Graphic Ink: The DC Comics Art of Frank Quitely

Frank Quitely jako taki, czyli jaki?

Licząc „na objętość” jest tego dużo, nawet bardzo dużo: blisko trzysta siedemdziesiąt stron, ukrytych pod dziwnie odpychającą obwolutą, przedstawiającą najmniej chyba interesujący aspekt Robina. Mającą i tę wadę, że kryje przednią i tylną okładkę, a wraz z nią galerię postaci znacznie atrakcyjniejszych… pod każdym i wszystkimi względami. Mówiąc po prostu: od początku (do samego końca) coś tu do czegoś nie pasuje. „Nigdy nie ma się drugiej szansy, by zrobić pierwsze wrażenie”, a „Graphic Ink. The DC Comics Art Of Frank Quitely” tę szansę, niestety, marnuje.

Wydanie jest bez zarzutu: bogate i więcej niż efektowne. Jakość reprodukcji budzi podziw… oraz podejrzenia, że przynajmniej niektóre prezentują się dziś znacznie lepiej niż „oryginały”, drukowane dawno temu pośpiesznie, na kiepskim papierze. Bogactwo materiału wizualnego oszałamia. Czytelnik rzucony zostaje w fale oceanu całości bądź fragmentów dwudziestu dwóch komiksów, w założeniu mających zilustrować karierę jednego z dwóch słynnych komiksowych „szalonych Szkotów”, zdać sprawę z jego artystycznego, nieprostego, nielinearnego rozwoju. Problem w tym, że wpada w ten ocean bez koła ratunkowego. Co rodzi wątpliwość fundamentalną: czy są gdzieś tacy czytelnicy, którzy go naprawdę nie potrzebują?

Czymkolwiek byłoby „The DC Comics Art of Frank Quitely”: antologią komiksową, a może raczej albumem sztuki, mającym w założeniu przedstawić dokonania artysty – to pozostaje niejasne – z pewnością jest książką rażąco jednowymiarową. Bogactwu materiału wizualnego nie towarzyszy refleksja krytyczna, jest jej tyle co nic: ot, pół standardowej stroniczki „posłowia”, niczego nie wyjaśniającego, a wręcz przeciwnie, wprowadzającego dodatkowe zamieszanie. Jako czytelnicy, niezależnie od stopnia zaawansowania, jesteśmy skazani na błądzenie w bogactwie światów Quitely’ego, każdy na własną rękę. Być może są tacy, którym odpowiadają wyprawy „ubi sunt leones” i samodzielne wytyczanie ścieżek w nieprzebytej głuszy, ale innych wypadałoby uprzedzić, że nie, nie poznają tajemnic warsztatu artysty, nikt nie pokaże im systematycznie, na przykładach, jak kształtował się jego talent. A opus Quitely’ego w logicznym porządku, „po linii czasu”, mogą poznać wyłącznie pod warunkiem, że co kilkanaście stron będą odwoływał się do źródeł. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że warunkiem doświadczenia prawdziwej rozkoszy poznania jest w tym wypadku posiadanie stałego, szybkiego dostępu do Internetu, mnóstwa dobrych chęci i nie byle jakiego uporu. Co ma, oczywiście, i dobre strony: kto chce, dowie się przy okazji, że nieważne, co już wie, ważne to, czego jeszcze nie wie.

Jako pierwszą czytelnik, dla potrzeb świadomej lektury, musi uporządkować sobie chronologię. „The DC Comic Art of Frank Quitely”, po pięciu „rozgrzewkowych” okładkach „Flexa Mentallo”, zaczyna się od „The Physicist and the Flying Saucer” z „The Big Book of Conspiracies” (1995). Lecz w istocie, co pomaga stwierdzić krótka sieciowa kwerenda, Quitely debiutował w DC rok wcześniej „The Choking Doberman” z „The Big Book of Urban Legends”. Historią zaledwie jednostronicową i być może mało ważną, ale wspomnieć by o niej wypadało. Podobnie, skoro już przy pierwszym etapie kariery Quitely’ego jesteśmy, dziwi niczym nie wytłumaczona nieobecność trzech części „20/20 Visons” z 1997 roku.

To tylko przykład tego, czemu służą proste, a zawsze mile widziane, komentarze. Tym bardziej potrzebne, że inne „Big Booki…” są w albumie nieźle reprezentowane.

Czego jeszcze tu nie znajdziemy? Ani jednego „Flexa Mentallo”, za wyjątkiem porozrzucanych tu i tam okładek. Ten brak ma wyjaśnienie praktyczne: żaden wydawca nie puści w ludzi książek podobnych do siebie w stopniu, w którym mogłyby zacząć odbijać sobie nawzajem czytelników, a w 2012 roku DC wydało „Flex Mentallo Deluxe Edition”. Niemniej fragmenty i tej serii, od dawna nie wznawianej, dałoby się zmieścić nawet nie zamiast, lecz obok okładek. I jeszcze, by skończyć z narzekaniem na co najmniej oryginalny wybór treści „The DC Comics Art of Frank Quitely”, dziwi zamieszczenie tu trzech części „Batman & Robin” kosztem, jeśli można tak powiedzieć, „All-Star Superman”, a zwłaszcza nieuczesanego, równie trudnego co w niezwykły, metaforyczny sposób dziwnie aktualnego „WE3”, któremu należy się przecież szacunek i szczególna uwaga.

A jednak? A jednak, choć jak może utrudnia czytelnikowi życie, „Graphic Ink. The DC Comics Art of Frank Quitely” wprawia go w dziwny stan. Ma coś, na co nie znalazłem nazwy innej niż „seksapil”. Jest jak bardzo atrakcyjna dziewczyna, pełna temperamentu i z charakterkiem: żyć z nią trudno, żyć bez niej się nie da. Mimo wspomnianego fatalnego pierwszego wrażenia (obwolutę ma się ochotę demonstracyjnie spalić), mimo bogatego wyboru wad, jest w niej coś równie pociągającego, co trudnego do opisania. Roboczo można to chyba nazwać „równowagą przeciwieństw”. Cokolwiek widzimy na oglądanej właśnie stronie, za kilka stron spotka swe przeciwieństwo. Do czegokolwiek byśmy się przyzwyczaili, za chwilę będziemy musieli się odzwyczaić. O lekturze „The DC Comics Art of Frank Quitely” można powiedzieć wszystko oprócz jednego: że jest nudna.

Są tu czarno-białe drobiazgi. „The Physicist and the Flying Saucers” to porządne rzędy równych prostokątów wypełnionych rysunkami, które dzisiejszego czytelnika powinny zmęczyć po pięciu minutach. Nie męczą po ośmiu stronach, takie są precyzyjne bez pedanterii, karykaturalne bez ostentacji, proste lecz bynajmniej nie prostackie. „Salvador Dali” jest rysunkowym podręcznikiem ikonografii wielkiego surrealisty, będącym w swym realizmie jego subtelną, doskonale wyważoną karykaturą. I do kompletu mamy „Ma Barker”, demaskatorską opowieść o amerykańskiej legendzie, w której zdyscyplinowany obraz mówi więcej niż tysiąc słów.

Wszystko to – i więcej – przeplatane jest klasykami, wśród których dostaliśmy, za co chwała wydawcy, kompletnego „Batmana: Scottish Connection”. Być może jest to, jak napisał jeden z recenzentów, „Batman Goes Indiana Jones”, ale trudno znaleźć kogoś, kto przy wszystkich zastrzeżeniach: że takie dziwne, że takie epizodyczne, że fabuła pretekstowa, że nic do Batmana nie wnosi i niczym go nie wzbogaca, nie wspominałby tej lektury co najmniej z rozrzewnieniem.

I wreszcie wisienka na torcie: „Destiny” z „The Sandman: Nocy Nieskończonych”. Zderzony ze wszystkim, co już zostało wymienione i tym, czego nie wymieniłem, Sandman wraz z kilkoma akwarelami daje prawdziwe świadectwo skali talentu Quitely’ego.

Taki właśnie jest, być może, prawdziwy sens dogłębnej lektury „Graphic Ink. The DC Comics Art of Fran Quitely”: by samotnie, bez pomocnej dłoni komentarzy, kalendariów i krytycznych analiz uświadomić sobie że, jak mało kto, Quitely potrafi jednocześnie dostosować się do scenariusza i dostosować scenariusz do siebie. Będąc, bez żadnych wątpliwości, artystą w pełnym sensie tego słowa, jest też artystą w dobrym starym stylu, doskonale wykonującym zamówienie. Panuje nad technikami, od tuszu i piórka, przez akwarele, do komputerowych, ale panuje też nad własnym ego, a dziś to talent rzadko spotykany. Wie, co to dyscyplina i najwyraźniej lubi ją stosować przy pracy. Obejrzawszy go w „masie” człowiek przestaje się dziwić, że tak doskonale ułożyła mu się współpraca z Grantem Morrisonem. Iskra geniuszu – szaleństwa Bożego – ożeniona z mistrzostwem w rzemiośle tworzy małżeństwo doskonałe.

Autorem powyższej recenzji jest Krzysztof Sokołowski – filolog, historyk sztuki, tłumacz, krytyk specjalizując się w szeroko rozumianej fantastyce. Prowadzi blog o fantastyce znany jako Lapsus Calami.

Korekta: Monika Banik.

Serdeczne podziękowania dla wydawnictwa DC Comics oraz księgarni Jak wam się podoba / As You Like it za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

„Graphic Ink: The DC Comics Art of Frank Quitely”

Scenariusz: Doug Moench, Grant Morrison, Bronwyn Carlton, Carl Posey, Warren Ellis, Grahan Willson, Ilya, Paul M. Yellovich, Doselle Young, George Hagenauer, Robert Rodi, Paul Kirchner, Jen Van Meter, John Wagner, Alan Grant, Mark Waid, Bruce Jones, Neil Gaiman, Len Wein

Rysunki: Frank Quitely

Tusz: John Stokes

Kolor: Matt Hollingsworth, Nathan Eyring, Daniel Vozzo, Brad Matthew, Francesco Ponzi, Alex Sinclair, Peter Doherty

Liternictwo: Ellie de Ville, Clem Robins, Bill Oakley, Todd Klein, Patrick Brosseau, Jared K. Fletcher, Rob Leigh

Okładka: Frank Quitely

Wydawca: DC Comics

Data wydania: 2014

Liczba stron: 368

Format: 228 x 302 mm

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Cena: $39.99

[Suma głosów: 4, Średnia: 4]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *