Jak opowiadać o szpiegach, nie wchodząc w szczegóły własnych przeżyć?
Autor recenzji: Michał Chudoliński
Rorschach to z jednej strony komiks genialny, z drugiej – absolutnie przewidywalny i nudny. Jak to możliwe?
Trzeba na początku wyjaśnić, że Tom King nie jest pierwszym lepszym scenarzystą komiksowym działającym na rynku amerykańskim. Tak naprawdę to twórca paradoksów. Na jednym biegunie mamy niezwykle promowanego twórcę z ciekawym dossier – po 11 września King postanowił pracować przez kilka lat dla CIA, a teraz wykorzystuje komiksy, aby w sposób metaforyczny opowiadać o swoich przeżyciach, refleksjach dotyczących pracy w służbach i ogólnie życia biurokraty administracji państwowej.
Na przeciwległym końcu mamy Toma Kinga jako twórcę sfrustrowanego, który próbuje się zapisać w annałach komiksu amerykańskiego równie wielkimi literami co Alan Moore (najlepszy scenarzysta w historii tego medium, obecnie bardzo poczytny autor książek z Wielkiej Brytanii). Jego narracja spowita jest nierzadko trudnym do przyjęcia patosem i pretensjami skierowanymi w stronę możliwie jak najbardziej realistycznego ukazania mitów superbohaterskich, co kończy się nieporozumieniami Kinga z redaktorami komiksowymi i brakiem konsekwencji w konwencji gatunkowej. Last, but not least – autor uwielbia przyciągać czytelników atmosferą kontrowersji, przez co została przylepiona do niego łatka „drama queen”.
Założenie Rorschacha dla wielu jest skandaliczne, zwłaszcza dla fanów Moore’a i jego kanonicznych Strażników – nie tyle jednego z najważniejszych komiksów, ile jednej z najważniejszych książek w ogóle, jeżeli chodzi o XX wiek. Komiksu, który nie tyle zredefiniował mit superherosa w kontekście politycznych teorii spiskowych, ile mówił o oschłych zasadach rządzących naszym światem, napędzanych przez niezmienne ułomności ludzkiej natury.
Historii znanej z burzliwego procesu twórczego, albowiem Moore pokłócił się pod koniec powstawania maxiserii z oficjelami DC Comics o prawa autorskie do stworzonych w Strażnikach postaci. W rezultacie Moore rzucił na wydawnictwo klątwę (jest wszakże światowej sławy okultystą), a od środowiska komiksowego stronił, jak najdalej tylko mógł, nie uznając wszelkich adaptacji swoich dzieł ani tym bardziej kontynuacji, uznając je z góry za śmieci.
Tom King podjął się więc dość kontrowersyjnego, jak i ambitnego zadania – wykorzystał franczyzę do opowiedzenia własnej przypowieści. I w tym sensie Rorschach to dzieło podobne w konwencji do filmu Joker Todda Phillipsa. Oba wykorzystują znane, popkulturowe marki jako środek do opowiedzenia uniwersalnej historii, odwołującej się do antagonizmów współczesności. O ile wspomniany przed chwilą film opowiada o ironii losu polegającym na oburzeniu społeczeństwa wobec pomiatanej jednostki za to, że odgrywa się na wspólnocie tą samą przemocą, którą od nich zaznał, tak Rorschach to kryminał dla dorosłych odzwierciedlający podziały polityczne w USA doby Donalda Trumpa, kraju murem podzielonego – dosłownie i w przenośni.
Najdziwniejsze w Rorschachu jest to, że mało w nim… Rorschacha. Fabuła skupia się na próbie zamachu podczas wiecu wyborczego kandydata Republikanów na prezydenta USA. Jest to wręcz komiksowy Tajny Agent Josepha Conrada, gdzie widzimy intelektualną łamigłówkę pod tytułem „kto próbował zabić kongresmena?”, przechodząc przez większość szczebli amerykańskiego aparatu władzy. Fabuła jest mętna, nie daje łatwych odpowiedzi, a samo zakończenie nie daje jasnego rozwiązania wątków fabularnych.
Na tym przewrotnie polega jednak urok tego komiksu – King, jako były agent CIA, opowiada o urokach swej dawnej pracy. Bycie szpiegiem, pracownikiem biura wywiadowczego, to nie jest tak naprawdę angażująca praca. Nie spotykasz codziennie atrakcyjnych kobiet, a za twoimi plecami nie wybuchają budynki ani nie masz dostępu do super gadżetów z doby Jamesa Bonda Seana Connery’ego. To bardziej praca buszującego w zbożu, szukającego sygnału w szumie kakofonii. Łączenia kropek w co rusz pojawiających się wersjach prawdy otaczających konkretną sprawę. Liczy się tutaj dedukcja, błyskotliwość umysłu, oczytanie a nade wszystko ogromne pokłady cierpliwości. Rorschach pokazuje doskonale mozolność i swego rodzaju niewdzięczność pracy szpiega.
Największa zaleta omawianego komiksu stanowi jednocześnie o jego największej słabości. Bardziej wprawiony czytelnik literatury Johna le Carre, kryminałów oraz opowieści detektywistycznych, w okolicach czwartego rozdziału zorientuje się, co jest grane w całej historii. Kolejne epizody się dłużą i są wstawiane jedynie dla zasady, nie dopełniając sedna prowadzonej narracji. Metakomentarz związany z Frankiem Millerem, legendarnym twórcą Sin City i 300, jest hermetyczny dla polskiego czytelnika, gdyż odwołuje się do animozji światopoglądowych między Kingiem a Millerem i ostatecznie żadna wartość dodana z tego nie wynika. Zakończenie nie powoduje zaś satysfakcji z lektury, a powoduje kolejne pytania i ogólną konfuzję.
Koniec końców, warto jednak zmierzyć się z Rorschachem i przekonać się, jak były szpieg w sposób symboliczny opowiada o tym, czego nie może powiedzieć wprost. Jest to w sferze konceptu fascynujące. Szkoda, że egzekutywa nieco szwankuje.
Rorschach (DC Limited/DC BLACK LABEL), scen. T. King, rys. J. Fornés, Egmont 2022.
Korekta: Marcin Andrys (Paradoks.net.pl)
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
MICHAŁ CHUDOLIŃSKI (ur. 1988)
Krytyk komiksowy i filmowy. Prowadzi zajęcia z zakresu amerykańskiej kultury masowej – ze szczególnym uwzględnieniem komiksów – w Collegium Civitas. Pomysłodawca i redaktor prowadzący bloga „Gotham w deszczu”. Współpracował z „Polityką”, „Nową Fantastyką”, Polskim Radiem, Agencją Kreacji Filmu i Seriali Telewizji Polskiej oraz magazynem „Charaktery”. Polski korespondent ogólnoświatowego magazynu „The Comics Journal”. Współzałożyciel i członek rady nadzorczej Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej.