„PINGWIN” (HBO MAX) – RECENZJA PIERWSZEGO SEZONU SERIALU

Anatomia mroku. Serial jako dekonstrukcja mitu i neoliberalnego miasta

„Nie ma władzy bez spektaklu, a każdy spektakl władzy kończy się przemocą.”
— Jean Baudrillard


Superbohaterska pustka i przemoc jako system

Pingwin nie jest kolejnym serialem o złoczyńcy. Nie interesuje go mitologia herosa, nie interesuje go katharsis ani moralność. W rzeczywistości to komentarz do porażki idei superbohatera jako konceptu kulturowego. Batman w tym świecie nie istnieje – lub raczej: jego obecność została zredukowana do pustki, do cienia. Serial pyta: co zostaje, gdy odejmiemy z narracji superbohatera? Odpowiedź brzmi: miasto jako przemocowy ekosystem, który nie zna dobra, tylko równowagę sił.

Gotham w Pingwinie nie jest już scenografią. To tkanka społeczna poddana dekadzie neoliberalnych transformacji, w której struktury władzy nie są już reprezentowane przez urzędy czy herosów, lecz przez prywatne armie, mafie, rodzinne klany i cienie korporacji. W tym świecie Oswald Cobblepot – pozornie groteskowa figura – staje się awatarem nowego porządku.

Nie jest geniuszem zbrodni. Jest adaptacyjnym mutantem systemu.


Gangsterski kostium jako palimpsest

Choć Pingwin operuje na poziomie narracyjnym tropami znanymi z klasycznego kina gangsterskiego (Scorsese, Coppola, Leone), robi to nie w celu ich przywołania, lecz zdystansowania się od ich mitotwórczego charakteru. Nie znajdziemy tu romantyzowania przestępcy – nie ma tu heroizacji outsidera, nie ma nawet ironii typowej dla współczesnych dekonstrukcji.

Zamiast tego mamy narrację bliską realizmowi społecznemu – bardziej Suburra niż Rodzina Soprano, bardziej City of God niż Scarface. To nie przypadek, że serial opiera się na fragmentarycznym montażu, narracjach przerywanych retrospekcjami i narracyjnymi lukami – to celowa strategia destabilizacji klasycznego linearnego mitu gangstera.

Twórcy tworzą z Gotham palimpsest, na którym warstwa popkulturowa (komiksowa) jest zaledwie kolejną warstwą – przykrywa, ale nie ukrywa podstawowej prawdy o tym świecie: każda forma władzy musi być zdobyta przez przemoc symboliczną lub fizyczną.


Figura Pingwina – groteska, trauma i performatywność władzy

Pingwin w interpretacji Farrella staje się figurą transgresyjną. To nie człowiek, to figura – połączenie groteski, traumy i brutalnej racjonalności. W przeciwieństwie do Jokera, który reprezentuje anarchię, Pingwin jest czystą kalkulacją. Nie walczy z systemem – on się w niego wpisuje, internalizując jego mechanizmy, aż sam staje się jego agentem.

Farrell gra Oswalda nie jako socjopatę, ale jako performatywny konstrukt – kogoś, kto nieustannie odgrywa siebie, dostosowując maskę do okoliczności. To radykalnie współczesna figura, której bliżej do Lacanowskiego „małego innego” niż do klasycznego antagonisty. Jego przemoc nie jest emocjonalna. Jest ekonomiczna, chłodna, proceduralna.

Kiedy zabija, nie robi tego z pasji. Robi to, bo tak trzeba. Bo świat, w którym żyje, jest zarządzany przez logikę „algorytmu strachu”.


Architektura Gotham jako metafora pamięci zbiorowej

Jednym z najbardziej subtelnych, a zarazem znaczących elementów serialu są przestrzenie, w których toczy się akcja. Miasto pokazane w Pingwinie to miejsce bez centrum – postapokaliptyczna metropolia, której topografia przypomina sieć neuronalną bardziej niż plan urbanistyczny. Tunele, zakamarki, ruiny – wszystko tu działa na zasadzie powrotu wypartego.

Kiedy w piątym odcinku pojawiają się podziemia i tunele, to nie tylko estetyczny ukłon w stronę Snydera czy Aarona. To metafora ukrytej pamięci miasta – Gotham jako przestrzeń, która nie zapomina, tylko przykrywa przeszłość kolejnymi warstwami przemocy. Tunele to nieświadomość zbiorowa miasta, której Pingwin jest najnowszym symptomem.


Narracja serialu jako dekonstrukcja mitu założycielskiego

W klasycznym modelu mitologii superbohaterskiej mamy strukturę: trauma → misja → maska → konfrontacja → odkupienie. Pingwin odwraca tę sekwencję. Mamy tu raczej: trauma → maska → przemoc → konfrontacja → cynizm. Serial nie oferuje odkupienia. Nie daje widzowi satysfakcji. Nie ma finałowej walki dobra ze złem. Jest tylko system, który zawsze wygrywa.

To narracja antymitotwórcza, bliska postmodernistycznym konstrukcjom (jak Watchmen, The Boys czy Mr. Robot), ale pozbawiona ich groteskowego dystansu. Tu nie ma miejsca na żart czy autoironię. To świat, który wziął siebie na poważnie i dlatego jest niebezpieczny.


Komiks jako archiwum kulturowe – i jego reinterpretacja

Serial Pingwin traktuje komiks nie jako scenariusz, ale jako archiwum kultury – zasób motywów, obrazów, archetypów, z których można budować nową opowieść. To nie jest adaptacja – to reinterpretacja. Nie chodzi o „wierność”, ale o rekontekstualizację. W efekcie powstaje narracja, która nie próbuje imitować pierwowzoru, tylko wyciąga z niego struktury głębokie i aplikuje je do zupełnie innej konwencji.

To strategie znane z nowoczesnego teatru, współczesnego kina autorskiego i gier wideo – gdzie komiks staje się źródłem kodów, a nie opowieści.


Pingwin to serial, który wykorzystuje język popkultury, by opowiedzieć historię o przemocy jako jedynym języku władzy. To nie „historia o złoczyńcy” – to kulturowa medytacja nad tym, jak zło staje się systemowe, a mit przemienia się w procedurę. Farrell gra postać, która nie chce być królem zła – chce być trybem w machinie, która nie zna litości.

Dziękujemy platformie MAX, HBO oraz Warner Bros. Discovery za udostępnienie serialu do recenzji.

[Suma głosów: 0, Średnia: 0]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *