„Jak na tyle zbrodni, jak na tyle spustoszeń, jakie czynił w umysłach i duszach ludzkich, śmierć miał okrutnie banalną. Udławił się gronem winnej latorośli. Aby sprzątnąć go z powierzchni ziemi, natura nie wysiliła się ani na orkan, ani na potop”.
Zbigniew Herbert, „List” w: „Martwa natura z wędzidłem”, Warszawa 2003.
Śmierć Stalina?
Największy morderca nowożytnej Europy upada. Przestaje istnieć, nie umiera jednak – non omnis moriar. Nie dołącza do milionów ofiar, które z Hitlera robią zaledwie nędznego czeladnika zbrodni. Historia nie potępia tego mordercy jak Hitlera, nie czyni z jego nazwiska obelgi. „Hitler, hitleryzm, nazizm, faszyzm” to dziś żywe przekleństwa, którymi swobodnie posługują się młodzi ludzie podczas dyskusji „na internetach”. „Komuch” o ileż łagodniejszym jest przekleństwem? Ba, bywa, że tak przeklęci noszą to miano z dumą. „Stalinizm”, nawet „bolszewizm” nie żyją i nie funkcjonują w aż tak negatywnym kontekście. Użycie tych kalumnii, gdyby ktoś nadal ich używał, pozostałoby niezrozumiałe do tego stopnia, że mogłoby co najwyżej ściągnąć na używającego ich pogardliwy epitet „prawaka”.
I tak „Śmierć Stalina”, Fabiena Nury (scenariusz) i Thierry Robina (rysunki) – czy to powieść graficzna, czy komiks, niech każdy rozstrzygnie według gustu i wyznawanej strategii terminologicznej – staje się w swej istocie opowieścią o Stalinie nieśmiertelnym. Satrapa odchodzi, jeśli wolno tak powiedzieć: „fizycznie”, ale to jego odejście ma znacznie najzupełniej drugorzędne. Jest zjawiskiem do oddania roztargnionej historii na pożarcie, odłożenia ad acta. Bo choć martwy, satrapa nadal dominuje, nadal dyktuje warunki, nadal rządzi każdym krokiem najbliższych ze swego otoczenia, podwładnych – a przez nich podwładnych tych podwładnych i ich podwładnych – aż do miliardów ludzi tak zwykłych, mój drogi Czytelniku, jak ty i ja.
Jest tak powszechnie obecny, że już niezauważalny.
Autorzy „Śmierci Stalina”, za co im wielka chwała, ukazują nie śmierć, lecz mechanizm nieśmiertelności Stalina. Ukazują w tej nowości komiksowej jego nieśmiertelność w dramatycznym skrócie kilku dni walki o to, kto wygra po nim władzę. I choć bohaterami opowieści są postaci noszące historyczne nazwiska, nie wolno rzutować jej na historię. Powszechne zarzuty pod adresem Nury’ego o popełnione merytoryczne błędy same w sobie są niemerytoryczne nie tylko dlatego, że historia tej walki o władzę pozostaje tajemnicza, a z dzisiejszego punktu widzenia także akademicka. Należy o nich wspomnieć z kronikarskiego obowiązku… i natychmiast zapomnieć. Także dlatego, że nudna historyczna wierność drugorzędnym szczegółom nie może tępić ostrza tej, wyjątkowej, opowieści.
Stalin umiera, pozostaje jednak kompozytorem, dyrygentem i orkiestrą, siłą sprawczą obrzydliwie dysonansowej, zgrzytliwej muzyczki, do której jego potencjalni następcy tańczą nieharmonijnego, kulawego dworskiego menueta. Jaki król, taki dwór i taki taniec, oszczędnie ukazany w całej swej ohydzie oszczędnym słowem… i doskonale opisany obrazem. Te eleganckie stroje, smokingi i krawaty, na tych modelach wyglądające jak karykatura samych siebie. I te szczurze pyski, wykrzywione w grymasach mających odzwierciedlać uczucia, których… nie ma. I ten świat za oknem, tak doskonale odpowiadający klaustrofobicznemu światu zamkniętych wnętrz; nawet świeżo spadły śnieg jest tu brudny, pokalany przez samo to, że spadł właśnie w tym miejscu i właśnie w tym czasie.
Zimne odpychające barwy ocieplają się tylko strategicznie ulokowaną nieoczekiwanie ciepła plamą tam, gdzie – z rzadka – pojawia się ktoś zagubiony, nic nie rozumiejący, skrzywdzony. Także relacja z wydarzeń – akcja „Śmierci Stalina” – w jedności z warstwą graficzną też potrafi zaskoczyć, skręcić, zmienić ton. Potrafi nawet postawić czytelnika wobec nieoczekiwanej konieczności wybuchnięcia histerycznym śmiechem, takie to wszystko jest strasznie absurdalne. Ktoś nazwał „Śmierć Stalina” „slapsticowym horrorem”. Jest nim niewątpliwie, choć dla mnie, jeśli wolno mi pozwolić sobie na chwilę prywaty, bardziej jest popową – w najlepszym sensie tego słowa – wariacją na temat conradowskiej fascynacji obrzydliwością.
To owa fascynacja nakazuje czytelnikowi przekładać kartę za kartą przez wszystkie ich sto kilkadziesiąt.
Chcemy zrozumieć. Znaleźć w tym odpychającym chaosie jakiś pociągający, tłumaczący go porządek.
Próżne złudzenia.
Nie ma porządku w księdze, ale jakiś porządek mamy przecież za oknem. Mamy porządek w następstwie śmiertelnie groźnych władców śmiertelnie groźnej potęgi, laleczek na sznurkach: zombie-Breżniewów, gargantuo-pantagruel-Jelcynów, zero-Andropowów, smutnych-klaunów-Gorbaczowów i tak aż po Putina, nieruchomą maskę, za którą kryje się przeraźliwa nicość. Rządzących, powoływanych do nie-życia przez laleczki na sznurkach: szare eminencje powoływane do życia przez…, powoływane do życia przez… i tak wstecz, aż do pośmiertnego Stalina.
„Śmierć Stalina” mówi o potworze jak najbardziej żywym i warto ją zachować w bibliotece. Dla przyszłych pokoleń. Ilekroć ktoś gdzieś, kiedyś, napisze jakiś nonsens o tym, że Stalin i stalinizm to zamknięta epoka, albo choćby zasugeruje, że rozumie rosyjską grę sił, od samego dołu do procesu sprawowania władzy, proponuję dać mu ją do przeczytania.
Autorem powyższej recenzji jest Krzysztof Sokołowski – filolog, historyk sztuki, tłumacz, krytyk specjalizując się w szeroko rozumianej fantastyce. Prowadzi blog o fantastyce znany jako Lapsus Calami. Redaktor prozy polskiej Fenix Antologii.
Serdeczne podziękowania dla księgarni internetowej Tania Książka za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Tytuł komiksu: Śmierć Stalina
Scenariusz: Fabien Nury
Rysunki: Thierry Robin
Okładka: Thierry Robin
Data wydania: maj 2018
Data wydania oryginału: wrzesień 2017
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 242×320 mm
Stron: 144
Cena: 59,90 zł
Wydawnictwo: Non Stop Comics