Problem z historią jest taki, że jeśli nie żyło się w danych czasach, ciężko jest zrozumieć mentalność ludzi tamtego okresu. Trudno jest zobaczyć ich świat, dla nas przeszły, przez pryzmat czegoś, co już dawno minęło. Nie inaczej jest z komiksem – faceci w majtkach założonych na spodnie to w dużej mierze relikt przeszłości. Ich historie stanowią coś, co czytane teraz, nigdy nie będzie miało dla nas takiego znaczenia jak dla osób, które czytały to samo 75, 50 czy nawet 20 lat temu. Stąd niektóre komiksowe opowieści, nadgryzane zębem czasu, stają się eksponatami w muzeum popkultury. Jednak wszystko to da się obejść – czas, kontekst i formę. Tej sztuki dokonał Darwyn Cooke, którego pożegnaliśmy w tym roku. Nowa Granica to hołd tego artysty dla klasycznych historii o superherosach i superheroinach. To też jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie zostawił po sobie. Już tłumaczę dlaczego…
… ale zanim to wyjaśnię, parę słów wstępu do samej historii. Nowa Granica opowiada historię, której główny trzon rozgrywa się w latach 50 XX wieku. To czas zaraz po wojnie, atmosfera na świecie jest napięta. Ameryka po pokonaniu nazistów znalazła nowego wroga, komunistów. Gdzieś w tle dzieje się polityka i obok niej, a czasem razem z nią, problemy jakie dotykały naród amerykański. Kontrola nad obywatelami, rasizm, seksizm, wyścig zbrojeń i obok tego wszystkiego marzenia o dalekich gwiazdach. Choć Cooke urodził się w latach 60, więc oczywiście nie mógł pamiętać wydarzeń sprzed ponad dekady, to oddał tamte czasy z właściwym sobie artyzmem, ale też krytycznym podejściem do ludzkich słabości. Dobrze zatem, a gdzie w tym wszystkich peleryny i maski? Oczywiście na pierwszym planie. Superman i Batman, podzieleni różnicą zdań, wdają się w małą „wojnę domową” (ba, nawet powód jest ten sam jak u Marvela). Człowiek ze Stali przystaje po stronie rządu, a towarzyszy mu Wonder Woman. Justice Society of America zostało rozwiązane, więc coraz więcej uwagi zbierają inni bohaterowie. Dostajemy trochę Zielonej Strzały, ważną rolę odgrywa Flash, poznamy też pierwszą wersję Suicide Squad, a w to wszystko wkomponują się też postacie znane z komiksów wojennych. Jednak, w moim przekonaniu, najważniejszym bohaterem komiksu jest Hal Jordan, przyszła Zielona Latarnia, choć nie zdradzę dlaczego. Rzecz jasna, mniej lub bardziej znanych twarzy na kartach komiksu pojawia się znacznie więcej (a to pewien przybysz z Marsa, a to twórca Metal Men), choć nie ma tutaj rozgardiaszu znanego choćby z Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach. Wszystkich tych bohaterów i bohaterki (niekoniecznie „super”), połączy tajemnicza siła, która powoli wdziera się do świadomości ludzi na Ziemi i najpewniej chce zostawić planetę w zgliszczach. Choć historia jest stosunkowo prosta, to potrafi wciągnąć. Łatwo polubić postacie, z zaangażowaniem śledzić ich losy i kibicować im w ich zmaganiach. Szczególnie, że w odróżnieniu od tego, co serwują nam ostatnio komiksy głównego nurtu superhero, a co w szczególności stało się domeną filmów tego gatunku, Cooke swoim dziełem pokazuje symbole nadziei. Kolorowe, kreskówkowe, momentami kiczowate, ale symbole nadziei, która była tak bardzo potrzeba w perspektywie okresu historycznego, w którym rozgrywa się fabuła, a która to nadzieja nie zaszkodzi również współczesnemu czytelnikowi.
Cooke umiejętnie żongluje wątkami, podkreślając w odpowiednich momentach to, co trzeba, żeby czytelnik nie zapomniał w jakim kierunku zmierza opowieść. Narracyjnie Nowa Granica jest fantastycznym przykładem tego, jak obraz i słowa współgrają w komiksie. Oczywiście, kiedy scenarzysta sam rysuje, dużo łatwiej osiągnąć tak dobre efekty, ale powiedzmy sobie szczerze – mało jest takich osób, które dobrze piszą i dobrze rysują, a jeszcze mniej takich, które potrafią te dwie formy połączyć w taki sposób, że zaciera się granica między słowem, znakiem i obrazem. Cooke to potrafił. Potrafił opowiadać ciągłą, płynną historię, korzystając ze wszystkiego, co oferuje forma komiksu. Od kompozycji kadrów czy stron, przez pisanie świetnych dialogów i przemyślanych wstawek narracyjnych, po nadanie temu wszystkiemu odpowiedniego rytmu. Ten komiks po prostu czyta się bardzo przyjemnie. Również od strony samych rysunków nie mogę tutaj się do niczego przyczepić. Styl Cooke’a to nie jest coś, co wzbudza natychmiastowy zachwyt, ale jest to styl konsekwentny, czytelny, idealnie nadający się zarówno do pokazania dynamiki scen akcji jak i do zaakcentowania bardziej subtelnych momentów. Kolory, za które odpowiadał Dave Stewart, również są nienaganne. Proste i ładne. Kolorowe tam gdzie to pasuje, odpowiednio mroczne kiedy indziej.
Wydanie jest naprawdę porządne. Czarna okładka z obwolutą, a więc wizytówka serii DC Deluxe, bardzo dobre tłumaczenie oraz prawdziwe zatrzęsienie materiałów dodatkowych. Ten ostatni element pozwala cieszyć się komiksem przez długi czas, bo choć sama historia rozpisana jest na ponad 400 stron, całe wydanie ma ich więcej niż 500. Tutaj galeria okładek, tam przypisy, jeszcze gdzie indziej dodatkowe historie. Wspaniała sprawa! Niektórzy mają zastrzeżenia co do jakości papieru, ale w mojej opinii są one nieco na wyrost. Fakt, Egmont przyzwyczaił czytelników do papieru wysokiej jakości, ten jest co prawda cienki, ale wydaje mi się, że spełnia swoją rolę. Kolory są odpowiednio oddane, a dzięki cienkości w rękach mamy małą cegłę, zamiast dużej cegły. Coś za coś.
W tym miejscu wypada wspomnieć też o animacji, która stanowi adaptację komiksu. Jak to zwykle bywa, nie dorasta do pięt oryginałowi, ale z zadowoleniem donoszę, że zachowuje ducha pierwowzoru. Co więcej, niektóre sceny są żywcem wyjęte z kart Nowej Granicy. Również reżyserko wszystko ładnie zagrało, bo choć film trwa niewiele ponad godzinę, udało się wszystkie główne wątki poprowadzić tak, żeby nie stracić niczego istotnego. Oczywiście sporo rzeczy uległo wycięciu, kilka postaci w animacji nie pojawia się w ogóle, inne wprowadzane są zupełnie znikąd, ale jest to całkiem nieźle zatuszowane. Nie ma sensu się dłużej o niej rozpisywać – jest to dość wierna adaptacja, chociaż jeśli czyta się najpierw komiks, nie ma najmniejszego sensu oglądać filmu.
Słowem podsumowania, Nowa Granica to spojrzenie na bohaterów Złotej i Srebrnej Ery komiksu, które podane jest w sposób przystępny współczesnemu czytelnikowi. To świetnie napisana, mistrzowsko prowadzona historia, która jest nie tylko hołdem dla tamtych czasów, ale także opowieścią, która pokazuje, co jest naprawdę ważne, kiedy rysuje się i mówi o superbohaterach. Według Cooke’a to nie nasze lęki, obawy i ułomności powinny wskazywać kierunek komiksowi superbohaterskiemu. To nasze marzenia, pogoń za tymi marzeniami i nadzieja na lepsze jutro powinny dać podwaliny pod fantastyczne historie o ludziach w pelerynach, którzy ratują świat. Choć Cooke potrafił pisać rzeczy poważne, potrafił też korzystać ze swojej wyobraźni. Jego wyobraźnia wyznaczyła „nową granicę” dla opowieści o superherosach, do przekroczenia której Was gorąco namawiam.
Autorem recenzji jest Paweł Kicman, psycholog, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktor i edytor w serwisie Panteon.pl.
Korekta: Monika Banik.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
Nowa granica
Scenariusz: Darwyn Cooke
Rysunki i kolory: Darwyn Cooke, Dave Stewart (gościnnie: J. Bone, David Bullock, Micheal Cho)
Okładka: Darwyn Cooke
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont
Data wydania: 2016
Tytuł oryginalny: The New Frontier – The Deluxe Edition
Wydawca oryginalny: DC Comics
Liczba stron: 520
Format: 180×275 mm
Oprawa: twarda z obwolutą
Druk: kolor
Cena okładkowa: 149,99 zł