Neil Gaiman: Dream Dangerously

 Jak (znów) zostać pisarzem

Gwiazdor w trasie: 3 miesiące, kilkadziesiąt przystanków, dziesiątki tysięcy fanów, z których wielu podróżuje jego śladem, żeby zobaczyć go wielokrotnie. 150 tysięcy autografów, stale towarzyszące, czujne oko kamery, niedobór snu. Nie tak zwykle wyobrażamy sobie życie pisarza. A jednak kiedy mowa o Neilu Gaimanie i rzeszach jego wielbicieli, ten obraz nie dziwi aż tak bardzo. I to właśnie postanowili wykorzystać twórcy filmu „Neil Gaiman. Dream Dangerously” – pierwszego pełnometrażowego dokumentu o Brytyjczyku, który postanowił opowiedzieć Amerykanom, skąd się wzięli ich bogowie. Biorąc pod uwagę bogactwo materiału może dziwić, że podjęcie tematu zajęło aż tyle czasu. Ale może to właśnie wszechobecność i otwartość Gaimana w mediach i na media tworzy pozory, że nie pozostaje zbyt wiele do odkrycia.

Odpowiedzialny za film Patrick Meaney jest scenarzystą i reżyserem specjalizującym się w dość wąskiej dziedzinie – realizując dokumenty dla Sequart Research & Literacy Organization brał już na warsztat takich gigantów komiksu jak Warren Ellis czy Grant Morrison, wyprodukował także „She Makes Comics” (2014, reż. Marisa Stotter), dokument o kobietach w przemyśle komiksowym.

Kiedy nadszedł czas zmierzyć się z „najpopularniejszym pisarzem, o którym nigdy nie słyszeliście”, jak nazwał go Times, za pretekst posłużyła mu ostatnia trasa promocyjna, którą pisarz odbył w 2013 r., niedługo po premierze powieści „Ocean na końcu drogi”. Przez pryzmat tej pożegnalnej trasy zaprezentowana zostaje chronologiczna podróż po biografii pisarza, przeskakująca na skróty od jednego do drugiego kamienia milowego w jego twórczości. Dzięki takiemu podejściu dokument może się okazać zdecydowanie lepszą biografią niż powstałe dotychczas opracowania książkowe. „Prince of Stories” Hanka Wagnera, Christophera Goldena i Stephena R. Bissette’a stara się – na ile to możliwe – raczej uporządkować bogaty i zagmatwany dorobek artystyczny, natomiast „The Art of Neil Gaiman” Hayley Campbell to nie tyle „wizualna biografia”, co pokaźny zbiór bogato ilustrowanych ciekawostek, przy czym autorka postanowiła przyjąć rolę podobną do Luciena, bibliotekarza Snu z komiksów o Sandmanie i zamieścić fragmenty niedokończonych lub nigdy nie powstałych dzieł obok znalezionych na strychu Gaimana zapisków i bazgrołów.

Natomiast film, obok biografii, z pewnością pozwoli zaprezentować szerokie spektrum twórczości pisarza i jej odsłony, na które wielbiciele poszczególnych mediów czy gatunków mogli po prostu dotąd nie trafić. I nie ma się czego wstydzić: za Gaimanem trudno nadążyć i czytelnikom, i kolekcjonerom, i reporterom. Co ważne, poznajemy go nie tylko poprzez wspomnienia jego i piszących o nim dziennikarzy, ale też naocznych świadków – przyjaciół i współpracowników, którzy obserwowali jak facet, który po prostu strasznie chciał pisać, powoli zakrada się do świadomości i wyobraźni odbiorców.

Opowieść ilustrują archiwalne zdjęcia – od czasów dzieciństwa, poprzez młodzieńcze lata fascynacji nową wówczas kulturą punkową, po fotografie, na których możemy zobaczyć zawstydzające fryzury Neila i jego współpracowników – wówczas początkujących, a obecnie uznanych twórców. Choć przełożenie biografii na dzieło nigdy nie jest u Gaimana proste, w tle historii pojawiają się cytaty z dzieł – przede wszystkim komiksów – z wątkami autobiograficznymi. Ich identyfikacja powinna dostarczyć najbardziej zagorzałym wielbicielom dodatkowych atrakcji, a sama forma być może zachęci pozostałych do sięgnięcia po mniej znane tytuły. Warto zwrócić uwagę na migawki pochodzące z niekoniecznie mainstreamowych adaptacji, jak np. animowana wersja opowiadania „Cena” Christophera Salmona. A zamiast pokazywania gadających głów czy opatrzonych okładek magazynów i zdjęć artykułów, na potrzeby filmu stworzono nowe komiksy (Molly Ostertag, Geoff Notkin, Dan Obzejta, Tony Wolf) czy nawet animację poklatkową (Felicia Rein). Oznacza to, że nawet ktoś bardzo dobrze obeznany z życiem i twórczością Gaimana będzie miał okazję zobaczyć coś zupełnie nowego.

Ale i tak lista gości wypowiadających się w filmie jest równie długa co imponująca i zawiera postaci z najróżniejszych mediów i branży. Nie wygląda też na to, żeby kogokolwiek trzeba było ciągnąć za język, bo występujący przed kamerą artyści i postaci świata wydawniczego mają raczej kłopot z poskromieniem entuzjazmu, tak jakby zastanawiali się czy to, co przystoi fanom na spotkaniach, na pewno uchodzi znajomym. Nie ma sensu wymieniać w całości zastępów przyjaciół, współpracowników, uczestników najróżniejszych adaptacji, badaczy i dziennikarzy. Choćby dlatego, że w zależności od preferowanego medium – komiksu, literatury, filmu – na każdym inny zestaw nazwisk zrobiłby wrażenie. Jednak wydaje się, że należy zrobić wyjątek dla postaci o ogromnym znaczeniu nie tylko dla życia i kariery Gaimana, ale i kultury popularnej w ogóle. Terry Pratchett, wieloletni i serdeczny przyjaciel okazał się osobą, która ułatwiła Gaimanowi przebranżowienie ze scenarzysty komiksowego na powieściopisarza, a dobór jego komentarzy podkreśla szczególną więź osobistą i artystyczną, jaka ich łączyła.

Sytuacja wyjściowa filmu pozwala za jednym zamachem zadać pytanie skąd w ogóle chęć wysłania na emeryturę swojej publicznej persony i zilustrować odpowiedź na nie. Gaiman, od kiedy pamięta, chciał zostać pisarzem – to marzenie stanowiło część jego tożsamości zanim jeszcze posiadał jakikolwiek dorobek. Wracając do wspomnień sprzed lat, udzielający się goście próbują ustalić, jakim cudem udało mu się je zrealizować. Bo sukces niewątpliwie osiągnął. Z popularnością Gaimana jest jak z popularnością „Sandmana”: była dość niespodziewana, miała być tymczasowa, a ostatecznie wytworzyła swój własny nurt. Niesłabnący rozgłos i nawiązywanie kontaktu z odbiorcami co prawda zapewniły mu status twórcy kultowego, ale przy okazji stały się pożeraczem czasu i w końcu wrogiem pisarza oraz marzenia, za którym od zawsze podążał.

Po co w takim razie organizować jeszcze jedną trasę, skoro sam najlepiej wiedział, ile będzie go to kosztowało? I czy on w ogóle potrzebuje jeszcze promocji? Nie, ale traktuje ją jako część pracy – choć nie jest częścią marzenia. Tak, bo nie chciał nikomu sprawić zawodu. Dokument ukazuje Gaimana jako równie oddanego czytelnikom, co oni jemu. Pisarz jeździł po świecie podpisując książki i części ciała od wczesnych lat 90. Fani liczą na jego dostępność i bezpośredniość, więc jego zdaniem nie fair byłoby pozbawić ich tej możliwości bez ostrzeżenia. Trudno traktować taką wypowiedź jak chwyt marketingowy, widząc podkrążone oczy ledwo przytomnego ze zmęczenia pisarza.

Dla filmowców była to również ostatnia okazja do uchwycenia na żywo zjawiska, jakim jest publiczne, „gwiazdorskie” oblicze Gaimana. Choć nie sposób narzekać na brak nagrań wystąpień i wypowiedzi to ze względu na konwencję większości z nich (spotkania z czytelnikami, publiczne odczyty, konwenty) nie ma za dużo treści, która wyjaśniałaby skąd powszechne dość przekonanie, że prywatnie to normalny, sympatyczny facet. (I dlaczego tak łatwo przestawić się na pisanie o nim „Neil” zamiast „Gaiman”.) A przed kamerą wydaje się czuć dość swobodnie, żartując tym łatwiej, im bardziej jest zmęczony, co twórcy skrzętnie wykorzystali. Trochę nie współgra to z deklarowaną nieśmiałością i typową dla pisarzy skłonnością do samotnictwa, ale kilka dekad występów na rozmaitych scenach najwyraźniej robi swoje. Oglądając przekrój materiałów z różnych okoliczności i okresów wrażenie robi zadziwiająca konsekwencja Gaimana w utrzymywaniu publicznego wizerunku. Czy jest to dyscyplina czy szczerość – raczej się nie dowiemy, ale dla fanów przyjeżdżających nieraz z bardzo daleka i stojących w kolejce po podpis, uśmiech i uścisk dłoni nie ma to większego znaczenia.

Twórcy dobrali głosy występujących w filmie tak, żeby wspomnieć, że publiczność Gaimana wyróżnia się nie tylko wyjątkowym oddaniem, ale i profilem, czy raczej jego zróżnicowaniem. Jego zasługą ma być fakt, że na długo zanim pojawiły się comic-cony, a fandomy nabrały obecnego kształtu, Gaiman podsuwał swoim czytelnikom nowe gatunki i skłaniał do sięgnięcia po formaty dotąd im nieznane. Kobiety w sklepach z komiksami? Literackie snoby przy półkach z publikacjami, które nazwali w końcu „powieściami graficznymi”? Komiksy w bibliotekach szkolnych? Wszystkie te zjawiska któryś ze znawców branży jest gotów przypisać właśnie Gaimanowi.

Śledząc go za kulisami tych kilku ostatnich spotkań można dostrzec elementy niewidoczne ani z perspektywy czytelnika w domu ani fana w kolejce: udzielane w biegu wywiady, trudny wybór pytań do odczytania na scenie, spanie – czy raczej niedosypianie – w samolotach, nieco fetyszystyczne podejście do wiecznych piór. Ale i rzeczy bardziej zaskakujące, bo kiedy myślimy o autorze wpisującym dedykacje do książek, pierwszą rzeczą, jaka przychodzi nam do głowy nie jest masażysta i wiaderko z lodem do chłodzenia dłoni, konieczne po rozdaniu kilku setek autografów. W kwestii organizacji widać nie tylko wieloletnie doświadczenie, ale i troskę pisarza o to, by wszystko przebiegło gładko i nikt nie został poszkodowany. A zasady dla uczestników spotkań są dość surowe: kolejka ma stać równo i grzecznie, a do podpisania podajemy tylko jedną książkę/komiks/pierworodne dziecko. Zapisz swoje imię na kartce, bo jest szansa, że kiedy staniesz przed idolem, zapomnisz języka w gębie – albo jak się nazywasz. Jednak zawsze znajdzie się czas na miłe słowo i podziękowanie. Niezależnie od stopnia zauroczenia pisarzem (lub jego brakiem) każdy, kto uczestniczył w jednym z takich spotkań wie, że w przypadku Gaimana problemem nie było uchwycenie czy wyreżyserowanie takich momentów, tylko raczej wybranie kilku spośród wielu. Próbując podsumować motyw przewodni swojej twórczości, Neil decyduje się na zdanie: „opowieści są ważne”. Ale to, czego nie mówi, to że najwyraźniej dla niego ludzie są równie ważni.

Czy popularność Gaimana jest kwestią bardziej szczęścia niż talentu i czy zasługuje na takie bałwochwalcze uwielbienie pozostaje kwestią do rozważenia w jakimś innym dokumencie, bo „Dream Dangerously” nie jest o tym. W moim odczuciu ogromną zaletą filmu jest fakt, że nie stara się analizować zasadności Gaimana-zjawiska i nawet nie bardzo zajmuje się tym, skąd się ono w ogóle wzięło. Oddaje natomiast głos ludziom, którzy przyczynili się do jego powstania i utrwalenia. Ci, którzy stanowią jego część, własnymi słowami opowiadają, co to dla nich znaczy. Autorzy nie oceniają też decyzji Gaimana o porzuceniu życia wędrownego podpisywacza, choć sposób pokazania skali zjawiska – od entuzjastycznych fanów po autorytety zachwycone nim w podobnym stopniu – sprawia, że trudno oprzeć się wrażeniu, że mu przyklaskują. Ale nie dołączając jednocześnie do głosów wołających, że „a może tak zamiast się rozbijać po świecie napisałby wreszcie coś nowego”.

W przypadku postaci pokroju Gaimana emerytura publicznej persony nie może być całkowita. Jeszcze niedawno przemieszczał się od jednej do drugiej premierowej gali serialu „Amerykańscy bogowie”. Pojawił się również na festiwalu w Cannes, gdzie pokazano film na podstawie jego opowiadania „Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach”. Ale takie okazje, póki co, nie wymagają od niego tyle czasu i energii, co rozdawanie dziesiątek tysięcy autografów. Jego otwartość na obecność w mediach pozwala podejrzewać, że nie zniknie nam z oczu zupełnie, nawet jeśli na długie okresy będzie się zaszywał w pisarskiej pustelni, żeby tworzyć dla swoich czytelników nowe światy.

Po ogłoszeniu tej ostatniej trasy Neil obiecywał, że zanim skończy z objazdami na dobre odwiedzi jeszcze Polskę. I po wszystkim, czego dotąd dokonał i po tym, co zostało przedstawione w filmie, trudno nie wierzyć, że spełni swoją obietnicę. Zwłaszcza w czasach wszechobecnych scen po napisach.

A więc nie wyłączajcie filmu do samego końca – i uwierzcie.

Autorem powyższej recenzji jest Klementyna Dec, tłumaczka i redaktorka polskiej autoryzowanej strony o Neilu Gaimanie.

Korekta: Arek Królak.

Serdeczne podziękowania dla Sequart i Patricka Meaney za udostępnienie filmu do zrecenzowania.

Tytuł: Neil Gaiman: Dream Dangerously

Reżyseria: Patrick Meaney

Występują: Neil Gaiman, Henry Barajas, Elizabeth Barrial, George R. R. Martin, Terry Prachett, Patton Oswald

Muzyka: Taylor Barefoot, William Desmond

Zdjęcia: Jordan Rennert

Produkcja: Respect Films

[Suma głosów: 2, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *