16Detektyw, labirynt i azyl dla obłąkanych
Pierwszy sezon serialu HBO „Detektyw” („True Detective”) był dla wielu widzów – w tym i dla mnie – istnym objawieniem. Opowieść o sprawie prowadzonej przez detektywów Harta i Cohle’a nie tylko przyciągała nastrojem i wysmakowanymi kadrami, czy maestrią reżyserii i scenariusza, lecz także porażała zaprezentowanymi filozofią i odwołaniami. Książka „Time is a Flat Circle: Examining True Detective, Season One” Melissy Milazzo (przy współpracy Adama i Marka Stewartów) jest kompleksową wiwisekcją inspiracji, filozofii i kulturowych tropów podrzuconych w pierwszej serii trójsezonowego obecnie cyklu.
Autorzy opracowania skupiają się przede wszystkim na aspektach filozoficznych serialu, jednak nie unikają też analizy inspiracji literackich i… pulpowych. „Detektyw” bowiem bliższy jest groszowej pulpie, niż mogłoby się wydawać (choć hołd złożył jej Nic Pizzolatto dopiero w niedocenionym sezonie drugim).
Dwóch mężczyzn w labiryncie
Dogłębna analiza wszystkich motywów zawartych w opowieści o detektywach z Luizjany przekroczyłaby ramy przyzwoitości tekstu i tolerancji odbiorcy, zatem dość powiedzieć, że ten, kto chętny je zgłębić, winien co rychlej zamknąć mój artykuł i sięgnąć po liczące ponad 180 stron opracowanie Milazzo.
Autorka bowiem zeskrobuje każdy, nawet najdrobniejszy fragment filozofii z monumentu, jakim jest pierwszy sezon serialu, i prezentuje go w formie nie tylko kompleksowej, ale także zrozumiałej dla zwykłego odbiorcy. Tym samym doktorat z filozofii i historii literatury nie będzie potrzebny do zapoznania się i czerpania z lektury tego opracowania. Ma ono zresztą charakter bardzo niechronologiczny, toteż chętni do poznania lovecraftiańskich inspiracji serialu nie muszą wcześniej przedzierać się przez meandry analizy amerykańskiej kryminalnej pulpy czy analizy labiryntu jako miejsca, w którym zamknięci są Rust i Marthy.
Jednak to labirynt jest właśnie w mojej ocenie najbardziej intrygującym punktem wyjścia do rozważań nad książką. Motyw labiryntu bowiem jest nie tylko silnie obecny w pierwszym sezonie (włącznie z finałową dosłownością labiryntu miasta Carcosa), ale stanowi też symboliczny meander, przez który przedrzeć się muszą zarówno bohaterowie, jak i odbiorca, pragnący nie tylko rozwikłać zagadkę, ale w zatęchłych zaułkach labiryntu odnaleźć tropy literackie i filozoficzne.
Zacznijmy od dosłowności. W micie labirynt staje się miejscem, do którego zmierza Tezeusz – outsider, Ateńczyk, który musi zakończyć okropny obyczaj poświęcania najmłodszych Minotaurowi, bestii, półludzkiej, półbyczej, pochłaniającej ludzkie mięso. Tezeuszem tej opowieści jest sam Rust Cohle, Teksańczyk, outsider udający się do Luizjany i tam starający się rozwikłać zagadkę zaginięć dzieci. Labiryntem jest więc nie tylko finałowa Carcosa, lecz także skomplikowany splot układów politycznych i religijnych panujących w stanie. Ten splot zresztą, znowu, w całej dosłowności przedstawili twórcy w sezonie drugim, pokazując co i rusz meandrujące i splecione estakady Los Angeles, symbolizujące nierozerwalność układów i zbrodni.
Tezeusz, w porządku, ale kto w tym luizjańskim splocie odgrywa rolę Ariadny? Oczywiście detektyw Hart, będący rdzennym mieszkańcem stanu, doskonale odnajdującym się w skomplikowanych relacjach lokalnej polityki i religii, będącym w stanie poprowadzić Cohle’a tam, gdzie on sam nie mógłby trafić. Tym samym duet detektywów nie tylko spełnia podstawowe założenia pulpowej fabuły o niedopasowanych partnerach mających wspólny cel, ale też ich relacja wpisuje się w większy, szerszy, mityczny kontekst zmagań ponadczasowych, epickich.
Jest jeszcze jeden aspekt labiryntu, będący już moją, luźną interpretacją wydarzeń. Otóż bez wątpienia pierwsze siedem odcinków serialu (o ósmym nie wspominajmy, obala on bowiem tę teorię swoim optymistycznym zakończeniem) bardzo mocno kładzie nacisk na ugruntowanie w widzu poczucia beznadziei i pesymizmu. Pesymizm przebija się przez monologi Rusta, pesymizm wybija niczym kanalizacja („Świat to tylko jeden wielki rynsztok mknący przez kosmos” – znowu Rust Cohle) z każdego ujęcia, unurzanego w brązach, zgniłych zieleniach czy bladych żółciach (wymowne jest to stosowanie oddzielnej kolorystyki dla każdego sezonu – czerwieni w drugim i złota w trzecim). Wreszcie pesymizmem ma być niemożność dorwania prawdziwych sprawców zbrodni – władców mrocznego kultu, którym policjanci odrąbali jedynie dłoń z narzędziem zbrodni. Pesymizm, jak to określił filozof Eugene Thacker, autor „Infinite Resignation”, stanowi w moim wolnym tłumaczeniu „niemożność i brak chęci do ruszenia naprzód z tego, co najgorsze”. A czyż więc Rust Cohle nie jest właśnie zamknięty we własnym labiryncie pesymizmu, z którego wychodzi dopiero w ostatnim odcinku?
Stanowy dom wariatów
O bagnistym stanie Luizjana, miejscu, w którym rozgrywa się akcja serialu, genialny autor kryminałów James Lee Burke napisał w jednej z powieści: „To nie stan. To azyl dla obłąkanych”.
Burke obok Jamesa Ellroya jest jednym z głównych inspiratorów dla Pizzolatto. Na tyle, iż samego autora scenariusza oskarżono o plagiatowanie tych autorów w kolejnych seriach – zarzut nieuzasadniony, ale pokazujący, iż klimat z powieści Burke’a, Ellroya, Ligotti’ego czy wreszcie McCarthy’ego da się odtworzyć środkami kinowymi, telewizyjnymi.
Burke, Ellroy, Ligotti, McCarthy, a za nimi Pizzolatto (doskonale wpisujący się w ten trend powieścią „Galveston” oraz „Between Here and the Yellow Sea”, z jakichś przyczyn dziwacznie przetłumaczoną na język polski jako „W drodze nad Morze Żółte”), oddają ten sam nastrój degradacji, degeneracji fizycznej i moralnej różnymi środkami. Tam gdzie w jednym degradacja jest nakreślona, w „Detektywie” jest ona po prostu pokazana. Pokazana sprytnie bowiem nie w ilościach budzących obrzydzenie czy wyczerpanie, lecz na tyle dużych, iż kontrastuje ona z czystymi posterunkami policji czy domem Harta – w początkowej fazie serialu przecież będącego miejscem spokoju, bastionem porządku i czystości, spod którego zgnilizna moralna dopiero wyjdzie.
Jednak „Detektyw” nie zatrzymuje się jedynie na motywach rodem z epopei Burke’a. Idzie dalej. Spod brudu, zepsucia wygląda nie tylko zgniłe drewno, lecz tajemnica, czy też Tajemnica. Kosmiczna groza. Niepojętość. Prawda, która nie wyzwala, lecz przeszywa nieopisaną grozą, doprowadza do obłędu, dygocącej, zaślinionej telepki.
Tak, domyślają się Państwo, że będzie o Lovecrafcie.
Spirala obłędu doskonałości
Te inspiracje są akurat najbardziej oczywiste i rzucają się w oczy widzowi od pierwszego odcinka, narzucają swoją dosłowność. Carcosa, Król w Żółci, tajemnicze kulty zagubione na bagnach stanu Luizjana – to wszystko jest oczywistym motywem żywcem niemal wyciągniętym z twórczości Samotnika z Providence, a także autorów będących mistrzami dla samego Lovecrafta – Ambrose’a Bierce’a czy Roberta W. Chambersa (którzy stworzyli, odpowiednio, miasto Carcosa oraz Króla w Żółci). Jednak geniusz Pizzolatto nie ograniczył się jedynie do prostego dodania kilku nazw do istniejącej fabuły celem stworzenia sztucznej tajemniczości i głębi. Wręcz przeciwnie – pierwszy sezon „Detektywa” (i trzeci także) można uznać za najdoskonalszą dotąd adaptację lovecraftiańskich motywów. W literaturze Samotnika z Providence i jego inspiratorów kosmiczna groza bowiem jest ulotna, niepojęta, a fabuły niemal nigdy nie dają nam jasności co do tego, czy groza jest realna, czy też jedynie wytworzona przez zaburzone umysły bohaterów. Podobnie jest i w „Detektywie”. Wizje Rusta mogą być efektem licznych uszkodzeń mózgu, które nabył w toku służby w wydziale narkotykowym, a mogą być także realnymi wizjami zsyłanymi mu przez bóstwa i bestie spoza woalu rzeczywistości. Wyjaśnienie nie pada ani razu. Serial urywa się niczym opowiadanie Lovecrafta – w jednym odcinku, jednym mocnym zdaniu.
Na samym końcu odniosę się do ostatniego, kosmicznego tropu, nieporuszonego przez Milazzo w jej opracowaniu, ale jednak będącego ważnym tropem w serialu, zwłaszcza gdy znamy już finał sezonu trzeciego. Chodzi o motyw spirali. Obecny wymownie w sezonie pierwszym, i potem rozwinięty w trzecim, także przygotowuje widza do obcowania z nieznanym, niepojętym i być może fantastycznym, kosmicznym. Japoński autor mangi, Junji Ito (którego śmiało można określić japońskim Lovecraftem), w serii „Uzumaki” przedstawia historię miasteczka dotkniętego klątwą spirali. U Ito spirala atakuje bohaterów dosłownie. Ten najdoskonalszy kosmicznie, nieskończony kształt wciąga poszczególne postaci coraz głębiej i głębiej w odmęt tajemnicy i szaleństwa, na koniec zaś okazuje się niemal świadomy w swym działaniu. Świadomy, niezrozumiały, wrogi, niszczycielski, ale i twórczy, choć jego dzieła wykraczają poza ludzkie pojmowanie.
Mam wrażenie, że podobnie jest z „Detektywem”. Bohaterowie wpadają w głąb spirali, każdy kolejny odcinek prowadzi ich głębiej i głębiej ku obłędowi, rozwiązanie zagadki zaś otwiera jedynie kolejne pytania (wyrażone w trzecim sezonie dosłownie). Taką też rolę pełni opracowanie Milazzo – prostuje wiele z zakrzywionych ramion spirali, ukazuje tropy, zagadnienia, tajemnice, inspiracje i filozoficzne ślady, jednak ostatecznie nie rozprostowuje tego skomplikowanego węzła, jakim jest w istocie pierwszy sezon „Detektywa”. Opracowanie bez wątpienia ważne, wręcz kluczowe dla zrozumienia pierwszego sezonu, ale też otwierające pola do własnych interpretacji kolejnych sezonów. Zarówno dla miłośników opowieści z Luizjany, jak i pasjonatów filozofii w popularnej kulturze to prawdziwa gratka.
Autorem tekstu jest Arkady Saulski – ur. w 1987 roku w Gdyni. Członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, dziennikarz „Gazety Bankowej”, w roku 2012 korespondent zagraniczny z Parlamentu Europejskiego w Brukseli, laureat Nagrody im. Władysława Grabskiego. Autor powieści „Czarna Kolonia”, „Wilk”, „Serce Lodu” oraz kilkunastu opowiadań. Pisze też artykuły true crime do magazynu „Detektyw”, gdzie zgłębia dawne, nieco zapomniane już zbrodnie amerykańskiego interioru…
Korekta: Aleksandra Wucka.
Serdeczne podziękowania dla Sequart Organization za udostępnienie książki do recenzji.
Tytuł: „Time is a Flat Circle:Examining True Detective, Season One”
Autor: Melissa Milazzo, Adam i Mark Stewart
Wydawca: Sequart Organization
Data wydania: styczeń 2019
Objętość: 196 stron