Kultura na sobotę: Wonder Woman

NOWA NADZIEJA DC

Po latach rozczarowań wreszcie nadszedł długo wyczekiwany moment. Najnowszy film z kinowego uniwersum DC jest nie tylko lepszy od poprzednich części (dość niefortunny komplement, biorąc pod uwagę ich niski, a przynajmniej frustrująco nierówny poziom): można więc z całą pewnością stwierdzić, że po prostu się udał. Już na długo przed premierą widzowie i krytycy liczyli na to, że „Wonder Woman” będzie kamieniem milowym w historii kina superbohaterskiego, i pod wieloma względami rzeczywiście tak jest. Po pierwsze, to niezwykle rzadki w tym gatunku przykład filmu z kobiecą postacią w roli głównej. Po drugie, Wonder Woman to jedna z najsłynniejszych i najważniejszych superbohaterek w historii komiksu. I wreszcie po trzecie, choć trudno w to uwierzyć, film ten jest pierwszą kinową adaptacją jej przygód, pomimo faktu, że postać ta na stronach komiksów pojawia się już od ponad 75 lat. Jednak ostatecznie o sukcesie „Wonder Woman” zdecydował zupełnie inny czynnik – nie jest to przewrotne, przełamujące konwencje arcydzieło, ale właśnie w tym, paradoksalnie, tkwi siła tego filmu. Jego największym atutem jest prostota: cecha która odnosi się zarówno do konstrukcji fabuły, jak i charakteru tytułowej bohaterki.

 

Akcja filmu toczy się na kilkadziesiąt lat przed poprzednimi odsłonami kinowego uniwersum DC i opowiada o początkach Diany (Gal Gadot), córki Hippolity (Connie Nielsen), królowej Amazonek, plemienia wojowniczek stworzonych przez władcę bogów, Zeusa, zamieszkałych na ukrytej przed światem wyspie, Temiskirze. Pewnego dnia u jej brzegów rozbija się samolot. Jego pilot, Steve Trevor (Chris Pine), opowiada mieszkankom wyspy o toczącej się właśnie I Wojnie Światowej. Poruszona Diana postanawia wyruszyć na front i zakończyć walki, wierząc, że stoi za nimi sam bóg wojny, Ares. Podczas tej misji protagonistka poznaje uroki i cienie naszego świata, odkrywa pełnię swych mocy, a w pewnym momencie będzie zmuszona dokonać wyboru: porzucić naiwną wiarę w ludzi i pogodzić się z faktem, że są słabi i zepsuci, czy też pozostać wierną swojemu przekonaniu, że każdy człowiek, bez względu na jego słabości, zasługuje na współczucie i pomoc.

Cała historia – nie licząc otwierających i zamykających film scen osadzonych we współczesności – opowiedziana jest w prosty, chronologiczny sposób. Wydawałoby się, że powinno być to oczywiste, jednak biorąc pod uwagę chaotyczną strukturę poprzednich filmów kinowego uniwersum DC, stanowi to duże osiągnięcie i krok w dobrym kierunku. Nie uświadczymy również licznych niepotrzebnych aluzji do innych bohaterów tego świata, które tylko utrudniały odbiór wcześniejszych części. Kolejną zmianą na lepsze jest zastąpienie ciemnych filtrów żywymi kolorami i wyraźnym oświetleniem. Widać to zwłaszcza w otwierających film scenach na Temiskirze, zachwycającej swoim rozmachem i wyrazistymi barwami wyspie oraz błękitem morza czy bielą skał. Nawet gdy akcja przenosi się do Londynu lub na wojenny front widz nie jest atakowany wszechobecną szarością przedstawianych miejsc akcji. Ich brzydota jest uzasadniona fabularnie: Diana trafia do zupełnie innego, brutalnego świata, pełnego zła i cierpienia. Jego szarość to odzwierciedlenie dylematów moralnych, z którymi główna bohaterka musi się zmierzyć. Równie symboliczny jest fakt, że jej kolorowy strój wyróżnia ją na tle tych scen, podkreślając odmienność Diany pod względem pochodzenia, wyglądu i wyznawanych wartości. Bardzo dobrym zabiegiem, który dodatkowo wzmacnia motyw moralnej niejednoznaczności, jest przeniesienie akcji z czasów II Wojny Światowej (w której Wonder Woman walczyła na początku swej komiksowej kariery) do I Wojny Światowej. W trakcie pierwszego z tych konfliktów podział na dobro i zło był wyraźniejszy, z kolei wcześniejszy nie był tak jednoznaczny. Kolejnym powodem dla którego szarość tych sekwencji nie stanowi problemu jest wyraźne oświetlenie każdej z nich. Pomaga to również w śledzeniu bardzo dobrych, dynamicznych scen akcji. Szczególne wrażenie robi zwłaszcza przejście Wonder Woman przez ziemię niczyją i wyzwolenie belgijskiego miasteczka. Stosowane bardzo często zwolnione tempo przywodzące na myśl „300” Zacka Snydera dodatkowo ułatwia ich odbiór, choć może wydawać się momentami nieco karykaturalne. Po raz kolejny, niestety, zawodzi końcowa potyczka. Podobnie jak w „Batman v Superman” ekran zasnuwa mrok, dym, eksplozje i nadmiar komputerowych efektów.

Mimo to, na szczęście, film nie jest kopią poprzedniej produkcji DC. Widać, że twórcy „Wonder Woman” znają świat tytułowej bohaterki i dokładają wszelkich starań, aby przedstawić jego wyjątkowe elementy. Film pokazuje Temiskirę wraz z jej mieszkankami, matka Diany opowiada córce o greckich bogach (w formie imponującej animacji, podobnie jak w „Człowieku ze stali”), Steve Trevor rozbija się u wybrzeży wyspy, tak jak w pierwszym komiksie z 1941 roku, poznajemy zabawną sojuszniczkę głównej bohaterki, Ettę Candy (Lucy Davis), oraz jej wrogów: Doktor Truciznę (Elena Anaya) i Aresa. W trakcie imponujących scen akcji możemy podziwiać słynny arsenał Wonder Woman: Lasso Prawdy (które jest również źródłem zabawnych sytuacji z udziałem Steve’a Trevora) oraz kuloodporne bransolety. Najważniejszy jednak jest fakt, że twórcom filmu udało się doskonale oddać charakter Wonder Woman. W przeciwieństwie do targanego wątpliwościami Supermana i zgorzkniałego, nieufnego Batmana, Diana jest uosobieniem prostej wiary w dobro. Widok cierpienia zwykłych ludzi porusza ją do głębi i stara się pomóc każdemu, bez wyjątku. W dzisiejszym kinie superbohaterskim to niestety rzadko spotykana postawa. Współcześni bohaterowie nie są doskonali, popełniają błędy i muszą dokonywać trudnych wyborów. Chociaż dzięki temu podejściu powstało wiele udanych filmów, założeniem gatunku superbohaterskiego jest kreowanie ideałów, do których możemy aspirować. Zack Snyder nawiązał do tego w słowach Jor-Ela w „Człowieku ze stali”, jednak ostatecznie postanowił uczłowieczyć swoich bohaterów. Dopiero „Wonder Woman” powróciła tych prostych, fundamentalnych wartości: miłości, współczucia i heroizmu.

Wszystkie te cechy doskonale oddaje Gal Gadot, która zachwyciła widzów i krytyków swoją niewielką rolą w „Batman v Superman”. Był to jednak zaledwie przedsmak jej możliwości. Dzięki „Wonder Woman” można wręcz jeszcze bardziej docenić jej występ w poprzednim filmie. Przez większość czasu była w nim poważna, stanowcza i pewna siebie; dawała do zrozumienia, że gra doświadczoną postać, przebywającą w świecie ludzi od stu lat. W „Wonder Woman” cofa się do początków swojej bohaterki: niedoświadczonej i naiwnej. Gadot w niezwykle przekonujący sposób oddaje prostotę Diany, jej wiarę w dobro, ale również skomplikowaną relację z ludzkością. Czuje się zagubiona w nowym świecie, co prowadzi do wielu zabawnych, jak i poruszających momentów. Pomimo tego, że chce pomóc każdej osobie jaką spotka, jednocześnie oburza ją wiele ludzkich zachowań. Wonder Woman w wykonaniu Gadot jest jednocześnie prosta i złożona. Ma jednoznaczny kodeks moralny, który jednak zostaje wystawiony na próbę przy zderzeniu z wojenną rzeczywistością. Aktorka perfekcyjnie wywiązuje się z zadania jakim jest oddanie bogatej gamy emocji i postaw Diany: jest zabawna i stanowcza, silna i wrażliwa. Uśmiecha się szeroko na widok dobra i piękna w świecie ludzi, rozpacza na widok cierpienia i wyraża swe oburzenie niesprawiedliwością.

Towarzyszy jej bardzo dobra, liczna obsada drugoplanowa. Jej najjaśniejszy punkt to zdecydowanie Chris Pine w roli Steve’a Trevora. Podobnie jak w ostatnich filmach z serii „Star Trek” jest bardzo zabawny, charyzmatyczny, ale potrafi równie przekonująco odegrać poważne, dramatyczne sceny. To samo można powiedzieć o jego sojusznikach: oprócz wspomnianej Etty Candy są to Charlie (Ewen Bremner), Sameer (Saïd Taghmaoui) i Wódz (Eugene Brave Rock). Nie dostają niestety zbyt dużo czasu ekranowego, a ich charaktery i przeszłość są dość pobieżnie omówione; to jednak wystarczy, aby błyskawicznie zyskali sympatię widzów. Podobnie jest w przypadku czarnych charakterów: generał Ludendorff (Danny Huston) i Doktor Trucizna nie występują w wielu scenach ani nie mają pogłębionych osobowości, lecz dzięki charyzmatycznym aktorom pozostają w pamięci widza. Należy również wspomnieć o dwóch ważnych kobietach w życiu Diany: jej matce, królowej Hippolicie, i ciotce, generał Antiope (Robin Wright). Nielsen bardzo dobrze oddaje matczyną troskę swojej bohaterki, zaś Wright jej waleczność i determinację. Najsłabiej w całym filmie wypada główny przeciwnik – bóg wojny Ares, ukrywający się pod postacią jednego z bohaterów. Jego motywacja i metody są ciekawe i nietypowe, jednak wiążą się z nim również pewne problemy. Końcowy zwrot akcji ujawniający jego tożsamość nie jest zbyt zaskakujący, jeśli widzowie śledzili wiadomości na temat produkcji filmu albo znają pewne schematy i sposoby na oszukanie publiczności. Kolejnym niedociągnięciem jest wybór aktora, który wciela się w tę postać. Po pierwsze, jego niepozorny wygląd nie pasuje do roli boga wojny (być może lepszym wyborem byłby na przykład Gerard Butler?). Gdy pokazuje swe prawdziwe oblicze i możliwości podczas końcowego starcia wygląda jeszcze bardziej niedorzecznie. Po drugie, choć z pewnością wykazuje się talentem w innych produkcjach, tutaj poprzestaje na dwóch skrajnościach: w jednej chwili mówi znudzonym, monotonnym głosem (który zdaje się miał być w zamierzeniu złowieszczy), w innej wydaje z siebie komiczne krzyki.

Pomimo tych problemów widać jednak, że „Wonder Woman” to ważny krok w dobrym kierunku dla kinowego uniwersum DC. Dotychczasową passę nierównych filmów mających pewne udane elementy przerwało bardzo dobre dzieło z kilkoma niedociągnięciami. „Wonder Woman” udało się również dowieść, że poza Batmanem DC dysponuje również innymi, równie fascynującymi bohaterami, którzy mogą bez trudu konkurować z postaciami ze świata Marvela. Jednak największym osiągnięciem tego filmu jest fakt, że w dzisiejszych, trudnych czasach i wszechobecnej modzie na mroczne, złożone historie, udało mu się przywrócić wiarę w bezinteresowny heroizm i prostą wiarę w dobro.

Autorem recenzji jest Jakub Michalik. Tytuł magistra filologii angielskiej w Instytucie Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego, autor pracy poświęconej cechom amerykańskiego gotyku w twórczości Stephena Kinga. Zainteresowania: wielkie dzieła literatury światowej (szczególnie okres amerykańskiego romantyzmu, epoki wiktoriańskiej i modernizmu), socjologia kultury popularnej, gatunek superbohaterski w komiksie i filmie, przekład literacki, historia kina, krytyka filmowa. Fan Batmana.

Korekta: Sebastian Kownacki.

Tytuł: „Wonder Woman”

Reżyseria: Patty Jenkins

Scenariusz: Allan Heinberg

Obsada: Gal Gadot, Chris Pine, Connie Nielsen, Robin Wright, Danny Huston, Elena Anaya, David Thewlis

Zdjęcia: Matthew Jensen

Muzyka: Rupert Gregson-Williams

Montaż: Martin Walsh

Scenografia: Aline Bonetto

Kostiumy: Lindy Hemming

Czas trwania: 141 minut

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *