Twórcy rozgrywają tutaj widzów nostalgią. Potrafią zaskoczyć kreatywnymi wyborami, ale autentyczne zdumienie pojawia się rzadko.
Najnowszy serial ocieka klimatem znanym z prozy Chandlera, momentami czuć posmak hard boiled. Twórcy bawią się retro wibracjami na przekór wszystkiego, jakby chcieli edukować młode pokolenia ze złotych przebojów kryminału jako gatunku. Jest to frajda sentymentalna, nostalgiczna, ale bez przeskoczenia poziomu doskonałości, do którego przyzwyczaiło nas „The Animated Series”. Trudno odmówić tutaj wyrachowania – wszakże za dekadę Batman doby Złotego Wieku Komiksu trafi do domeny publicznej. To ostatnia chwila dla DC i Warnera, aby wycisnąć z konceptu ostatnie soki.
Jako osoba wychowana na klasycznych historiach Diniego i Timma przyznaję, że na „Mrocznym Mścicielu” bawiłem się dobrze. Ze wszech miar nie jest to dzieło przełomowe, a do wybitności brakuje mu wiele. Serial jest przewidywalny dla osób pamiętających „Rok Pierwszy”, „Długie Halloween”. Z drugiej strony twórcy nie starają się też być na siłę kontrowersyjni. Sądziłem, że będzie więcej krwi, zwłaszcza w epizodzie wampirycznym. Rozegrano go zaś bez wyraźnego hołdu dla produkcji Hammera, które Bruce Timm tak bardzo uwielbia. Jest wręcz zadziwiająco „po Bożemu”. Czy na ironię losu nie pozwolono mu zrealizować swoim pomysłów tak, jak chciał? Trochę tak to wygląda.
Niektórzy będą mieli spore trudności z sympatią wobec Batmana w wykonaniu Hamisha Linklatera. Nie ma czego mu zazdrościć – wchodzi w końcu w buty świętej pamięci Kevina Conroya. Zamaskowany mściciel w jego interpretacji to ponury gbur. Małomówny. Przemawia bardziej pięściami aniżeli ustami. Gdy jest Bruce’em Wayne’em, posępność wystaje z garnituru. Jednak w ciągu wszystkich odcinków widać ścieżkę emocjonalną, jaką ten Batman przejdzie w kolejnych sezonach. A ze względu na osobliwy dyskurs, odwołujący się do twórczości Darwyna Cooke’a, jestem niemalże pewny, że twórcy odwołają się do jego kultowego „Ego”.
Podsumowując, jest to dobra zabawa skupiona na składaniu hołdu przeszłości. Należyty fundament, na którym, miejmy nadzieję, zostanie opracowana lepsza nadbudowa. A jest na co czekać. W drugim sezonie bowiem zobaczymy historie napisane m.in. przez samego J.M. DeMatteisa.
7/10
MICHAŁ CHUDOLIŃSKI (ur. 1988)
Krytyk komiksowy i filmowy. Prowadzi zajęcia z zakresu amerykańskiej kultury masowej – ze szczególnym uwzględnieniem komiksów – w Collegium Civitas. Pomysłodawca i redaktor prowadzący bloga „Gotham w deszczu”. Współpracował z „Polityką”, „Nową Fantastyką”, Polskim Radiem, Agencją Kreacji Filmu i Seriali Telewizji Polskiej oraz magazynem „Charaktery”. Polski korespondent ogólnoświatowego magazynu „The Comics Journal”. Współzałożyciel i członek rady nadzorczej Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej.
Dziękujemy KoMMitet PR za udostępnienie serialu do recenzji.
Korekta: Marcin Andrys
Tytuł: „Batman”: „Mroczny Mściciel” („Batman: Caped Crusader”)
Reżyseria: Christina Sotta, Christopher Berkeley, Matt Peters
Scenariusz: Bruce Timm, Ed Brubaker, Adamma Ebo, Adanne Ebo, Jase Ricci, Greg Rucka, Halley Wegryn Gross, Marc Bernardin
Obsada: Hamish Linklater, Mckenna Grace, Christina Ricci, Jamie Chung, Diedrich Bader, Jason Watkins, Michelle C. Bonilla, Dan Donohue, John DiMaggio, Reid Scott, Toby Stephens
Producenci: Bruce Timm, Matt Reeves, J.J. Abrams, Ed Brubaker, Daniel Pipski, Sam Register, James Tucker
Muzyka: Frederik Wiedmann
Montaż: Marc Stone
Casting: Agnes Kim, Sarah Noonan
Czas trwania: 10 x 25 minut