
Wydany w 1983 roku Ronin Franka Millera jest jednym z tych komiksów, które nie dają się łatwo zaszufladkować. To dzieło, które można analizować z wielu perspektyw: jako formalny eksperyment, manifest twórczej niezależności, próbę redefinicji estetyki science fiction, a także jako symptom szerszych przemian kulturowych w obrębie medium komiksowego lat 80. W przeciwieństwie do bardziej kanonicznych utworów Millera, takich jak The Dark Knight Returns czy Batman: Year One, Ronin nie uzyskał trwałego statusu arcydzieła, ale jego znaczenie — właśnie przez swą wewnętrzną sprzeczność i formalne napięcia — okazuje się dziś jeszcze bardziej intrygujące.
Autor recenzji: MICHAŁ CHUDOLIŃSKI
Transgresja formalna i gatunkowa – mash-up czy dekonstrukcja?
Ronin to nie tylko „mash-up” w potocznym sensie (łączenie mangi, Moebiusa, cyberpunku, japońskiego mitu), ale — co istotniejsze — tekst dekonstrukcyjny, rozbijający granice klasycznych narracji science fiction, fantasy i opowieści samurajskiej. Miller nie tyle rekonstruuje archetyp Ronina, co wprowadza go w środowisko radykalnie obce – dystopijny Nowy Jork przyszłości – co skutkuje nieciągłością zarówno przestrzenną, jak i tożsamościową. Tożsamość bohatera (Ronin/Billy) staje się niejasna, rozszczepiona, zakorzeniona jednocześnie w kodzie mitu, snu, technologii i traumy.

Z tej perspektywy komiks funkcjonuje jako eksperyment medialny: Miller wykorzystuje język medium nie tylko do opowiadania historii, ale do kwestionowania granic tego, co „komiksowe”. Stąd niestandardowe kadrowanie, asymetria układów paneli, nagłe zmiany perspektyw wizualnych, a także rozbudowane sekwencje pozbawione dialogu. Formalnie Miller zbliża się tu niekiedy do stylu bande dessinée, choć wciąż operuje narracją typową dla amerykańskiego komiksu akcji. Ten formalny dualizm jest zarazem źródłem napięcia i niekiedy — chaosu.
Technologia jako ciało: biologia i cyberpunk w czasach przed-Gibsonowskich
W momencie publikacji Ronina, cyberpunk — jako nurt estetyczny i ideowy — dopiero się formował. Neuromancer Williama Gibsona ukaże się rok później, w 1984 roku. Miller, operując intuicją kulturową, sięga po motywy, które dopiero miały zostać nazwane: korporacyjny totalitaryzm, sztuczna inteligencja, przekształcenie ciała przez technologię. Fascynujące jest, że technologia w Roninie nie jest jeszcze chłodna, gładka, „cyfrowa” — jak w klasycznym cyberpunku. Wręcz przeciwnie: ma charakter organiczny, biologiczny, wręcz groteskowo cielesny. To estetyka, którą później rozwinie choćby David Cronenberg.

Agresywna, nieludzka architektura Aquarius Corporation oraz jej systemy AI bardziej przypominają halucynacyjne maszyny Gigerowskie niż komputerową rzeczywistość znaną z Matrixa. W tym sensie Ronin antycypuje biocyberpunk – późniejszy nurt łączący technologię i cielesność w sposób niepokojąco płynny. Technologia u Millera nie odcina człowieka od natury, lecz ją wypacza i przekształca, co otwiera przestrzeń dla rozważań posthumanistycznych, choćby przez pryzmat teorii Donny Haraway.
Pustka bohatera, pretensja autora: ambiwalencja odbioru
Narracja Ronina oscyluje między duchową alegorią a brutalnym techno-thrillerem. Bohater – bezimienny Ronin – to postać bardziej symboliczna niż psychologiczna. Jego motywacje są proste: zemsta, honor, walka z demonem. Ale gdy zostaje „wcielony” w kalekiego chłopca (Billy’ego) i wrzucony w techno-dystopię, jego walka nabiera wymiaru egzystencjalnego. Problem w tym, że Miller nie do końca rozwija ten potencjał. Postaci drugoplanowe (Casey, Taggart) są płaskie, a psychologiczna głębia historii zostaje podporządkowana widowiskowości i formalnemu rozmachowi.
Ten deficyt narracyjnej subtelności i nadmiar pompatycznego tonu prowadzą do jednej z największych słabości Ronina: braku emocjonalnego rezonansu. Estetyka przesłania tu treść, a monumentalność — intymność. Humor, ironia, dystans – nieobecne. Autor wydaje się zbyt zakochany w swojej wizji, by pozwolić czytelnikowi na współuczestnictwo. Jest to dzieło zadufane, pełne powagi, która zestarzała się gorzej niż jego kolory.
Recepcja i dziedzictwo
Gdy Ronin ukazał się w 1983 roku, był promowany jako dzieło przełomowe. I w wielu aspektach — był. Pokazał, że amerykański komiks może być ambitny, formalnie eksperymentalny, przeznaczony dla dojrzałego odbiorcy. Wprowadził model twórcy-autora, który pisze, rysuje i konstruuje narrację jako zamkniętą całość, przypominającą bardziej graphic novel niż serializowany komiks zeszytowy.

Jednak z perspektywy czasu dzieło nie wytrzymuje porównań z późniejszymi osiągnięciami medium: ani pod względem psychologicznej głębi (Watchmen Moore’a), ani estetycznego wyrafinowania (Akira Otomo), ani filozoficznej precyzji (The Incal Moebiusa i Jodorowsky’ego). Ronin pozostaje symptomem – nie apogeum. Jest bardziej znaczącym kamieniem milowym niż pełnoprawnym arcydziełem.
Wnioski: (Nie)kompletność jako siła i słabość
Ronin to komiks radykalny, ale niekoniecznie spełniony. Jego ambicje przewyższają jego możliwości. Jednocześnie to dzieło, które zasługuje na głębszą analizę i ponowny odczyt w świetle współczesnych teorii kultury wizualnej, posthumanizmu czy intermedialności. Dla badacza komiksu — fascynujący przypadek graniczny: projekt estetyczny, który wciąga i irytuje jednocześnie, prowokuje i zawodzi, aspiruje do wielkości, ale zostaje przytłoczony przez własną hybrydalność.
W epoce postmodernizmu Ronin mógłby uchodzić za typowy przykład „dzieła-nieudanej rewolucji”: bardziej manifestu niż arcydzieła. Ale może właśnie w tej niekompletności — pełnej szwów i pęknięć — tkwi jego największa wartość?
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Ronin. Aut. F. Miller. Egmont 2024.