Batman Scotta Snydera (DC New 52)

Jak zapamiętamy Scotta Snydera z Batmana w New52?

Scott Snyder pisał przygody Batmana już przed New52. Stworzył wtedy opublikowaną również na polskim rynku historię pt. Mroczne Odbicie, która licznymi nawiązaniami do Roku Pierwszego Franka Millera i Davida Mazzuchelliego zjednała sobie spore grono fanów. Nikogo nie dziwił fakt, że po reboocie uniwersum, zaproponowano Scottowi tworzenie nowych przygód Batmana, tym razem w regularnej serii o tym samym tytule. Właśnie z tego, zamkniętego już runu, Snyder jest aktualnie znany najbardziej, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że jest to dość kontrowersyjna popularność.

O ile pierwsze tomy tego cyklu, Trybunał Sów, Miasto Sów i Śmierć Rodziny, dosyć jednogłośnie uznaje się za bardzo dobre i wzbogacające mitologię mrocznego rycerza, o tyle jego kolejne historie wydają się mieć tylu zwolenników, ilu przeciwników. Ta kontrowersja skłania do pewnej refleksji: jaki obraz Scotta Snydera pozostanie w pamięci czytelnika po lekturze wszystkich 52 zeszytów Batmana z Nowego DC? Czy będzie to obraz pozytywny? Negatywny? Czy Snyder pozostawił po sobie coś świeżego, czy jedynie „odgrzał” to, co już bardzo dobrze znaliśmy?

Zamiast omawiać wszystkie tomy Batmana po kolei, postanowiłem skupić się na kilku pomysłach scenarzysty, które były rozwijane na przestrzeni tego runu. Pierwszą z takich twórczych inwencji jest Trybunał Sów: tajna organizacja na kształt loży masońskiej, która od wieków z ukrycia rządziła Gotham, wykorzystując jako swój instrument nie tylko wszelkie dostępne wpływy, ale i śmiercionośną broń w postaci Szponów: nieśmiertelnych zombie-zabójców, szkolonych do swojej roli przez całe życie.

O wpływie Trybunału Sów na mitologię mrocznego rycerza można by długo dyskutować. Wystarczy jednak wspomnieć, że od czasu publikacji Trybunału i Miasta Sów, postaci w białych maskach oraz Szpony pojawiły się w bardzo wielu miejscach: począwszy od niemal wszystkich tytułów komiksowych z Batmanem w roli głównej, poprzez własną serię komiksową (zatytułowaną, nomen omen: Szpon) a na animacji Batman kontra Robin i serialu Gotham skończywszy.

Szkoda tylko, że żadne kolejne wskrzeszenie Trybunału w różnych ościennych mediach i tytułach nie było tak znaczące, klimatyczne i mroczne, jak właśnie w tytule Scotta Snydera. Wielość pojawień się tej organizacji, jej reprezentantów i żołnierzy, dosyć mocno ogołociła dobry pomysł z pewnej tajemnicy i konspiracji, która przecież powinna być podstawową cechą tego zbiorowego przeciwnika.

Mówiąc o złoczyńcach, koniecznie należy powiedzieć o potyczkach Batmana z Jokerem. Scott Snyder zaoferował nam w swoim runie dwie: pierwsza miała miejsce w tomie Śmierć Rodziny, druga w Ostatecznej Rozgrywce.

Obydwie były bardzo satysfakcjonującym doświadczeniem literackim, co według mnie wynikało ze świetnego umotywowania antagonisty. Na kształt Alana Moore’a, którego Joker w ikonicznym Zabójczym żarcie wpadł na pomysł udowodnienia Batmanowi, że każdego można doprowadzić do szaleństwa, Scott Snyder nakazał zabójczemu klownowi udowodnić, że nie ma czegoś takiego jak Batrodzina, a Batmanowi tak naprawdę nie ufa żaden z jego sojuszników.

Śmierć Rodziny zapisała się w pamięci czytelników również z innego względu. Jest to jedna z niewielu historii o Batmanie, w której mroczny rycerz przegrywa potyczkę z klownem. Zakończenie opowieści, chociaż może się wydawać lakoniczne, bardzo wyraźnie sugeruje, kto tym razem śmiał się ostatni.

Ostateczna Rozgrywka również wyrasta ze zmiany motywacji Jokera. Nasz klown przestaje traktować walkę z Batmanem jako intelektualną rozgrywkę, której celem jest udowodnienie, kto ma rację. Tym razem jego walka z Batmanem ma wymiar ostateczny, a on sam używa środków, które jasno wskazują na to, że stara się zabić, a nie tylko zranić, Batmana.

Ostateczna rozgrywka zapisała się również w historii Batmana jako ta opowieść, w której przedstawiono koncepcję wiecznego Jokera. W pewnym momencie tej historii Batman odnajduje dowody na istnienie adwersarza w zamierzchłej przeszłości, dekady przed pojawieniem się Batmana czy Red Hooda.

Była to jedna z pierwszych koncepcji, które sprawiły, że wiele osób z dystansem podeszło do pomysłów Scotta Snydera. Wszak wiele wcześniejszych historii z Jokerem dotyczyło wewnętrznego konfliktu Batmana i odpowiedzi na ważne pytanie: czy w trosce o wyższe dobro wolno zabić złoczyńcę? Joker zawsze był na tyle inteligentnym przeciwnikiem, na tyle przebiegłym wrogiem, że umieszczenie go w Azylu Arkham nigdy nie było wystarczającym rozwiązaniem. Zawsze tylko odwlekało problem na później.

Koncept nieśmiertelnego, wiecznego Jokera stanowił więc nie lada problem dla przeszłych i przyszłych twórców opowieści o człowieku nietoperzu. Kilka miesięcy później, w evencie Wojna Darkseida, Geoff Johns uzupełnił albo nawet rozszerzył ten pomysł, precyzując, że jest aż trzech Jokerów. Trudno jednak teraz stwierdzić, na ile była to koncepcja Johnsa, a na ile Snydera, więc lepiej ten fakt odnotować, ale chwilowo nie zgłębiać zbyt mocno.

Od Trybunału Sów, poprzez Jokera, powinniśmy wreszcie dojść do Mr. Blooma, złoczyńcy, który pojawił się w dwóch tomach serii: Wadze Superciężkiej i Bloomie. Historią, która trwała przez wiele zeszytów oraz złoczyńcą, którego origin sięgał niemalże początków mrocznego rycerza, Scott Snyder zaskarbił sobie wielu antyfanów. Trudno się z tą niechęcią nie zgodzić: wielki człowiek kwiat z motywacją na kształt Lizarda z filmu Amazing Spider-Man to był obraz daleki od wymagań wieloletnich fanów człowieka nietoperza oraz fanów pierwszych historii o Batmanie autorstwa Scotta Snydera.

Bloom był oryginalnym złoczyńcą, miał interesujący wygląd i możliwości, jednak zabrakło w nim tego, o czym Snyder doskonale pamiętał konstruując historie z Jokerem. Zabrakło motywacji.

Skoro zaś jesteśmy przy Bloomie, warto wspomnieć o dwóch pozostałych pomysłach, z których zasłynęła ostatnia duża batmanowa historia Scotta Snydera. Pierwszym był nowy Batman. Kostium nietoperza, a raczej ogromny pancerz bojowy z silnymi mangowymi inspiracjami (a przede wszystkim uszami), przywdział Jim Gordon. Batman jako symbol został sprywatyzowany przez firmę zbrojeniową, a nowy obrońca Gotham został sprowadzony do roli wykonawcy rozkazów.

Pomysł nie spodobał się wielu fanom, ale ja byłem jego gorącym zwolennikiem. Nie chodzi o to, że nowy Batman powinien być równie dobry, co stary. Nie zwracałem uwagi na kostium, jego funkcjonalność, albo jej brak oraz na przeniesienie Batmanowej tradycji na nowy grunt.

Spodobała mi się koncepcja, że po zniknięciu Batmana szybko pojawia się ktoś z sektora prywatnego, kto chce przejąć markę i coś na niej stworzyć. To rozwiązanie jest bardzo życiowe i bardzo realne. Jestem święcie przekonany, że gdybyśmy w rzeczywistości doświadczyli takiej sytuacji, konsekwencje miałyby bardzo podobny przebieg.

Natomiast wybór Jim Gordona na nowego Batmana był krokiem tyle ryzykownym, co w uniwersum Nowego DC jednak uzasadnionym. Gordon w tej rzeczywistości był młodszym odpowiednikiem siebie ze starego DC. Miał więcej werwy, energii, a po rzuceniu papierosów odzyskał również kondycję. Szkolenie w US Marine Corps zapewniło mu całkiem solidny grunt do bycia Batmanem, a technologia załatwiła resztę.

O ile zastąpienie Bruce’a Wayne’a Jimem Gordonem wywołało mieszane uczucia u fanów, o tyle powrót Bruce’a, a dokładnie sposób, w jaki powrócił do roli Batmana, spotkał się już praktycznie tylko z falą krytyki.

Snyder wprowadził do swojej historii urządzenie, dzięki któremu Bruce był w stanie zapisać i odczytać swój stan umysłu z chwili, gdy postanowił być Batmanem. Urządzenie zadomowiło się w jaskini nietoperza, czekając na moment, gdy będzie można go użyć, by powołać następcę Batmana – o tożsamej intencji, motywacji i charakterze. Zamiast tego maszyna przysłużyła się Bruce’owi, by przypomniał sobie kim jest, po tym, jak w wyniku potyczki z Jokerem w Ostatecznej rozgrywce doznał amnezji.

Pomysł oczywiście jest pretensjonalny i bardzo umowny. Jest w nim sporo absurdu, jednak na szczęście Snyder nie próbuje tego uzasadniać i tłumaczyć. Każdy dobry pisarz gatunku science-fiction wie, że absurdalnych pomysłów tłumaczyć nie należy, bo w ten sposób nawet najlepszy talent może podkopać pod sobą dołek.

Na nieszczęście dla Snydera, wszystkie jego kontrowersyjne decyzje skumulowały się w ostatniej dużej opowieści (Waga Superciężka i Bloom). Tym sposobem scenarzysta zapewnił pożywkę swoim antyfanom, którzy mogli prześcigać się w argumentach przemawiających na jego niekorzyść. „Mangowy Batman-robot ze śmiesznymi uszami, olbrzymi człowiek-kwiat, maszyna robiąca Bruce’owi pranie mózgu i cofająca go w rozwoju” – z takimi zdaniami najczęściej można było się spotkać, czytając recenzje tych dwóch tomów Batmana.

Trzeba jednak z drugiej strony sporo oddać Snyderowi. Jego run w Batmanie był dosyć oryginalny, wprowadził sporo rzeczy, których wcześniej nie było. Natomiast w tych, które już wcześniej były obecne (nowy Batman, potyczka z Jokerem, origin) wprowadził sporo nowych i pasujących elementów. Jak to zwykle bywa z eksperymentami, nie wszystko poszło po jego myśli, nie wszystko przetrwało próbę czasu (zastanawiam się, czy któryś scenarzysta sięgnie jeszcze po Mr. Blooma), ale Snyderowi trzeba oddać, że próbował, podczas gdy wielu innych scenarzystów jedynie bezmyślnie kopiowało minione pomysły, niczego tym samym do mitologii mrocznego rycerza nie wnosząc.

Jako wisienkę na torcie wkładu Snydera w opowieść o Batmanie można jeszcze wymienić dwóch nowych członków Bat-rodziny, których wprowadził. Pierwszym jest Harper Row – nastolatka z Narrows, która w łamaniu zabezpieczeń jest niemal tak dobra, jak Tim Drake i która aktualnie pojawia się w uniwersum jako Blue Bird. Dziewczyna pojawiła się po raz pierwszy już w Trybunale Sów, by później przewijać się w Bat-tytułach raczej rzadko, ale jednak konsekwentnie. Była istotną bohaterką Wiecznego Batmana oraz Wiecznych: Batmana i Robina. W Odrodzeniu zaś pojawia się w serii Detective Comics i pewnie zagości w Bat-rodzinie na dłużej.

Drugim z bohaterów jest Duke Thomas – chłopak, który podobnie jak Blue Bird, był obecny epizodycznie w Snyderowym runie Batmana. Najpierw pojawił się w Roku Zerowym, później dał o sobie znać podczas Ostatecznej Rozgrywki, by wreszcie stać się twarzą ruchu „Jesteśmy Robinami” i pomóc Batmanowi w walce z Bloomem.

O ile Harper nadal jedynie przewija się w batmanowym światku, o tyle Duke gra w Odrodzeniu pierwsze skrzypce zaraz po Batmanie. Mamy go w regularnej serii Batman pisanej przez Toma Kinga, mamy go naprawdę sporo w All Star Batman Snydera. Oczywiście czas pokaże, na ile Duke zadomowi się w uniwersum, jednak próbując ocenić wkład Scotta Snydera w mitologię mrocznego rycerza, warto pamiętać o tym bohaterze.

Scott Snyder imponuje również, biorąc pod uwagę ciągłość jego pracy jako scenarzysty. Żywot komiksowego pisarza, który niewiele wnosi i wprowadza więcej zamieszania niż porządku do uniwersum, potrafi być nadzwyczaj krótki. Świetnym przykładem mogą być tutaj scenarzyści Detective Comics w New 52, którzy zmieniali się jak w kalejdoskopie, podczas gdy Snyder trzymał się kurczowo siostrzanej serii.

Kto wie, może nowojorczyk, który był przy Batmanie przed Nowym DC i jest obecny nadal, będzie tworzył przygody człowieka nietoperza również wtedy, gdy Odrodzenie dojdzie do punktu swojej naturalnej śmierci?

Jeśli będzie równie kreatywny, twórczy i pełen pasji w stosunku do Batmana, co podczas najlepszych momentów Nowego DC, nie mam absolutnie nic przeciwko.

Autorem powyższej recenzji jest Paweł Gęsicki – komiksiarz, kinoman, tancerz i działacz kultury. Miłośnik czarnego kryminału, horrorów, prozy Jamesa Ellroya oraz komiksów Alana Moore’a i Eda Brubakera. Dużo czyta, trochę pisze i prowadzi vloga o popkulturze na kanale Spoiler Included.

Korekta: Monika Banik.

[Suma głosów: 8, Średnia: 4.6]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *