
Autor recenzji: MICHAŁ CHUDOLIŃSKI
Nieczęsto zdarza się, bym kończył lekturę komiksu z poczuciem ulgi nie dlatego, że mi się nie podobał, ale dlatego, że nie muszę już dłużej znosić tej historii. Komiksowa adaptacja „Dzwonnika z Notre Dame” autorstwa Carré jest właśnie takim doświadczeniem – świadomie brutalnym, celowo pozbawionym pociechy, wręcz ostentacyjnie wrogim wobec własnych bohaterów. I choć muszę przyznać, że doceniam jego konsekwencję i styl, trudno mi jednoznacznie powiedzieć, że była to dobra adaptacja. Na pewno jednak była potrzebna – przynajmniej mnie.
Sięgnąłem po ten komiks z jednej przyczyny: chciałem sprawdzić, jak bardzo Disney zbanalizował tę historię. Po lekturze oryginalnej powieści Hugo – która, bądźmy szczerzy, momentami balansuje na granicy grafomanii, a momentami ją przekracza, ale za to uderza w człowieka z siłą młota – potrzebowałem czegoś, co uporządkuje mi emocje. Komiks Rechta zrobił coś przeciwnego: znów mnie rozstroił. Ale tym razem było to rozstrojenie świadome, kontrolowane i, co zaskakujące, twórcze.
Od popkultury do literatury – i z powrotem

Największym atutem tego komiksu nie jest jego wierność fabule – choć, trzeba przyznać, Carré trzyma się Hugo całkiem kurczowo – ale to, że odzyskuje dla tej historii jej pierwotny ciężar. Wersja Disneya była dla mnie zawsze czymś więcej niż tylko infantylną przeróbką: była kulturowym aktem przemocy. Przemieniła jedną z najbardziej bezlitosnych powieści XIX wieku w moralitet o akceptacji inności. Tymczasem Hugo nie pisał o akceptacji. Pisał o odrzuceniu, o destrukcji, o tym, że społeczeństwo pożera tych, którzy próbują żyć poza jego ramami – a czasem i tych, którzy próbują żyć w ich wnętrzu.
Carré, na szczęście, to rozumie. Nie próbuje nikogo rehabilitować. Nie robi z Frolla ofiary, nie nadaje Febusowi uroku łajdaka, nie rozgrzesza Gringoire’a z jego haniebnej decyzji, by ratować kozę zamiast dziewczyny, która go uratowała. Ten komiks nie tyle opowiada historię, co demaskuje jej bohaterów. I jeśli Hugo tworzył postaci, które były „nieznośnymi dupkami” z literacką precyzją, to Recht podkręca ten efekt jeszcze bardziej – skracając dystans, eliminując narracyjne zmiękczenia, przybliżając nam ich twarze i gesty. Przez to trudniej się przed nimi schować. Ich hipokryzja, małość, okrucieństwo stają się wręcz fizycznie obecne.
Komiks jako medium brutalności
Warto jednak zastanowić się, jak medium komiksu działa tu na korzyść – i niekorzyść – adaptacji. Obraz daje natychmiastowość. Nie musimy „czytać” pogardy Febusa – widzimy ją w jego spojrzeniu. Nie musimy śledzić złożonego opisu Frolla – wystarczy jeden kadr, gdzie jego twarz tonie w cieniu. Ale ta wizualna bezpośredniość ma swoją cenę: odbiera nam przestrzeń interpretacyjną. W powieści mogę jeszcze oszukiwać się, że Gringoire „nie wiedział, co robi”. W komiksie nie mam wątpliwości – jego twarz zdradza, że wie doskonale, co wybiera. Koza ponad dziewczynę. Ucieczka ponad odpowiedzialność. Cynizm ponad miłość.

Ta bezlitosna jednoznaczność sprawia, że komiks Rechta jest momentami wręcz emocjonalnie nie do zniesienia. To nie tylko adaptacja mrocznej powieści – to adaptacja, która świadomie eliminuje wszystko, co mogłoby dawać nadzieję, że świat przedstawiony ma jakąkolwiek przestrzeń dla empatii. I to działa. Ale czy to wystarczy?
Gdzieś między Hugo a nihilizmem
Bo jednak brakuje mi czegoś w tej wersji – nie tyle nowej interpretacji, co głębszego komentarza. Recht podąża za Hugiem, ale nie zadaje mu żadnych pytań. Nie prowokuje. Nie próbuje zreinterpretować tych postaci, ani nawet nie daje im prawa do rozwoju. Być może to świadoma decyzja – oddać grozę tej historii taką, jaka jest. Ale dla mnie jako czytelnika – i widza – to za mało. Oczekiwałem od komiksu czegoś więcej niż ilustracji opowieści, którą już znam. Chciałem zobaczyć, jak ta historia rezonuje w dzisiejszym świecie. A dostałem świetnie narysowany, przejmujący, ale zamknięty w sobie hołd dla oryginału.
Ostateczny werdykt

Czy polecam? Tak – ale tylko tym, którzy znają Hugo i są gotowi zmierzyć się z jego bezkompromisowym światem w nowej formie. Dla tych, którzy znają „Dzwonnika” jedynie z kreskówki, ta adaptacja będzie szokiem – i może nawet odrzuceniem. Dla mnie była czymś więcej: przypomnieniem, że literatura (i komiks) nie mają obowiązku nas pocieszać. Czasem ich rolą jest tylko to, by pokazać nam lustro – i nie odwracać wzroku, kiedy patrzymy.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Adaptacje literatury. Dzwonnik z Notre Dame. Scen. C. Carré, V. Hugo. Rys. J.-M. Michaud. Egmont 2025.