Bill Finger w cieniu nietoperza

Autorem artykułu jest Konrad Dębowski – wieloletni fan komiksu, redaktor evil-manga.com, student kulturoznawstwa na AGH w Krakowie.

Każdego dnia dziesiątki dzieci żydowskich imigrantów udawały się do przepastnego gmachu szkoły średniej im. DeWitta Clintona, by pobierać naukę w tej prestiżowej placówce. To w jej progach pierwsze kroki stawiali nobliści, znani aktorzy czy politycy. Jednakże nas, fanów komiksu, spośród jej absolwentów najbardziej interesują takie postacie jak: Will Eisner, Stanley Lieber, Robert Kahn, Bill Finger, Julius Schwartz czy Mort Weisinger. Bo to oni wpłynęli na kształt amerykańskiego komiksu superbohaterskiego. Mając na uwadze postać Batmana, powinniśmy się skupić na dwóch z nich.

 

Bob Kane

 Bob Kane i Michael Keaton na planie filmu Batman. Żródło: filmweb.pl

Robert Kahn, syn Hermana – grawera i drukarza – urodzony w 1915, od małego wykazywał zainteresowania i zdolności w zakresie rysunku. Rysował kredą po chodnikach i ścianach, ołówkiem po zeszytach i podręcznikach. Jak wielu początkujących rysowników przerysowywał też komiksy publikowane w prasie. Podobnie jak większość ówczesnych dzieci fascynowała go rodząca się kultura masowa – kino i powieści sensacyjne zwane „pulpami”. Na wyobraźnię Roberta w szczególności działała opowieść o Zorro i film z Douglasem Fairbanksem nakręcony na jej podstawie – do tego stopnia, że gdy, podobnie jak wszystkie inne dzieciaki w okolicy, założył swój gang, jego banda nazywała się Zorrowie (Zorros).Uczestnictwo w tej „zabawie” skończyło się dla niego pogruchotaną dłonią i złamaną ręką, której używał do rysowania i która nigdy nie odzyskała pełnej sprawności. Jako licealista był bardzo przystojny, co skrzętnie wykorzystywał. Jak wspominał Will Eisner, zaczął kolegować się z nim po to, żeby mieć kontakt z pięknymi dziewczynami. Po szkole ich drogi się na krótko rozeszły. Spotkali się ponownie próbując sprzedawać swoje paski komiksowe do magazynu Jerry’ego Igera. Początkowo obu pod tym względem nie wiodło się zbyt dobrze. Boom komiksowy miał bowiem nastąpić dopiero za kilka lat. W wieku osiemnastu lat Kahn urzędowo zmienił swoje imię i nazwisko na Bob Kane, sądząc, że mniej żydowsko brzmiące nazwisko pomoże mu w karierze. Bo właśnie popularność i kariera były tym, czego pragnął. Zniechęcony niepowodzeniami zaczął szukać pracy fizycznej. Po krótkim czasie spędzonym w zakładzie tkackim i półrocznym okresie bezrobocia znalazł pracę w Max Fleischer Studios, gdzie wykonywał żmudną pracę rysowania poszczególnych klatek animacji. Dalej próbował sprzedawać swoje komiksy, ale chociaż był sprawnym rysownikiem, był słabym pisarzem. Jak to delikatnie określił Wil Eisner, „Bob nie był typem intelektualisty”. Ponadto współpraca z nim bywała ciężka. Ze względu na pęd do sławy i chęć ujrzenia własnego nazwiska w druku, źle znosił pracę w pracowniach pełnych „bezimiennych” rysowników, które wówczas produkowały komiksy.

 

Bill Finger

 Bill Finger

Bill Finger był o kilka lat starszy od Kane’a. Był elokwentnym, oczytanym, ale niespełnionym pisarzem, przygnębionym i często zaglądającym do kieliszka. Chciał pisać opowieści science-fiction, krótkie opowiadania, a nawet pulpy, ale wcześnie się ożenił i w wieku dwudziestu czterech lat miał już syna. Musiał utrzymać dom i rodzinę. Nie mógł więc, jak jego rówieśnicy, próbować swoich sił w tak niepewnym fachu. Został sprzedawcą butów, bo to gwarantowało skromny, ale pewny dochód. Pewnego dnia na zakrapianej imprezie spotkał Boba Kane’a, który przedstawiał się jako uznany rysownik, potrzebujący kogoś, kto będzie mu pomagał w pisaniu scenariuszy komiksów. Bill uznał to za szansę. Układ pomiędzy nimi był dla Fingera bardzo niekorzystny. Mianowicie pomagałby w tworzeniu pomysłów i pisaniu opowieści, a rysunkiem i kontaktami z wydawcami zajmowałby się Kane, pod jego nazwiskiem ukazywałyby się też ich prace. Oczywiście co tydzień Bob miał wystawić czek na umówioną sumę. Chociaż na papierze nie wygląda to najlepiej, nie było to czymś niespotykanym w tamtych czasach. Na skutek współpracy z Fingerem posypały się nowe oferty. Para publikowała komiksy w kilku magazynach. Często były to pastisze i przeróbki bardziej popularnych postaci i tytułów. „Rusty and His Pals”, przygodowa opowieść w stylu „Terry and the Pirates”, została wydana przez Vina Sullivana z National Periodical Publications. To samo wydawnictwo opublikowało w 1938 roku pierwszy numer „Action Comics” z przygodami Supermana. Po niesamowitym sukcesie, jakim okazały się być przygody superbohatera, Vin Sullivan poszukiwał flagowej postaci dla periodyku „Detective Comics”. Na towarzyskim spotkaniu w piątkowy wieczór Bob Kane obiecał mu, że na poniedziałek będzie miał gotowego herosa. Gra była warta świeczki, bo pomimo szalejącego kryzysu ekonomicznego twórcy Supermana, Jerry Siegel i Joe Shuster, zarabiali po 800 dolarów tygodniowo, co stanowiło prawie dwudziestokrotność przeciętnych poborów twórców o niskiej renomie, takich jak Kane czy Finger.

 

Nowy superbohater

 

W tym miejscu pojawiają się rozbieżności, bo istnieje kilka wersji opowieści o tym, jak dokładnie powstała postać Batmana. Bill Finger opowiedział o tym dopiero u kresu swojego życia, a Bob Kane w wywiadach i swojej autobiografii dostarczył kilku wersji przeczących sobie nawzajem. Postaram się opisać najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń z tamtego pamiętnego weekendu. Bob Kane, inspirowany Supermanem, skrzydlatymi postaciami jednej z ras kosmitów z „Flasha Gordona” (Hawkmen) i swoim dziecięcym idolem – Zorro, stworzył postać Bird-Mana. Bohater był blondynem w czerwonym stroju z niebieskimi „majtkami” (odwrotność kostiumu Supermana), mechanicznymi skrzydłami (inspirowanymi rysunkami Leonardo Da Vinci) i maską zakrywającą oczy. Narysował go w dynamicznej pozie, lecącego na linie. Pod względem kompozycji rysunek był kalką jednego z paneli „Flasha Gordona” autorstwa Aleksa Raymonda. Koncept nie przypadł do gustu Billowi Fingerowi. Według niego za bardzo przypominał Supermana, skrzydła bardziej przypominały nietoperza niż ptaka, a jego kolorowy wizerunek niezbyt pasował do profilu „Detective Comics”. Skrzydła podsunęły mu jednak pewien trop. Na podstawie diagramu z nietoperzem znalezionym w słowniku Webstera, zdecydował się dodać bohaterowi dłuższe „uszy”, zamiast maski miał nosić coś w rodzaju kaptura – miało mu to nadać bardziej posępny i tajemniczy wygląd. Skrzydła zamienił na pelerynę wyciętą u dołu w charakterystyczny wzór i dodał rękawice, by nie zostawiał odcisków palców. Zaproponował, żeby cały strój był utrzymany w ciemnej tonacji (czerń i szarość), by bohater lepiej kamuflował się w nocy. W poniedziałek rano Bob Kane zaniósł przerobione szkice do wydawcy i tak narodził się „The Bat-Man”.

 Rekonstrukcja rysunku Birdmana na podstawie opisu Arlena Schumera. Źródło: http://dialbforblog.com/archives/389/

Bob Kane i jego tajni współpracownicy

 

Problem pojawił się jednak w momencie ustalania warunków kontraktu. Chociaż Kane „nie był typem intelektualisty”, miał smykałkę do biznesu i ojca, który pracował przemyśle wydawniczym. Wiedział ile zarabiają popularni twórcy i jakimi krwiopijcami są wydawcy. Dzięki temu, pomimo przekazania praw autorskich wydawcy, w kontrakcie zagwarantowano, że pod każdym komiksem z Batmanem będzie podpisany jedynie Bob Kane. Po podpisaniu umowy spotkał się z Fingerem i poinformował o sukcesie rozmów, bez wspominania o długoterminowych warunkach kontraktu. Ten, zadowolony z obrotu sprawy, zaczął prace nad kolejnymi scenariuszami w zamian za obiecaną mu część stawki należnej za stronę materiału. Można się zastanawiać, dlaczego Bill Finger godził się na coś takiego, pomimo że był kimś więcej, niż jedynie cichym współpracownikiem. Można się domyślać, że to częściowo ze względu na jego charakter. Był raczej słaby psychicznie i nie miał zbyt wysokiego mniemania o sobie. Nie protestował też zapewne dlatego, że wówczas była to powszechna praktyka w branży: wielu uznanych twórców pasków gazetowych miało swoje pracownie, gdzie kolektywnie tworzono kolejne odcinki, a podpisana była tylko jedna osoba. W Japonii do dzisiaj tak tworzy się komiksy. Oczywiście największym marzeniem rysownika-asystenta było wybicie się i dostanie własnego paska w gazecie. Siegel i Shuster też zatrudniali podwykonawców przy „Supermanie”. Tyle, że nie przypominam sobie drugiego przypadku, w którym ghostwriterem byłby de facto współtwórca postaci. Finger bowiem nie tylko odpowiadał za koncepcję ostatecznego projektu postaci i detektywistyczne nastawienie opowieści z jej udziałem. Stworzył też genetyczną historię Batmana i wiele obowiązujących do dzisiaj elementów mitologii narosłej wokół niego. Postać alter ego Batmana, multimilioner i playboy Bruce Wayne – pomysł Billa Fingera. Kobieta Kot, komisarz Gordon, Robin – pomysły Billa Fingera. Zabójstwo państwa Wayne, które spowodowało, że Bruce wypowiedział wojnę przestępcom – kolejny pomysł Billa Fingera. Chociaż przez lata Bob Kane wymyślał mniej lub bardziej prawdopodobne wersje wydarzeń, mające ugruntować go jako samodzielnego twórcę postaci, nie ulega wątpliwości, że wczesne historie o Batmanie były prawie w całości pisane przez Billa Fingera. Mógłbym więc jeszcze długo wymieniać postacie i koncepty, za które odpowiadał. Problemy pojawiają się przy postaci Jokera, najbardziej rozpoznawalnego przeciwnika Batmana. Do jego kreacji przyznają się bowiem aż trzy osoby. Trzy, bo Bob Kane zaczął zatrudniać też rysowników, którzy mieli pomóc mu w zaspokojeniu rosnącego zapotrzebowania na przygody Mrocznego Rycerza. Pierwszymi byli George Roussos, Sheldon Moldoff i Jerry Robinson. Ten trzeci ilustrował pierwszą opowieść o Jokerze i to on również podaje się za jego twórcę. Praca Boba Kane’a nad Batmanem powoli ograniczała się do redakcji komiksu. Bill Finger miał wiele świetnych pomysłów, ale pracował bardzo wolno i często miał problemy z dotrzymaniem terminów. Niektórzy badacze wskazują to jako kolejny powód, dla którego godził się na życie w cieniu Kane’a. Wedle relacji ludzi, którzy z nim współpracowali, był z natury bardzo drobiazgowy, a pisanie – pomimo tego, że był w tym dobry – wcale nie przychodziło mu z łatwością, co tylko potęgowało jego problemy z samooceną i powodowało, że łatwiej było go wykorzystywać. W ekipie stojącej za Batmanem pojawili się więc kolejni scenarzyści. Wśród nich był m.in. niedoszły prawnik Gardner Fox, który wyposażył bohatera w pas z gadżetami usprawniającymi walkę ze złem i występkiem. Z dużym prawdopodobieństwem można więc stwierdzić, że Bob Kane samodzielnie nie stworzył ani jednej opowieści o Batmanie.

Zrzut z napisów końcowych z kreskówki Young Justice (15 odcinek pierwszego sezonu wyemitowany 21.11.2011) - Bob Kane został wymieniony jako jedyny twórca Batmana.

Pomimo tego, że bardzo starał się utrzymać ten fakt w sekrecie, dla ludzi z branży wkrótce przestało być tajemnicą, że Kane nie pracuje nad Batmanem sam. Możliwe, że wydawca w którymś momencie dowiedział się o roli Billa Fingera w tworzeniu Batmana. Jeśli rzeczywiście tak było, zostało to skrzętnie przemilczane i wykorzystane. Po co płacić wygórowane stawki dwóm twórcom gdy można tylko jednemu? Czysty zysk. W przeciwieństwie do Siegela i Shustera, którzy prowadzili otwarty warsztat, w którym spotykali się wszyscy twórcy rozmaitych wersji przygód Supermana, Bob Kane – niczym jego bohater – był bardziej skryty i tajemniczy. Poza pracą nad pierwszymi zeszytami spotykał się ze swoimi współpracownikami osobno, przekazując materiały i starając się, by nie wiedzieli o sobie nawzajem. Najprawdopodobniej robił to, by nie podbijali stawek, jakie im oferował. Skrytość nasiliła się, gdy wydawcy zaczęli podnajmować „jego” rysowników i scenarzystów zarówno do innych zleceń, jak i kolejnych historii o Batmanie, za które nie musieli płacić Kane’owi. Ponadto zatrudniano ludzi z zewnątrz do pisania i rysowania komiksów, z którymi Bob Kane nie miał nic wspólnego. Oczywiście poza nazwiskiem pojawiającym się w stopce każdego z nich. Zapotrzebowanie było bowiem dużo większe niż liczba stron, którą miał dostarczać wedle zawartej umowy. Wkrótce co zdolniejsi i bardziej asertywni współpracownicy zaczynali pracę na własny rachunek. Kane nie popełnił tego błędu ponownie. Od tego czasu zatrudniał ludzi o mniejszych umiejętnościach i dających się łatwiej kontrolować. Stał się tak dobry w ich ukrywaniu, że wielu z nich pozostaje nieznanych do dziś.

 

Bezwzględność przedsiębiorców

 

Pod koniec lat czterdziestych XX wieku czekało go poważniejsze wyzwanie. Końca dobiegał dziesięcioletni kontrakt Siegela i Shustera, którzy spostrzegli, że przechodzą im koło nosa ogromne pieniądze, jakie wydawca zarabia na ich postaci. Szykowali pozew przeciwko National Comics, by odzyskać prawa autorskie. Nieświadomi treści kontraktu, jaki obowiązywał Boba Kane’a, zaproponowali mu, żeby do nich dołączył. Jako twórcy dwóch flagowych postaci wydawnictwa mogli wywrzeć większy nacisk. Według badacza historii komiksu Gerarda Jonesa Bob Kane złożył wizytę Jackowi Liebowitzowi, który zarządzał wydawnictwem, i powiedział mu o tych planach. Ten, niewzruszony, zbył go mówiąc, że dysponuje odpowiednimi kontraktami podpisanymi przez wszystkich zainteresowanych, więc żaden sąd nic nie wskóra. Wtedy współtwórca Batmana stwierdził, że jego kontrakt jest nieważny, bo był niepełnoletni w momencie jego podpisywania. W rzeczywistości zawierając go najprawdopodobniej miał 22 lub 23 lata, ale wśród dzieci żydowskich imigrantów powszechne były „zaginięcia” aktów urodzenia, żeby w razie potrzeby nie było problemów z zatrudnieniem nastolatka. Podobny los spotkał papiery Roberta Kahna, a jego rodzice zapewne z radością poświadczyliby w sądzie słowa syna. To skłoniło Liebowitza do renegocjacji kontraktu. Bob Kane odzyskał prawa do Batmana. Zapewnił sobie gwarantowaną liczbę stron kupowanych za wysoką, jak na owe czasy, cenę oraz procent od zysków ze zbywania praw (np. na potrzeby adaptacji). Jedynym warunkiem było utrzymanie tego w tajemnicy. Co, jak pokazują jego wcześniejsze poczynania, nie było żadnym problemem. Siegel i Shuster po przegranej w sądzie zostali zwolnieni przez wydawcę.

 

Wystawne życie Kane’a

 

Zaangażowanie Boba Kane’a w tworzenie komiksu było coraz mniejsze. Znakomitą część prac wykonywał dawny współpracownik – Sheldon Moldoff. Pomagał mu także w tworzeniu innych projektów, najczęściej także podpisywanych nazwiskiem Kane’a. Godził się na takie traktowanie, bo gwarantowało mu to stały dochód. Po latach wspominał, że przyjemnie byłoby zobaczyć swoje nazwisko pod swoim dziełem. Niestety, Bob nie był typem osoby, która dzieliła się splendorem. Wraz z niesamowitą popularnością serialu TV z Adamem Westem, zapotrzebowanie na nowe komiksy z Batmanem wielokrotnie wzrosło. Kane renegocjował umowę gwarantując sobie większy udział w zyskach. Wówczas w ogóle zrezygnował z tworzenia komiksu na rzecz wydawcy i zostawił swoich współpracowników na lodzie. Jednocześnie stał się kimś w rodzaju celebryty. W końcu to jego postać była największą sensacją w kraju. W „Billion Dollar Batman” Bruce Scivally pisze, że żył jak Bruce Wayne – milioner z mrocznym sekretem. Gdy w 1967 DC Comics (dawne National Comics) zmieniało właściciela, Bob Kane po raz kolejny zarobił krocie na sprzedaży praw, wynegocjował udziały w przyszłych adaptacjach oraz siedmiocyfrową kwotę za podpis na kontrakcie. W latach 70. zamieszkał w Las Vegas i próbował zajmować się produkcją telewizyjną. Później sprzedawał obrazy Batmana malowane w zaciszu własnego domu – zyski z nich przeznaczał na cele charytatywne. Złośliwi mówią, że obrazy też nie były malowane przez niego.

Bob Kane

W 1989 był konsultantem na planie pełnometrażowego filmu „Batman” Tima Burtona. W tym samym roku wydano też jego autobiografię napisaną we współpracy z Tomem Andrae. Zmarł zadowolony z życia i z siebie w Los Angeles w 1998. Był szczęśliwy, pomimo że kilkukrotnie musiał bronić swojego dobrego imienia, które co jakiś czas było szargane przez pogłoski o udziale innych osób w powstaniu Batmana. Przykładowo, Bill Finger w fanzinie „Batmania”, opublikowanym we wrześniu 1965, opowiadał o swoim udziale w stworzeniu postaci. Spotkało się to z zaciekłym atakiem Kane’a, który twierdził, że tylko on odpowiada za powstanie Batmana, oraz że dalej samodzielnie rysuje ok. 90% tworzonych historii, a te z tzw. Złotego Wieku Komiksu narysował w całości sam. Jak już wspomniałem wcześniej, wielokrotnie mylił się w zeznaniach i nawet w swojej autobiografii potrafił sobie kilkukrotnie zaprzeczyć – raz przyznając się do udziału Billa Fingera, a raz nie. Szczytem perfidii i cynizmu w utrwalaniu siebie jako jedynego twórcy Batmana było sfabrykowanie rysunku Hawk-mana/Bat-mana, który rzekomo wykonał w wieku 13 lat, zainspirowany niemymi filmami „The Bat” i „The Bat Whispers”. Jak mawiał Goebbels: „Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą” i przez długie lata tak też było i w tym przypadku.

 Bob Kane

Smutny los Fingera

 

Po odejściu ze „studia” Kane’a, Bill Finger pracował jako scenarzysta wielu różnych komiksów. Często niepodpisany i jedynie w zamian za „wierszówkę”. Stworzył też wraz z Martem Dellonem (wł. Martin Nodell) postać Green Lantern, co zostało już odnotowane w stopce komiksu. Próbował swoich sił jako scenarzysta telewizyjny i filmowy. Z niewiadomych przyczyn nie został konsultantem przy tworzeniu serii TV o Batmanie, chociaż mu to proponowano. Wielka szkoda, że tak się nie stało, bo wiele elementów stanowiących o stylu serialu było bliskich jego wizji postaci. Współtworzył tylko scenariusze do dwóch odcinków. Lata nadużywania alkoholu i wiek nie pozostawały bez wpływu na jakość jego pracy i na coraz większe opóźnienia. Gdy wraz z innymi starzejącymi się weteranami pracującymi dla DC Comics próbował w 1968 roku wywalczyć dla siebie prawa do bezpłatnej opieki medycznej i inne świadczenia socjalne, firma po prostu przestała przesyłać mu zlecenia. Jego styl pisania był przestarzały, a wydawca miał całą masę potencjalnych następców. Później słuch o nim zaginął. Zmarł w 1974 samotny, biedny i zapomniany. Jego imię po raz pierwszy oficjalnie pojawiło się w kontekście sprawy współautorstwa postaci dopiero w latach sześćdziesiątych – w rubryce z listami z jednego z zeszytów Batmana redaktor Julius Schwartz wspomina go jako twórcę Riddlera. Niestety, za jego żywota nie ukazał się żaden komiks z Batmanem podpisany jego imieniem. Ze względu na zapisy w kontrakcie Kane’a, nie pojawia się też ono w filmach, animacjach i innych pochodnych dziełach. Dopiero w przedrukach zbierających stare wydania z lat 70., po raz pierwszy wpisano go jako współtwórcę postaci. Bobowi dopiero po śmierci Fingera zdarzało się go wspominać i czasami przyznawać mu udział w stworzeniu jednej z ikon współczesnej popkultury.

 Pierwsza strona z All American Comics #16, pierwsze pojawienie się Green Lanterna.

Na Zachodzie bez zmian

 

Nie wiadomo czy były to wyrzuty sumienia, czy może cyniczne wybielanie wizerunku. Nie jest to ważne, bo swoimi celowymi działaniami zdołał zniszczyć życie kolegi. W pierwszej kolejności on, a w drugiej przemysł komiksowy, który bezlitośnie traktował wszystkich radzących sobie słabiej na arenie biznesowej, niezależnie od tego, jak wielki wkład wnieśli w budowę jego potęgi i przyszłe zyski. Z drugiej strony szeregowe posady w DC do końca życia mieli zagwarantowane kumple Harry’ego Donnenfelda (pierwszego właściciela) z czasów gangsterskich, którzy, przyznając się do jego przestępstw, odbyli za niego karę więzienia. Najsmutniejsze jest to, że po prawie 70 latach istnienia niewiele się zmieniło. Większość twórców pracuje za wynagrodzenie płacone od strony oraz tantiemy. Wielu bez zagwarantowanej jakiejkolwiek opieki medycznej i ochrony socjalnej. Co jakiś czas pojawiają się doniesienia o tym, że ten czy inny twórca, popularny 20, 30 lat temu, leży opuszczony w szpitalu lub żyje w biedzie. Procesy ze spadkobiercami Siegela, Shustera i Jacka Kirby’ego toczą się do dziś. W latach 80. początkiem zmian na lepsze miały być m.in. umowy podpisane z Alanem Moore przy tworzeniu „V jak Vendetta” i „Strażników”. Niestety, chciwość wygrała po raz kolejny i na skutek ogromnej ilości złej woli ze strony wydawcy, twórca ten przestał pisać komiksy o superbohaterach i od lat jest zajadłym krytykiem działań DC Comics i korporacji w ogóle. W latach 90. brak odpowiedniego wynagrodzenia i niechętne przyznawanie udziału w prawach autorskich były jednym z powodów, dla którego czołowi twórcy Marvela stworzyli Image Comics. Obecnie aż nadto widoczny jest exodus co popularniejszych twórców w stronę własnych projektów, telewizji i filmu. To ogromna strata dla gatunku superhero i dla medium w ogóle, gdy najlepsi odchodzą. Artystyczny wymiar schodzi na dalszy plan w obliczu autentycznych dramatów, które spowodowała chciwość zarządzających korporacjami oraz brak solidarności ze strony ludzi takich jak Bob Kane. To oni złamali karierę i życie wielu twórcom komiksów. Jednym z najbardziej poszkodowanych był współtwórca Batmana – Bill Finger, któremu niestety nie było dane doczekać momentu uznania jego wielkości.

 

Bibliografia:

 

  • Jones, Gerard. Men of Tomorrow: Geeks Gangsters and the Birth of the Comic Book. Nowy Jork: Basic Books, 2004
  • Scivally, Bruce. Billion Dollar Batman. Henry Gray Publishing, 2011.
  • Morrison, Grant. Supergods: What Masked Vigilantes, Miraculous Mutants and a Sun God from Smallville Can Teach Us About Being Human. Nowy Jork: Spiegel and Grau, 2012
  • Baker, Bill. Alan Moore. Wywiady. Miligram & Viral, 2010
  • Andelman, Bob Will Eisner – A Spirited Life, M Press 2005
  • http://dialbforblog.com/archives/389/
  • http://en.wikipedia.org/wiki/Bill_Finger
[Suma głosów: 4, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *