Niedocenione, część trzecia

Mrocznego Rycerza przypadki mniej znane

Mroczny Rycerz dotrwał szacownego wieku: siedemdziesięciu pięciu lat. I bynajmniej nie zanosi się na to, aby trafił do panteonu zapomnianych popkulturowych legend. W zalewie kilkunastu komiksów o Batmanie (lub o niego zahaczających) wydawanych co miesiąc nie dziwi, że wiele historii zasługujących na uwagę popada w zapomnienie. Zwłaszcza tych starszych, nad którymi nie szarpią się internetowi krzykacze. Część z nich niesprawiedliwie trafiła pod pręgierz zmasowanej krytyki fanów Nietoperza, nie będąc wcale gorszymi od wielu z projektów stawianych na piedestale. Poniższy tekst poświęcony jest właśnie komiksom o Mrocznym Rycerzu i otaczającym go gothklimacie; komiksom niedocenianym tak jak na to zasługują, lub w ogóle, a także tym, które z bliżej niesprecyzowanych powodów były mieszane z błotem. Komiksom, o których napisano zdecydowanie za mało dobrych słów.

be1c4ea0f5524eb7ca9ec4fecb4bbfda

„Aborigen” / „Ecstasy” / „Trash” / „Ratcatcher” i „Rat Trap”/ „Fever” i „Fever Break”(scenariusz: Alan Grant, John Wagner / rysunki: Norm Breyfogle i Steve Mitchell) 

Tak naprawdę każdy z wyżej wymienionych epizodów zasługuje na oddzielną wzmiankę. Mało tego: większość tego, co Alan Grant (początkowo z pomocą Johna Wagnera) i Norm Breyfogle zrobili w „Detective Comics” na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, to absolutny kanon legend Mrocznego Rycerza. Z uwagi jednak na fakt, że komiksy te ukazywały się tylko jako wydania zeszytowe, a DC Comics poza nielicznymi wyjątkami nie uznało za stosowne zebrać ich w wydaniach zbiorczych, opowieści poszły w zapomnienie. Wspominają je raczej ci, którzy się na tych komiksach wychowali (włącznie z piszącym te słowa); ewentualnie ci fani postaci, którzy w pewnym momencie stwierdzili, że aktualna oferta wydawnictwa z Mrocznym Rycerzem w roli głównej im nie wystarczy; że warto pogrzebać w starociach, a nuż znajdzie się wśród coś wartościowego. Tych wszystkich spotkało prawdziwe szczęście, ponieważ, poza nielicznymi wyjątkami, rzadko w historii Batmana można znaleźć tak dobry ciąg opowieści, zarówno od strony czysto rozrywkowej, jak i tej dającej do myślenia.

07-12-2010 01;38;35PM

I tak: „Aborigen” to klasyczny thriller o zemście, nasycony Grantową pogardą dla kapitalistów niszczących dziedzictwo ludzkości; „Ecstasy” to mroczna opowieść o tym, co narkotyki mogą zrobić z człowiekiem, tak znakomicie napisana, że zmuszająca do zastanowienia, czy antagonista Batmana jest tylko chorym psychicznie nałogowcem czy też ofiarą czegoś gorszego niż substancje halucynogenne; „Trash” przejmująco porusza kwestie mafijnych zagrywek z jednej strony, z drugiej zaś dotyka żałosnego daru człowieka dla zamieszkiwanej przez niego planety, czyli tytułowych śmieci właśnie; „Ratcatcher” i „Rat Trap”, czyli origin Ratcatchera to jeden z najlepszych thrillerów w historii Batmana, oparty na błyskotliwym pomyśle, z niewątpliwie jednym z najoryginalniejszych przeciwników Batmana – z jednej strony historia sensacyjna, z drugiej jednak rozważanie nad wymiarem sprawiedliwości, jego nieomylności i prawa do decydowania o ludzkim losie. „Fever” i „Fever Break” czyli origin Scarface’a – w końcu – to debiut jednego z ostatnich, naprawdę przerażających wrogów Batmana, postaci, która na stałe trafiła do batmanowego kanonu.

Oprócz błyskotliwych scenariuszy Granta należy wspomnieć rewelacyjne rysunki Norma Breyfogle’a. Jego chwilami schematyczna, umowna kreska, bardzo często pozbawiona drugich i trzecich planów to – przynajmniej w początkowym stadium jego kariery – majstersztyk; pełen dynamiki, z rewelacyjnie rozrysowanymi scenami potyczek i wrzucanymi tu i ówdzie plastycznymi smaczkami (choćby Joker na trzecim kadrze 13 planszy pochodzącej z historii pod tytułem „Clash of symbols”*). Batman w rysunkach Breyfogla to bardzo często mniej człowiek a bardziej rodzaj siły natury, personifikacja ciemności, kontur maski i peleryny wypełniony czernią i symbolem nietoperza – chyba pierwsza taka graficzna wersja Nietoperza w historii postaci.

07-12-2010 01;26;44PM

Od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy wydawnictwo TM-Semic zaprezentowało nam polskie wersje tych znakomitych komiksów – na fatalnym papierze, pełne literówek, błędów ortograficznych, absurdalnych akrobacji gramatycznych, nie doczekaliśmy się ani pełnego, ani powtórnego ich wydania chociażby w poprawnej edytorsko wersji. Podobnie zresztą jak Amerykanie. Nastawienie na promocję New DC 52, a przedtem także podobno osobista uraza kogoś wpływowego w wydawnictwie w stosunku do Alana Granta, uniemożliwiają zasłużoną reedycję tych absolutnych perełek z historii Batmana. Efekt? W plebiscycie zorganizowanym przez portal comicbookresources.com z okazji siedemdziesięciolecia postaci znalazła się tylko jedna historia duetu Grant/Breyfogle, a mianowicie „Ostatni Arkham” – opowieść bardzo dobra, ale pozostająca jednak w innej lidze niż wspomniane wyżej tytuły. W dyskusji dotyczącej wyników plebiscytu jeden z głosujących przywołał chociażby genialne „Trash” (zresztą ulubiony przez Alana Granta napisany przez niego komiks z Nietoperzem) żaląc się, że większość tych historii postrzegana jest jako „zwyczajne”. Sęk w tym, że w tych opowieściach nie ma nic zwyczajnego.

 01

„Chicks Dig the Bat” także jako „A legend of the Dark Knight” (scenariusz: Adam Beechen / rysunki: Steve Scott i Nathan Massengill)

Scenariusz napisany został przez twórcę specjalizującego się raczej w komiksach o superbohaterach dla i o nastolatkach („Robin”, „Batman Beyond”). I taka też jest to „legenda”, bardziej na luzie, dla tych, którzy nie zapomnieli jak to jest próbować umówić się z dziewczyną marzeń. W złym Gotham City, w cieniu Nietoperza może być trudniej… albo łatwiej – zależy jak na to spojrzeć. Sprawnie napisana, lekka historia – zapadająca w pamięć może właśnie dlatego, że o zetknięciu zwykłej codzienności z fenomenem – jak mawiają Amerykanie – większym niż życie.

O dziwo, tematyka ulubiona przez amerykańską młodzież w tym przypadku wcale nie jest minusem tej historii. To jedna z tych opowieści, w której Mroczny Rycerz jest na drugim planie, ale jak zwykle jego wpływ na to co się dzieje w Gotham City jest wszechobecny.

eb85e1b504272520f3255dcdb1d4a370

Beechen pisze lekko, z wyczuciem – także czyta się to znakomicie. I choć autor nawet nie stara się dotykać ciężkich, kontrowersyjnych tematów, wałkować po raz kolejny traumy Wayne’a, ten z pozoru zwyczajny komiks pozostaje w pamięci. Podobnie jak znakomita historia „Urban legend” Billa Willinghama i Toma Fowlera ze 168 numeru serii „Legends of the Dark Knight” to dowód na to, że o Batmanie można opowiadać również z przymrużeniem oka, bez jednoczesnego popadania w kicz serialu z lat sześćdziesiątych z Adamem Westem.

Na marginesie okładka tego zeszytu w wykonaniu Cliffa Chianga pochodzi z niewydanego dotąd komiksu o Gotham City do scenariusza Toma Fontany uznanego scenarzysty telewizyjnego, twórcy kultowego serialu „Oz”. Komiks miał ukazać się kilka lat temu, niestety z powodu braku tak zwanych wolnych mocy przerobowych Fontany, projekt pozostaje w dalszym ciągu na etapie scenariusza i wstępnej obróbki ilustracyjnej.

 Detective_Comics_523

„Inferno” (scenariusz: Gerry Conway / rysunki: Gene Colan i Tony DeZuniga)

Komiks opublikowany w 1983 roku jako 523 numer serii „Detective Comics”. Gerry Conway pozostaje do dziś obok Steve’a Englehearta i Dennisa O’Neila jednym z bardziej cenionych twórców przygód Batmana sprzed 1986 roku. Zasłynął przede wszystkim jako autor długiej historii z Rupertem Thornem, skorumpowanym lokalnym politykiem i zaprzysięgłym przeciwnikiem Batmana – jednakże do niniejszego zestawienia trafiła inna jego praca, stworzona z legendarnym Genem Colanem, a traktująca o spotkaniu Mrocznego Rycerza z istotą nie-do-zabicia czyli Solomonem Grundym.

Grundy to postać nieco tajemnicza, zombie o nadnaturalnych zdolnościach potrafiące stanąć do walki z tak potężnymi istotami jak Superman czy Green Lantern. Stąd i potyczka z Batmanem tym ciekawsza, ponieważ Mroczny Rycerz, aby pokonać potwora, musi wykorzystać wszystkie swoje talenty, a także nagiąć dosyć konsekwentnie swoje zasady moralne. Co prawda Grundy to monstrum, niemniej finał „Inferno” zaskakuje. I zmusza do zastanowienia.

Temat, poprowadzenie akcji i ponure zakończenie powoduje, że jak na początek lat osiemdziesiątych „Inferno” to opowieść nietypowa, bardzo mroczna w klimacie; o ile obecnemu czytelnikowi niektóre sceny czy dialogi mogą wydawać się nieco przestarzałe, to wówczas intensywny thriller mógł szokować młodzieżowego odbiorcę. Ciężki klimat scenariusza wspomogli Colan swoją pełną czerni kreską i kładący tusz Tony DeZuniga. To właśnie dzięki pierwszemu z nich opowieść ta, nie mieszcząca się już w oficjalnym kontinuum, nie została całkowicie zapomniana – Colan to dla wielu Amerykanów ikona tamtejszego rynku komiksowego, a więc większość jego prac cieszy się estymą. I choć chwilami jego rysunek wydaje się toporny, pozbawiony finezji, nie sposób nie dostrzec, że w ta konkretna opowieść idealnie pasuje do jego stylu. Niemniej bez zręcznego scenariusza byłby to komiks jakich wiele – i to właśnie Conwayowi zawdzięczamy zaś jeden z lepszych, niedocenionych komiksów o Mrocznym Rycerzu. Dziś już ramotkę, ale z klasą.

 2877745-batman___legends_of_the_dark_knight_v1__80___idols_part_1__1996_2____cover

„Idols” (scenariusz: James Vance / rysunki: Dougie Braithwaite i Sean Hardy)

A gdyby Mroczny Rycerz stał się idolem? Gdyby zapoczątkował trend? Czy Batman zaaprobowałby naśladowcę? Na te i inne pytania odpowiada znakomita opowieść stworzona przez Jamesa Vance’a (raczej mało znanego scenarzystę znanego z prowadzenia serii wymyślonej przez Gaimana). Opublikowana w zeszytach numer 80-82 serii „Legends of the Dark Knight” historia rozgrywa się niedługo po rozpoczęciu misji Wayne’a i pokazuje jaką popularnością może cieszyć się zamaskowany mściciel w mieście, które potrzebuje bohaterów. Niestety, jak to zwykle bywa, oprócz pozytywów pojawiają się też negatywy – w tym konkretnym przypadku: człowiek, który chce zarobić na Batmanie oraz wykorzystujący symbolikę nietoperza zamaskowany mściciel nie przebierający w środkach. Jakby tego było mało, kapitan Gordon tropi seryjnego zabójcę kobiet, tym razem przy pomocy agentki FBI.

2882082-batman___legends_of_the_dark_knight_v1__81___idols_part_2__1996_3____cover

Opowieść przypomina głównym motywem i klimatem kilka lat późniejszą historię „Testament” Wagnera i Brunnera, ale jednocześnie porusza też inne tematy powiązane z działalnością zamaskowanego mściciela. Szybka akcja nie wadzi zupełnie inteligentnie skonstruowanej intrydze.

A wszystko to narysowane przez Braithwaite’a znanego w Polsce z rewelacyjnie dynamicznej kreski („Punisher: Eurohit” czy „Justice”), który w „Idolach” też daje z siebie wszystko.

41fo3e5lX7L._SL500_BO1,204,203,200_

„Dirty Tricks” (scenariusz: Dan Abnett i Andy Lanning / rysunki: Anthony Williams) 

W Gotham City pojawia się złowieszczy Magik. Wykorzystując czarną magię tajemnicza istota likwiduje – na zupełnie nieprawdopodobne sposoby – szefów gangów z bliżej niesprecyzowanych powodów. Batman rozpoczyna śledztwo, które zaprowadzi go w zupełnie niespodziewanym kierunku… Opowieść w zamyśle i formie wyraźnie zainspirowana odnoszącym wówczas sukcesy serialem „X-Files”, na szczęście lepsza od większości odcinków telewizyjnego show Chrisa Cartera. Nic zresztą dziwnego skoro scenariusz napisali panowie odpowiedzialni za tak dobre komiksy jak „Punisher: Year One” i „Punisher: Eurohit”.

97-1

Dzieje się dużo, intryga może nie jest zbyt wymyślna, ale potrafi miło zaskoczyć. Plusem jest też umiejętne oddanie klimatu paranoi wszechobecnej wówczas w popkulturze, a wynikającej z przekonania, że amerykański rząd i jego agencje mają cholernie daleko do dobrych chłopaków.

Rysunkowo komiks wypada przyzwoicie, ale bez graficznych fajerwerków. O dziwo, Anthony Williams znacznie lepiej wypadł w „Batman: Two-Faces”, historii wykorzystującej wątki powieści „Dziwny przypadek Dr. Jekylla i Pana Hyde’a” Stevensona.

 batman-annual-14-cover-112686

„The Eye of the Beholder” (scenariusz: Andrew Helfer / rysunki: Chris Sprouse i Steve Mitchell)

Przed osławionym „Long Halloween” Loeba i Sale’a, DC Comics powierzyło opowiedzenie nowej wersji tragicznych losów Harveya Denta duetowi Helfer i Sprouse. Wykorzystując oryginalne historie o prokuratorze nazwiskiem Harvey Dent/Kent** z lat czterdziestych, scenarzysta stworzył modernistyczną opowieść w klimacie millerowskiego „Batman: Year One” poświęconą w całości postaci Two-Face’a. Historia ukazała się jako „Batman Annual” numer 14 w 1990 roku.

batman-annual-14-dent-gordon-batman-meeting

Wszystko zaczyna się przymierzem Batmana, Gordona i Denta mającym na celu zniszczenie mafijnego układu w Gotham City. Szybko jednak, pod wpływem stresu i tłamszonych przez prokuratora problemów psychologicznych, bohater zaczyna się załamywać. Poparzenie twarzy kwasem okaże się po prostu kroplą która przeleje czarę – Two-Face tkwił bowiem w Harveyu od dawna, łamiące życiorysy Gotham City po prostu pozwoliło mu zaistnieć.

Jakkolwiek „Long Halloween” jest komiksem bardzo dobrym, to Jeph Loeb potrzebował aż dwunastu zeszytów, aby pokazać to, co Helfer robi w czterdziestostronicowym zeszycie. Mało tego, „The Eye of the Beholder” pozbawione gościnnych występów poszczególnych członków galerii łotrów skupia się wyłącznie na Harveyu, na tym, co zrobiło z dobrego człowieka potwora. To bardzo ciekawe studium psychologiczne postaci komiksowej, raczej rzadkie w komiksach z tamtych lat.

EotB3

Ten komiks współtworzy krótką listę znakomitych lub bardzo dobrych opowieści o dwulicowym psychopacie***, wnoszących coś do jego wizerunku, a wychodzących poza irytującą obsesję na punkcie cyfry dwa.

„The Eye of the Beholder” zostało stylowo narysowane przez rozkręcającego się w tym biznesie Chrisa Sprousa, późniejszego współpracownika m.in. Alana Moore’a czy Gartha Ennisa.

Bardzo prawdopodobne, że właśnie tą historią inspirowali się twórcy originu Two-Face’a z serialu animowanego Bruce’a Timma. Niestety bracia Nolan i David Goyer nie wyciągnęli podobnej nauki, spłycając postać Denta w „Mrocznym Rycerzu” – Two-Face nie doczekał się jeszcze w pełni wartościowej wersji jego tragicznych losów na dużym ekranie.

 Batman_Nevermore_1

„Nevermore” (scenariusz: Len Wein / rysunki: Guy Davis) 

Tak zwana linia „Elseworlds”, czyli opowieści o losach takich postaci jak Superman czy Batman osadzone w nietypowych sceneriach w rodzaju Francji z czasów Wielkiej Rewolucji czy Ameryki lat dwudziestych, to tak naprawdę zestaw ciekawych pomysłów podanych w niesłychanie sztampowy sposób. Nie nie do końca są temu winni sami twórcy, a raczej forma projektów zamykająca opowieści w ograniczonej ilości stron, nie pozwalająca scenarzystom na rozmach, pełne pofolgowanie wyobraźni i wyjście poza schemat pokazania np. Batmana, jego współpracowników i przeciwników w jakiejś nietypowej scenerii.

Jeśli więc przyjmiemy, że pierwszym oficjalnym elsworldem było „Batman: Gotham by gaslight” Briana Augustyna, P. Craiga Russela i Mike’a Mignoli**** to tak naprawdę w tej linii ukazało się tylko kilka komiksów naprawdę dobrych*****. Resztę czyta się lepiej lub gorzej, w pamięci pozostają poszczególne sceny, ale żaden z nich nie zmusza czytelnika do stwierdzenia „WOW, to jest to”.

2-1

Inaczej jest z projektem Lena Weina i Guya Davisa – luźną adaptacją wątków z opowiadań Edgara Allana Poe. Pomysł jest znakomity – dziennikarz i początkujący pisarz z Baltimore nazwiskiem Poe rozpoczyna swoje śledztwo w sprawie zagadkowych i makabrycznych morderstw lokalnych osobistości. Okazuje się, że osobne śledztwo prowadzi zamaskowany człowiek określany mianem „Bat-Mana”. Oczywiście tylko współpraca pozwoli im wyjaśnić tajemnicę, a Poe wykorzysta później potworności, jakich było dane mu doświadczyć, jako pomysły do swoich opowiadań.

Co do smaczków z nietoperzowego uniwersum ich również w „Nevermore” nie braknie, zgodnie z receptą na „Elseworld” i fani postaci Mrocznego Rycerza będą podczas lektury więcej niż usatysfakcjonowani.

O ile scenariusz Lena Weina (kolejnej legendy jeżeli chodzi o amerykański przemysł komiksowy) jest oparty na ciekawym pomyśle (kto wie jednak czy nie lekko podkradzionym z prozy Williama Hjorstberga), sprawnie poprowadzony i dający pole do popisu (cała historia jest bowiem pięciozeszytową miniserią), to i tak największe brawa należą się niezrównanemu Guyowi Davisowi. Jego fantastyczne rysunki idealnie wpasowują się w klimat opowieści – od czasu „Sandman Mystery Theatre” (gdy był już niezły) aż po „B.P.R.D” (chyba jego opus magnum) ten artysta rozwija się i zaskakuje swoją specyficzną i piękną zarazem kreską. Nie inaczej jest w przypadku „Nevermore” – wręcz trudno sobie wyobrazić innego artystę, który miałby przedstawić tę opowieść osadzoną w Ameryce XIX wieku.

Batman_Nevermore_001

Komiks Weina i Davisa jest jednym z ostatnich elseworldów wydanych przez „stare” DC Comics. Wieść niesie, że Dan Didio nigdy ich nie lubił i jego decyzją linia została zamknięta.

Autorem artykułu jest Łukasz Chmielewski. Więcej o nim dowiecie się tutaj.

* opublikowanej w Polsce jako „Konflikt symboli” w numerze 6/91 miesięcznika „Batman” wydawanego przez TM-Semic;

** początkowo Harvey Dent funkcjonował również jako Harvey Kent, tak jakby autorzy i redaktorzy nie bardzo łapali ideę konsekwencji (czyżby New DC 52 zaczęło się już w latach czterdziestych XX wieku?);

*** wraz z epizodem z „Dark Knight returns”, historiami Grega Rucki, w których pojawia się Dent, napisanym przez J.M. deMatteisa „Batman/Two-Face: Crime and punishment” oraz „Faces” opublikowanym jako „Batman Annual” numer 13 do scenariusza Christophera Priesta (tworzącego wówczas jako James Owsley). Nie można również zapomnieć o „Faces” Matta Wagnera, trzyzeszytowej opowieści opublikowanej w ramach „Legends of The Dark Knight”.

**** wielu uznaje, że pierwszym nieoficjalnym elseworldem było wybitne „Dark Knight returns” Franka Millera, Klausa Jansona i Lynn Varley;

***** należy do nich zaliczyć: „Batman: Nine lives” Deana Mottera i Michela Larka czy „Batman: Two-Faces” i „The Superman Monster” Dana Abnetta, Andy Lanninga i Anthony Williamsa.

[Suma głosów: 7, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *