PRZEBŁYSKI NADZIEI WŚRÓD CHAOSU
Minęło już osiem lat, odkąd Marvel Studios zainicjowało niespotykany dotąd w historii kina projekt. Dotychczasowe tworzenie osobnych serii, poświęconych pojedynczym superbohaterom, zastąpiono wspólnym filmowym uniwersum, w którym losy postaci z różnych produkcji krzyżują się ze sobą. W maju na ekrany kin wejdzie ich najnowszy film, „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”, miesiąc po premierze „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” konkurencyjnego DC Comics. W obu filmach dwie amerykańskie ikony stają po przeciwnych stronach barykady w ideologicznym sporze. Za wcześnie jednak na porównywanie obydwu serii, gdyż „Batman v Superman” to, po „Człowieku ze stali”, zaledwie druga część komiksowego uniwersum DC, zaś „Wojna bohaterów” to… trzynasty epizod sagi Marvela. Niestety, już teraz można stwierdzić, że twórcy filmu popełnili szereg błędów, pragnąc za wszelką cenę doścignąć konkurencję, czego skutkiem jest nierówne i chaotyczne dzieło, choć jednocześnie niepozbawione udanych, intrygujących momentów, dających nadzieję na przyszłość.
Film stanowi bezpośrednią kontynuację „Człowieka ze stali”. Walka Supermana z Generałem Zodem w Metropolis doprowadziła do śmierci tysięcy ludzi. Wśród ofiar znaleźli się również pracownicy Bruce’a Wayne’a, który dochodzi do wniosku, że kosmita z Kryptona stanowi zagrożenie, które należy powstrzymać. Reszta świata również nie jest pewna, co sądzić o istocie obdarzonej niemal boską mocą. Czy Superman jest bogiem, demonem, a może po prostu, jak ujmuje to jeden z komentatorów w filmie, „zwykłym gościem, który chce pomóc”? Tymczasem Clark Kent, reporter „Daily Planet”, jest oburzony faktem, że miasto Gotham jest terroryzowane przez zamaskowanego mściciela, Batmana, który stawia się ponad prawo i sam brutalnie wymierza sprawiedliwość. Bohaterowie nie zdają sobie jednak sprawy, że są obserwowani i manipulowani przez Lexa Luthora, szalonego miliardera dążącego do sprowokowania pojedynku między Mrocznym Rycerzem a Człowiekiem ze Stali, mając nadzieję, że skończy się on unicestwieniem obydwu herosów…
Na pierwszy rzut oka punkt wyjścia fabuły wydaje się interesujący i stanowi logiczną konsekwencję wydarzeń poprzedniego filmu, zaś motywacje bohaterów są zgodne z ich komiksowymi pierwowzorami. Ciekawy jest również fakt, że reakcja Bruce’a Wayne’a oraz znacznej części ludzkości na działalność Supermana odzwierciedla negatywne przyjęcie poprzedniego filmu w prawdziwym świecie. „Człowiek ze stali” był krytykowany za lekkomyślność tytułowego bohatera, który zdawał się nie zwracać uwagi ilu ludzi zginęło lub zostało rannych podczas starć z jego wrogami. Najnowszy film Zacka Snydera świadczy albo o tym, że reżyser postanowił przyznać się do błędu lub też od początku miał plan na to, jak mają się potoczyć wydarzenia.
Bez względu na to, jakie były jego intencje, ostateczny rezultat jest niestety frustrująco chaotyczny i nierówny. Film składa się z niedokończonych, rwących się scen, następujących jedne po drugich bez logicznego, płynnego przejścia. Zdarzają się sytuacje, w których bohaterowie muszą dokładnie wytłumaczyć, co wydarzyło się poza kadrem (konsekwencje ingerencji Supermana w Afryce), czasami poprzestają na pojedynczej, rzuconej niedbale kwestii (absurdalne i nierealne zapewnienia, że dzielnice miasta, w których toczą się walki, są opuszczone), a momentami niektóre elementy fabuły nie zostają w żaden sposób wyjaśnione (jak Luthor uzyskał pewne cenne informacje). Z drugiej strony, odpowiednio wykorzystane niedopowiedzenia działają na korzyść filmu, tworząc aurę tajemniczości wokół bohaterów. Widzowie mogą się tylko domyślać, co spowodowało, że Batman stał się jeszcze bardziej bezwzględny i nieufny niż zwykle. Film pokazuje spalone ruiny rezydencji Wayne’ów oraz strój Robina pokryty napisem „HA HA HA NABRAŁEŚ SIĘ BATMANIE”, Bruce wspomina, że Gotham miało „złe doświadczenia ze świrem przebranym za klauna” i przypomina Alfredowi, że po dwudziestu latach stracił wielu sojuszników… Wszystko to zachęca widzów do obejrzenia w przyszłości solowego filmu z Batmanem, który być może udzieli odpowiedzi na nasuwające się pytania. Niestety, film jest również pełen niepotrzebnych aluzji do innych członków przyszłej Ligi Sprawiedliwości, niemających żadnego wpływu na fabułę i zabierających cenny czas ekranowy, który można było wykorzystać na wyjaśnienie niektórych wątków. „Batman v Superman” popełnia ten sam błąd co „Niesamowity Spider-Man 2”, gdzie fabuła i rozwój postaci zostały zaniedbane na rzecz przygotowywania gruntu pod sequele, które ostatecznie nie zostały zrealizowane.
Kolejnym elementem utrudniającym odbiór filmu jest sposób, w jaki nakręcono sekwencje akcji. Podczas sceny pościgu Batmobilem widzowie są co chwila oślepiani światłami samochodów, z kolei końcową walkę z Doomsdayem (dystrybutorzy nie powinni byli zdradzać jego obecności w zwiastunie) przykrywają gęsty dym, eksplozje i wyładowania elektryczne. Na szczęście kulminacyjny moment filmu, czyli pojedynek tytułowych bohaterów, prezentuje się bardzo dobrze, głównie dzięki pomysłowości Mrocznego Rycerza, który skutecznie wykorzystuje cały swój różnorodny arsenał. Kolejną sceną zasługującą na wyróżnienie jest niezwykle dynamiczna i brutalna walka Batmana z ludźmi Luthora, przywodząca na myśl gry z serii Arkham.
W tym momencie, patrząc na wymienione dotychczas pozytywne aspekty dzieła Snydera, można dostrzec jego największy problem: skupia się niemal wyłącznie na pierwszym z tytułowych bohaterów. Batman był zawsze najpopularniejszym i najbardziej dochodowym produktem DC Comics, dlatego twórcy filmu postanowili włożyć najwięcej wysiłku w jak najlepsze przedstawienie jego postaci. Trzeba przyznać, że cel został osiągnięty: Ben Affleck w roli Mrocznego Rycerza to jeden z najbardziej udanych aspektów tego filmu. W zaledwie kilku słowach, a często samym spojrzeniem, potrafi oddać bagaż tragicznych doświadczeń, zmęczenie, lecz także determinację i agresję swojej postaci. Dotrzymuje mu kroku Jeremy Irons, tworzący bardzo złożoną wersję wiernego lokaja Alfreda. W jednej chwili pozwala sobie sarkastycznie skomentować obsesję Bruce’a Wayne’a, by niemal natychmiast spoważnieć i wyrazić swój niepokój. Poza aktorami równie efektownie prezentuje się sprzęt Batmana: jego strój, zbroja do walki z Supermanem oraz pojazdy, Batmobil i Batwing.
Problem w tym, że starając się jak najlepiej przedstawić Batmana i wszystkie elementy jego świata, „Batman v Superman” niemal całkowicie zapomina o swoim drugim tytułowym bohaterze. Henry Cavill powraca do roli Kal-Ela i, podobnie jak w „Człowieku ze stali”, bardzo dobrze oddaje jego łagodność, skromność i prostotę, a jednocześnie dostojność i siłę. Niestety, w przeciwieństwie do poprzedniej części, w której był głównym bohaterem, tym razem ma bardzo mało czasu ekranowego, a gdy już się pojawi, niewiele mówi. Nie może zatem odeprzeć stawianych mu zarzutów i przedstawić swojego punktu widzenia. W pewnym momencie, gdy zamierza to zrobić, powstrzymuje go nagły zwrot akcji. Jego działalność i reakcje ludzkości na nią zostają podsumowane zaledwie w jednym montażu. Najgorsze jest jednak to, co spotyka Supermana pod koniec filmu. Można się tego bardzo wcześnie domyślić; zwłaszcza, jeśli zna się jego komiksową biografię. Wszystko to sprawia, że „Batman v Superman”, który w zamierzeniu miał być starciem dwóch skrajnie różnych punktów widzenia, staje się mocno jednostronny.
Ta równowaga zostaje dodatkowo zaburzona, gdy na scenę wkracza kolejna postać: tajemnicza Diana Prince, którą Bruce Wayne spotyka na przyjęciu Luthora, nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z nieśmiertelną amazońską wojowniczką: Wonder Woman. Wcielająca się w nią Gal Gadot – znana do tej pory głównie z serii „Szybcy i wściekli” – choć ma niewiele czasu ekranowego jest, obok Bena Afflecka, najjaśniejszym punktem tego filmu. Oboje są doświadczonymi superbohaterami, którzy postanowili odizolować się od ludzkości. Jednak Gadot wzbogaca swoją postać o nietypową cechę. W przeciwieństwie do zgorzkniałego Mrocznego Rycerza, Wonder Woman jest pełna entuzjazmu do walki. Podczas bitwy z Doomsdayem – na uznanie zasługuje fakt, że wykorzystuje w niej skutecznie wszystkie elementy swego arsenału znanego z komiksów – zostaje powalona na ziemię, na co reaguje… uśmiechem. Jej wojowniczy charakter doskonale oddaje również jej motyw muzyczny, wypełniony dynamicznymi dźwiękami elektrycznej wiolonczeli i rytmicznymi uderzeniami bębnów. W porównaniu z nim rozczarowuje temat Batmana, składający się z sześciu powtarzających się, donośnych tonów, brzmiący jak fanfary pod koniec zwiastunów (użyto go zresztą do tego celu w jednej z zapowiedzi filmu). Motyw Supermana z „Człowieka ze stali” nadal trzyma poziom, bardzo dobrze oddając jego optymizm i siłę.
Na koniec należy wspomnieć o najważniejszych bohaterach drugoplanowych. Amy Adams jako Lois Lane usiłuje przedstawić ją jako inteligentną, niezależną i zdeterminowaną reporterkę. Ostatecznie jednak jej rola zostaje zredukowana do bycia ratowaną przez Supermana. Laurence Fishburne jako Perry White stanowi, podobnie jak Irons w roli Alfreda, źródło nielicznego w tym filmie humoru. Jesse Eisenberg wcielający się w Lexa Luthora to jedna z najbardziej kontrowersyjnych decyzji obsadowych ostatnich lat i, niestety, niezbyt udana. Największy wróg Supermana przez lata był przedstawiany jako niezwykle inteligentny manipulator zakładający przed światem maskę biznesmena i filantropa. Luthor w wykonaniu Eisenberga jest niezrównoważony i nie ukrywa swego szaleństwa. Mimo to, zamiast przerażać, jego tiki nerwowe, nagłe zmiany tonu i gwałtowna gestykulacja są raczej irytujące. Można odnieść wrażenie, że Eisenberg chciał za wszelką cenę powtórzyć sukces Jokera w wykonaniu Heatha Ledgera.
„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to film, który bardzo trudno jednoznacznie ocenić. Chaotyczny sposób prowadzenia historii, źle nakręcone sceny akcji (z kilkoma wyjątkami) i niemal całkowite zignorowanie Supermana rozczaruje wielu widzów. Z drugiej strony, doskonałe przedstawienie postaci Batmana oraz Wonder Woman daje nadzieję na przyszłość kinowego uniwersum DC. Aby jednak odniosło sukces, jego twórcy muszą wyciągnąć wnioski z błędów, jakie popełnili. Komiksy DC są pełne fascynujących, różnorodnych postaci z bogatą historią, mogących bez trudu rywalizować z bohaterami Marvela. Ich przygody należy wprowadzać na ekrany kin stopniowo, aby widzowie mieli czas na dokładne zapoznanie się z nimi, nie będąc przy tym rozpraszani przez nadmiar aluzji do innych filmów. Batman nie poradzi sobie w pojedynkę. Potrzebuje Ligi Sprawiedliwości. A także lepszego reżysera i scenarzysty.
Autorem recenzji jest Jakub Michalik. Tytuł magistra filologii angielskiej w Instytucie Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego, autor pracy poświęconej cechom amerykańskiego gotyku w twórczości Stephena Kinga. Zainteresowania: wielkie dzieła literatury światowej (szczególnie okres amerykańskiego romantyzmu, epoki wiktoriańskiej i modernizmu), socjologia kultury popularnej, gatunek superbohaterski w komiksie i filmie, przekład literacki, historia kina, krytyka filmowa. Fan Batmana.
Korekta: Monika Banik.
Tytuł: „Batman v Superman. Świt sprawiedliwości”
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: David S. Goyer, Chris Terrio
Obsada: Ben Affleck, Henry Cavill, Amy Adams, Jesse Eisenberg, Diane Lane, Laurence Fishburne, Jeremy Irons, Holly Hunter, Gal Gadot, Scoot McNairy, Callan Mulvey, Tao Okamoto
Zdjęcia: Larry Fong
Muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL
Montaż: David Brenner
Scenografia: Patrick Tatopoulos
Kostiumy: Michael Wilkinson
Czas trwania: 151 minut