Niedocenione, część druga

Autorem artykułu jest Łukasz Chmielewski. Więcej o nim dowiecie się tutaj.

Mrocznego Rycerza przypadki mniej znane, czyli niedocenione cz. 2

 10320260_723684844360109_5141690309140369454_n

Mroczny Rycerz dotrwał szacownego wieku: siedemdziesięciu pięciu lat. I bynajmniej nie zanosi się na to, aby trafił do panteonu zapomnianych popkulturowych legend. W zalewie kilkunastu komiksów o Batmanie (lub o niego zahaczających) wydawanych co miesiąc, nie dziwota, że wiele historii zasługujących na uwagę popada w zapomnienie. Zwłaszcza tych starszych, nad którymi nie szarpią się internetowi krzykacze. Część z nich niesprawiedliwie trafiła pod pręgierz zmasowanej krytyki fanów Nietoperza, nie będąc wcale gorszymi od wielu z projektów stawianych na piedestale. Poniższy tekst poświęcony jest właśnie komiksom o Mrocznym Rycerzu i otaczającym go gothklimacie; komiksom niedocenianym tak jak na to zasługują, lub w ogóle, a także tym, które z bliżej niesprecyzowanych powodów były mieszane z błotem. Komiksom, o których napisano zdecydowanie za mało dobrych słów.

 

„Diplomate’s son” / „Consequences” (scenariusz: Jim Starlin/rysunki: Mark Bright, Steve Mitchell)

 batman 424 01

Scenarzysta Jim Starlin przeszedł do historii Mrocznego Rycerza jako pierwszy twórca, który uśmiercił Robina (w legendarnej już opowieści „Batman: A Death in the Family” – o kulisach możecie poczytać tutaj oraz jako pomysłodawca legendarnego w kręgach fanów postaci komiksu „Batman: The Cult”. Paradoksalnie jednak żadna z tych opowieści to nie jego opus magnum jeżeli chodzi o postać Nietoperza. Prawdziwym majstersztykiem była bowiem trzyzeszytowa historia „Dumpster Killers” (o której możecie poczytać w artykule „Niedocenione” z siedemdziesiątego czwartego numeru magazynu KZ”) oraz dyptyk poświęcony Robinowi, a opublikowany jako zeszyty 424 i 425 pierwszego woluminu serii „Batman”.

 

W „Diplomate’s son” Nietoperz oraz jego pomocnik zajmują się sprawą dziewczyny pobitej i zgwałconej przez niejakiego Felipe Garzonasa, młodego latynosa zamieszanego w handel narkotykami. Garzonas, pomimo mocnych dowodów i zeznań kobiety, szybko opuszcza areszt – korzystając z immunitetu dyplomatycznego swojego ojca, oficjalnie dyplomaty, nieoficjalnie dealera substancji odurzających. Robin (Jason Todd) jest wściekły, jego frustracji nie jest w stanie załagodzić nawet Batman. Chłopak nie może pogodzić się z faktem, że taki potwór w ludzkiej skórze jak Garzonas jest wolny, a jego ofiara przez lata będzie zmagać się z cierpieniem. Jakby tego było mało gwałciciel chcąc zapewnić sobie pełną bezkarność doprowadza do samobójstwa swojej dziewczyny. Jason Todd stwierdza, że metoda śledcza Batmana to w tej sprawie powinna ulec znacznemu poszerzeniu.

 batman 424 18

Nie zdradzając końca tej rewelacyjnej opowieści mogę tylko napisać, że w kolejnym zeszycie Batman i Robin muszą zetknąć z tytułowymi „konsekwencjami” wyboru dokonanego przez Todda wcześniej. Konsekwencjami, które okażą się jeszcze bardziej tragiczne, zwłaszcza dla Bruce’a Wayne’a przywiązanego do swojego kodeksu mściciela z naczelną zasadą: „nie zabijaj”.

 

Nie przepadający za postacią Robina Starlin w tych dwóch zeszytach stworzył najlepsze opowieści w historii postaci. Robin jest tu myślącym niezależnie młodym człowiekiem, który zaczyna wyzwalać się z cienia Nietoperza. Pomimo zaledwie kilkunastu lat Todd zdaje sobie sprawę, że świecie, w którym politycy ochraniają handlarzy narkotyków, stare sztuczki przestają się sprawdzać – i że tylko Batman nie chce w to uwierzyć. Podobnie jak w genialnym „Dumpster Killers”, świat otaczający Mrocznego Rycerza staje się coraz mniej czarno-biały, zacierają się granice i pojawia się wokół niego więcej różnych odcieni szarości. Wytrenowany przez niego Jason Todd okazuje się przecież nie tylko niesubordynowany, więcej: chłopiec daje swojemu mistrzowi do zrozumienia, że pora zmienić metody. Czytelnik zostaje mile zaskoczony rozbudowaniem relacji obu bohaterów i pogłębieniem wizerunku psychologicznego Robina, który staje się czymś więcej niż kolorową dekoracją. Wielka szkoda, że szybko zadecydowano o radykalnej zmianie, której efektem okazało się uśmiercenie postaci, tak jakby redaktorzy DC przestraszyli się innowacji i tego co może wnieść ona do wizerunku Batmana i w jaki sposób go odmienić.

 batman 425 03

Oba zeszyty to komiksy doskonale napisane i bardzo dobrze narysowane przez Brighta i Mitchella. Widać, że Starlin to nie tylko scenarzysta, ale i rysownik, a konstruowane przez niego skrypty charakteryzuje umiejętność opowiadania obrazem, zamiast niezdrowego przywiązania do słowotoku. Tak niejednoznacznego i poruszającego finału jaki czytelnik dostaje w „Diplomate’s son” próżno szukać w ówczesnym komiksie amerykańskim (poza dokonaniami najlepszych, oczywiście); w ogóle Starlin wydaje się wyprzedzać epokę zarówno w sposobie narracji opowieści, jak i w podejmowanych tematach. W jego komiksach o Batmanie USA końca lat osiemdziesiątych to kraj z dużymi problemami, których nikt nie jest w stanie rozwiązać czyli dokładnie taki, jaki pokazano w lepszych epizodach kultowego serialu „Miami Vice”.

 batman 425 23

Po setkach komiksów o Batmanie powstałych przez lata, po zmianach, które zaszły w popkulturze i samej sztuce komiksu, po nietoperzowych dokonaniach toptalentów w rodzaju Rucki, Brubakera, Snydera, lektura „Diplomate’s son” i „Consequences” udowadnia, że Starlin był pierwszy… i bynajmniej nie był gorszy.

 

„Dark Knight, Dark City” (scenariusz: Peter Milligan/rysunki: Kieron Dwyer, Dennis Janke)

 batman454_23

Na spotkaniu z fanami w Łodzi, legendarny scenarzysta Peter Milligan powiedział, że tworzenie przygód Batmana przychodziło mu z trudem, a to z powodów restrykcyjnego podejścia wydawnictwa do tej postaci. Brak wolnej ręki powodował, że kreacja przygód Nietoperza nie była tym co wspominałby z sentymentem. Tymczasem, pomimo braku pełnej artystycznej swobody, jedna ze stworzonych przez niego historii, opublikowana po raz pierwszy w numerach 452-454 serii „Batman” to jeden z komiksów, który powinien być wymieniany w ramach nietoperzowego kanonu wraz z twórczością Millera, Moore’a czy Alana Granta. To także najlepsza historia z Riddlerem ever. I nie będzie łatwo przeskoczyć tę poprzeczkę, ani Scott’owi Snyder’owi (w „Zero Year”), ani Geoff’owi Johns’owi (w „Batman: Earth One vol. 2”), choć na pewno się postarają.

 

W Polsce „Mrocznego Rycerza Mrocznego Miasta” wydała oficyna TM-Semic jako numer 8 serii „Batman” z 1991 roku. Niewątpliwie żaden prawdziwy miłośnik komiksu nie zapomni emocji, które towarzyszyły mu w czasie lektury tego zeszytu któregoś sierpniowego dnia prawie dwadzieścia trzy lata temu.

 batman453_11

Dla tych, którzy nie czytali lub – o zgrozo – wyrzucili lekturę z zasobów pamięci kilka słów streszczenia: Riddler po raz kolejny rozpoczyna rozgrywkę z Batmanem. Tym razem nie przebiera w środkach, a wszelkie przeszkody w grze usuwa szybko i bezlitośnie. Cel uświęca środki i wie to zwłaszcza Edward Nigma; aby go osiągnąć zmusi Batmana nawet do podcięcia gardła niemowlakowi. Batman zostaje zmuszony do odwiedzania kolejnych lokalizacji na terenie swojego mrocznego miasta, rozwiązując coraz dziwniejsze zagadki i wypełniając coraz dziwniejsze zadania.

 

To nie tylko historia nietypowego pojedynku pomiędzy dwoma geniuszami dedukcji, to także komiks o tym, jak ważną rolę w życiu Batmana odgrywa miasto. A jest zdecydowanie czymś więcej niż zbiorowiskiem budynków, czymś innym niż kamienna dżungla. To właśnie w ramach tej fabuły Gotham City po raz pierwszy tak dobitnie zostaje ukazane jako złe miejsce odzwierciedlające to, czym stał się Bruce Wayne, a nawet więcej: jako mroczna obecność, która przyczyniła się do stworzenia Batmana. Ten motyw zostanie później wykorzystany wielokrotnie, ale nie można zapominać, że to właśnie Peter Milligan był pierwszym, który wykorzystał go w pełni, precyzyjnie konstruując wokół niego daleką od banału intrygę, nasuwającą skojarzenia z „Siedem” Davida Finchera z błyskotliwym scenariuszem Andrew Kevina Walkera. Riddler może nie jest tak zmyślny i błyskotliwy jak przerażający John Doe u Walkera, ale mimo to Milliganowa wersja tej postaci mocno zapada w pamięć. Wszystko w tym komiksie przypomina metaforyczny szwajcarski zegarek i budzi podziw nawet po latach. Czytelnik podąża wraz z Mrocznym Rycerzem od jednej tajemnicy do następnej, po to, aby podobnie jak bohater zostać zaskoczonym mistycznym, bardzo przewrotnym i metaforycznym finałem.

 batman454_06

Dopełnieniem znakomitego scenariusza jest strona plastyczna wykreowana przez Kierona Dwyera, wówczas chyba w szczytowym okresie jego możliwości artystycznych. Precyzyjna gdy trzeba i umowna w innych momentach kreska po prostu zachwyca – nie ma tu może graficznych fajerwerków, za to naprawdę miło popatrzeć na amerykański styl w najlepszym wydaniu, pochodną dokonań twórczości Jacka Kirby, Joe Kuberta czy Anglika Johna Byrne’a.

 

Historia Milligana i Dwyera jest dziś opowieścią raczej zapomnianą, zdecydowanie niesłusznie. A swego czasu musiała zrobić wrażenie nawet na Szkocie nazwiskiem Grant Morrison, skoro wykorzystał on, po latach, zawarty w niej motyw, konstruując swoją sagę o śmierci Batmana i jego powrocie zza grobu. Jak zwykle nie popisało się wydawnictwo DC Comics wznawiając „Mrocznego Rycerza Mrocznego Miasta” w ramach inicjatywy „100-Page Spectacular”, wyłącznie na fali popularności Morrisonowego Batmana. Zamiast zasłużonego tradepaperbacka, z ewentualnymi dodatkami (szkice Dwyera na ten przykład), czytelnicy otrzymali tanią, niechlujną zbiorówkę, pełną idiotycznych reklam i tylko jedną (z trzech) okładek legendarnego Mike’a Mignoli. Setki mniej istotnych, gorszych fabularnie i graficznie opowieści doczekały się bardziej ekskluzywnych reedycji. Niestety DeCydenci uznali, że riddlerowy odpowiednik tego, czym „Zabójczy żart” był dla Jokera, to opowieść jakich wiele. Aż chciałoby się zapytać niczym Eddie Nigma: „Zgaduj zgadula, kto zrobił z DiDio w DC króla?”

           

 

„Under the Hood” (scenariusz: Judd Winnick/rysunki: Doug Mahnke)

1174569

Amerykański komiksowy showbiznes to przede wszystkim (ale oczywiście nie tylko) wieczna rywalizacja pomiędzy tzw. Wielką Dwójką, czyli wydawnictwami DC Comics i Marvel Comics. Oficyny obserwują się nawzajem, podkradając sobie talenty i pomysły. Takim też sposobem w latach 2004 i 2005 oba wydawnictwa ożywiły swoich Wielkich Nieobecnych; Marvel Comics Bucky’ego – pomocnika Captaina America, a DC Comics Jasona Todda – drugiego Robina.

 

Przywrócenie Todda do życia powierzono popularnemu wówczas scenarzyście nazwiskiem Judd Winnick. I trzeba przyznać, że wywiązał się on z zadania bardzo dobrze. Co prawda pewne elementy wyjaśniające powrót bohatera do życia mogą wydawać się żenująco absurdalne nawet dla zawieszającego niewiarę czytelnika komiksów, cała reszta jednak to już kawał dobrze skrojonej lektury.

 Batman #648 page 01

Tym, którzy „Under the Hood” nie czytali, nie będę zdradzał oczywiście w jaki sposób Jason Todd znalazł się ponownie pośród żywych. Aby zachęcić wspomnę, że w Gotham pojawia się nowy rozgrywający o pseudonimie Red Hood. Jest nieprzejednany, zabija przestępców i szybko zaczyna przejmować strefy wpływów przedstawicieli przestępczego podziemia Gotham. Dopuszcza handel narkotykami, ale tylko dla dorosłych – próby sprzedaży dzieciom i młodzieży karane są śmiercią. Nie przewidujący nadchodzącej niespodzianki Mroczny Rycerz rozpoczyna polowanie, którego zakończenie dosłownie rozwali jego dotychczasowy światopogląd.

 

Komiks Winnicka i Mahnke to historia, która nieodwracalnie zmieniła status quo całego mikroświata Batmana. Wayne musi nie tylko przyzwyczaić się do faktu, że zza grobu można powrócić (i w sumie nie powinien się temu dziwić, biorąc pod uwagę przypadki Supermana i Green Arrowa), ale i do tego, że młody człowiek, którego wychował i wytrenował używa swoich zdolności w złej sprawie – dla prowadzenia wynaturzonej wersji jego własnej krucjaty.

 Batman 645 page 21

„Under the Hood” to opowieść o ojcu, który stracił syna i nie może się z tym pogodzić, to także opowieść o synu, którego ojciec zawiódł. Obaj mają po części rację i obaj po części się mylą. To także – po raz kolejny w komiksie superbohaterskim – rozprawa o tym, gdzie przebiega granica wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. A wszystko to skompilowane bardzo zręcznie w jedną pochłaniającą czytelnika całość, przetykaną rewelacyjnie poprowadzonymi scenami akcji i interakcjami Batmana i Red Hooda z innymi postaciami Uniwersum DC. Winnick dorzucił do tego wybuchowego fabularnego koktajlu takie czarne charaktery jak Black Mask, Mr Freeze i Joker.

 Batman #649 pg14

Koniecznie warto wspomnieć również znakomite rysunki Douga Mahnke (głównego ilustratora tej opowieści) w Polsce znanego z crossoverów „Lobo/Mask” i „Hitman/Lobo”. To prawdziwy fachura, zapełniający kadry precyzyjną kreską i nie ustępujący talentem nawet Jimowi Lee. Może jest ona chwilami nieco zmanierowana, może sprawia wrażenie trochę zbyt usilnie dopracowywanej, może nie ma w niej takiej lekkości jak choćby u Ala Barrionuevo, ale i tak efekt końcowy mile łechce oko i właściwe obszary półkuli mózgowej zdeklarowanego czytelnika komiksów.

 

Warto wspomnieć o znakomitej, ostatniej scenie komiksu, w której Winnick umiejętnie i z wyczuciem uderza w nutę emocjonalną, nie ocierając się o śmieszność, o co w komiksach o superbohaterach całkiem nietrudno.

 Batman #650 pg14

„Under the Hood” ukazywało się pierwotnie w zeszytach 635-641 i 645-650 pierwszego woluminu serii „Batman”, a następnie zostało zebrane w dwóch tradepaperbackach z dołączonym annualem serii „Batman” z 2005 roku.

 

Warto też wspomnieć, że pomimo dość rozbieżnych opinii co do jakości komiksu, historia po dokonaniu kilku istotnych zmian została zekranizowana w formie filmu animowanego. Scenariusz, co nie jest znowu takie częste, napisał sam pomysłodawca czyli Judd Winnick. Winnick, zresztą powrócił do tego tematu kilka lat później znakomitą miniserią „Red Hood: The Lost Days”. Ale o tym przy innej okazji.

 

Ciąg dalszy nastąpi…

[Suma głosów: 11, Średnia: 4.7]

3 thoughts on “Niedocenione, część druga”

  1. Zapewne tak. Wszystko zależy od Chmiela, jego chęci i weny.
    Im więcej komentarzy i (miejmy nadzieje) entuzjazmu od czytelników, tym zapewne będzie miał większą motywację 😉

  2. Fajnie by było. Od siebie bym dodał, że lekko niedocenione są takie pozycje jak: Tenses, Death by Design czy choćby Absolution.

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *