Ofiara i poświęcenie
Na dobrą sprawę Rok Zerowy zaczął się dopiero teraz. Po kolejnej spektakularnej porażce Batmana (por. Mroczne Miasto), Riddler przejmuje całkowitą kontrolę nad miastem, które po przejściu sztormu zamienia się w miejską dżunglę (w bardzo dosłownym sensie). Odcięte od reszty świata i pozbawione prądu Gotham ginie w gąszczu roślin, które Riddler wyhodował dzięki formule wykradzionej od doktor Pameli Isley i rozsiał po całym mieście. Wszystkie mosty zostały zaminowane, w powietrzu unoszą się balony, które przenoszą śmiercionośny gaz, a ulice Gotham patrolują uzbrojone roboty i drony. Wszystkim kieruje ukrywający się gdzieś Riddler, który urozmaica czas mieszkańcom tego upiornego, postapokaliptycznego miasta organizując codziennie coś w rodzaju pojedynku. Każdy mieszkaniec Gotham o zachodzie słońca może mianowicie rzucić mu wyzwanie. Wyzwanie polega – tu nie może być zaskoczenia – na zadaniu zagadki. Jeżeli Riddler nie będzie znał odpowiedzi, to uwolni miasto. Nie trzeba dodawać, że jak do tej pory nikomu ta sztuka się nie udała.
Idea, którą próbuje zrealizować Riddler, jest tyle prosta, co szalona – chodzi o wyzerowanie historii, o rozpoczęcie wszystkiego od początku. Ten swoisty ewolucyjny eksperyment Edward Nygma przeprowadza na mieszkańcach Gotham, których traktuje jak króliki doświadczalne. Żyjąc w mieście uosabiającym królestwo natury mają oni wykazać się sprytem i zaradnością, która pozwoli im przetrwać i wznieść się na kolejny poziom ewolucji. Bądź sprytny, albo giń – krzyczy Riddler do mieszkańców Gotham, odwołując się do własnej wersji darwinizmu społecznego rządzącego współczesnym światem. Z jego perspektywy jest to niepowtarzalna okazja, którą daje on mieszkańcom miasta. Dzięki niemu mają oni okazję udowodnić, że rodzaj ludzki rzeczywiście zasługuje na miejsce, jakie przypadło mu toku ewolucji. Niestety, rozwój wypadków pokazuje, że człowiek oderwany od wygód, do których się przyzwyczaił i wrzucony do dzikiego środowiska, bardzo szybko traci wolę walki i rezygnuje z podejmowania ryzyka. Widzimy mieszkańców Gotham jako skrajnie zniechęconych i całkowicie zrezygnowanych. Nie sposób wręcz odnieść wrażenia, że po prostu czekają, aż ktoś za nich stoczy kolejną walkę. Być może zresztą, z ewolucyjnego punktu widzenia, taka strategia jest bardziej racjonalna niż podejmowanie ryzyka. Może to właśnie ta apatia jest najskuteczniejszym sposobem na przetrwanie kryzysu.
Właśnie w takim świecie Bruce Wayne, który cudem uniknął śmierci (por. Dark City), odzyskuje przytomność. Budzi się w mieszkaniu państwa Thomas, w którym poznaje jednego z czwórki ich dzieci – Duke’a. Jak się okazało, to właśnie tej rodzinie zawdzięcza on życie. Po kilku dniach w stanie śpiączki Bruce Wayne dowiaduje się, że trwa nowy rok. Nie jest to jednak nowy rok świętowany pierwszego stycznia, lecz nowy rok w sensie ścisłym. Jest to zerowy rok, który został proklamowany przez Riddlera. Rok w którym historia ludzkości (w każdym razie tej jej części, która zamieszkuje Gotham City) ma zacząć się od początku. Jest to także idealny moment na nowy początek dla Batmana, który może sobie powiedzieć: do trzech razy sztuka. Dwa razy lepszy okazał się Riddler, czas zatem na kolejną próbę.
Trzeba przyznać, że sytuacja wygląda jednak wyjątkowo źle. Pozbawione prądu oraz łączności ze światem, zniszczone przez huragan i podtopione przez Riddlera Gotham to obraz nędzy i rozpaczy. W mieście nic nie działa, metro jest zatopione, nie istnieją żadne służby publiczne, a mieszkańcy najwyraźniej pogodzili się z takim życiem. Jedynym policjantem, który próbuje coś robić jest… oczywiście porucznik Jim Gordon. Wygląda na to, że poza nim kataklizmu nie przetrwał żaden inny stróż prawa. Gdyby nie to, że w Gotham pojawia się jakaś tajemnicza kilkuosobowa jednostka specjalna przysłana z zewnątrz, to Batman i Gordon byliby wyjątkowo osamotnieni w swojej walce z wszechmocnym Riddlerem. Tak zarysowany kontekst wydaje się wyjątkowo mało wiarygodny, jednak gdy tworzy się opowieść z takim rozmachem, to trudno zachować pozory prawdopodobieństwa. Scott Snyder przedstawia nam już nie tyle historię początków Batmana, ale kreuje własny początek Gotham, przebijając tym samym w swoistej licytacji Franka Milllera. To już nie jest kameralna historia o początkach Mrocznego Rycerza, o pierwszym roku jego działalności, lecz epicka opowieść o nowych narodzinach Gotham, które zostaje strącone do stanu dzikości.
Zachowując schemat narracyjny sprawdzony już w dwóch poprzednich odsłonach Zero Year, Snyder przedstawia historię w dwóch planach czasowych. W pierwszym zatem śledzimy ostateczną rozgrywkę Batmana z Riddlerem, a w drugim obserwujemy retrospekcje odnoszące się do zmagań Bruca Wayne’a z poczuciem winy po śmierci rodziców. Batman w wersji postapokaliptyczno-survivalowej rzuca wyzwanie Riddlerowi i podejmuje próbę odzyskania miasta. Rywalizacja z Nygmą jest tu przedstawiona jako starcie dwóch wielkich umysłów, które jednak w ostatecznym rozrachunku okazuje się… starciem dwóch serc. Snyder, który uwielbia żonglowanie symbolami i znaczeniami, po raz kolejny udowadnia, że jest w tym naprawdę dobry. Finałowa rozgrywka pomiędzy Batmanem i Riddlerem, utrzymana w nieco dyskotekowych klimatach, która początkowo zapowiadała się jako dziecinna walka na zagadki („Riddle me this Batman!”), staje się dzięki temu czymś więcej. Zapewne nie ma sensu wikłać się w interpretacje podkreślające, że Snyder chciał wykazać wyższość serca nad rozumem, ale na pewno warto docenić sposób, w jaki odwraca on losy pojedynku i ukazuje, do jakich poświęceń dla swojego miasta gotowy jest Batman.
W drugim planie czasowym obserwujemy młodego Wayne’a, którego dręczy poczucie winy za śmierć rodziców. W twarzach znajomych osób nieustannie widzi ich oblicza. Te koszmarne wizje są na tyle uciążliwe, że postanawia podjąć niezwykle radykalne kroki. Planuje mianowicie poddanie się terapii wstrząsowej, w wyniku której przestałby być sobą. Stałby się kimś innym. Kimś, kogo nie dręczą koszmary z przeszłości. Kimś, kto nie musi dźwigać brzemienia winy. Kimś, kto mógłby rozpocząć od zera zupełnie nowe życie. Jednak w ostatniej chwili zdaje sobie sprawę, że nie jest to rozwiązanie problemów, lecz akt kapitulacji. Zamiast tego młody Bruce Wayne postanawia znaleźć jakąś ideę, która pozwoli mu odkupić swoją winę i ustrzec się przed szaleństwem.
Moment, w którym Wayne z determinacją stwierdza, że musi znaleźć inny sposób rozwiązania problemów niż łatwa droga wyzerowania swojego umysłu, jest kolejnym momentem przełomowym w jego życiu. Nie ma łatwych rozwiązań, zdaje się mówić młody dziedzic fortuny Wayne’ów. Każda droga, która ma doprowadzić do wartościowego celu, musi być okupiona wyrzeczeniami i porażkami. Być może to właśnie porażki decydują o wielkości bohatera. Porażki oraz umiejętność podniesienia się po nich i podjęcia walki. Krocząc przez ulice dzikiego miasta, by po raz kolejny stawić czoło Riddlerowi, Batman uświadamia sobie, że jego przeznaczeniem jest nieustanna walka o Gotham, walka, którą należy podjąć nawet wtedy, jeżeli jest skazana na porażkę. A może właśnie szczególnie wtedy trzeba ją podejmować, kiedy widmo porażki jest nieuchronne.
Finał Zero Year rozgrywający się w dzikim mieście jest patetyczny i poruszający. Snyder przedstawia tu Batmana jako ideę, która pozostaje wiecznie żywa. Ideę, do której młody Bruce Wayne dochodził bardzo długo, krocząc drogą pełną cierpienia, wyrzeczeń i porażek. Do tej znanej od siedmiu dekad historii scenarzysta wprowadza kilka nowych elementów, pogłębiając do granic możliwości poczucie winy Bruce’a Wayne’a. Wszystkie traumy, które przeszedł jako dziecko, jako młodzieniec i jako Batman, na dobrą sprawę powinny go zniszczyć i pokonać. Na szczęście dla mieszkańców Gotham, każda kolejna porażka tylko go umacniała i zwiększała jego determinację do walki z niesprawiedliwością tego świata. Niewątpliwie mamy tu zatem do czynienia z kwintesencją superbohaterstwa.
Oceniając całość tej historii trzeba podkreślić jej złożoność i wielowątkowość. Specyficzna narracja sprawia, że komiks niewątpliwie zyskuje na wartości po kolejnych lekturach wszystkich dwunastu zeszytów. Snyder uwielbia zaczynać poszczególne odcinki od jakichś scen z przeszłości lub przyszłości bohaterów, by później snuć swoją główną opowieść. Dopiero wraz z rozwojem akcji określone sceny stają się zrozumiałe i czytelnik może umieścić je w odpowiednim kontekście. Śledzenie wszystkich tych zawiłości na przestrzeni dwunastu odcinków wydawanych przez ponad rok może być nieco skomplikowane, ale lektura jednego wydania zbiorczego, którego pewnie niedługo się doczekamy, na pewno będzie źródłem wielu przyjemności.
Pytanie o to, czy Zero Year może stać się komiksem wymienianym obok Year One Franka Millera jako komiks przełomowy, trzeba na razie pozostawić otwarte. Jak wiadomo, na rynku amerykańskim wszystko zależy przede wszystkim od poziomu sprzedaży. Obecnie Snyder jest uznawany za gwiazdę – niemal wszystko, co napisze, spotyka się z pozytywnymi opiniami recenzentów i entuzjastycznym przyjęciem fanów, którzy, nawet jeżeli czasami wypowiadają się nieco krytycznie o niektórych rozwiązaniach, to i tak „głosują” przede wszystkim swoimi portfelami. W rezultacie tego głosowania komiksy Snydera (szczególnie jego Batmany) niezmiennie królują n listach sprzedaży. Niezależnie od tego, jak długo ta passa potrwa, Zero Year zapewne stanie się przedmiotem wielu sporów i będzie obiektem różnych interpretacji. Nie jest wykluczone, że w ich efekcie i niezależnie od tego, która strona zwycięży, ten komiks zyska status komiksu wyjątkowego, a może nawet i kultowego. Poza tym właśnie to nieustanne porównywanie go do Year One może sprawić, że w świadomości fanów Batmana opowieść Snydera stanie się komiksem kultowym przez sam fakt utrwalenia się takiego zestawienia.
Choć z drugiej strony nie można też wykluczyć, że to nieustanne porównywanie może też mu zaszkodzić. Gdyby bowiem spróbować ocenić tę opowieść w całkowitym oderwaniu od ambicji stworzenia odpowiednika Year One dla uniwersum „The New 52”, to należałoby powiedzieć, że mamy tu kawał naprawdę dobrej komiksowej roboty. Scenariusz jest dynamiczny i spójny – choć obejmuje aż dwanaście odcinków. Co więcej, opowieść posiada psychologiczną głębię, która nie ginie w powodzi epickich scen charakterystycznych dla komiksów superbohaterskich. Rysunki tworzone przez tandem Capullo-Miki są wyjątkowo ciekawe, a kolorystyka sprawia, że cała opowieść zdecydowanie wyróżnia się na tle dotychczasowych opowieści o Batmanie.
Krótko mówiąc, na pewno warto zapoznać się z tą nową wersją narodzin Batmana i początków Gotham, by samemu odpowiedzieć sobie na pytanie, czy porównywanie tego komiksu do dzieła Millera jest uprawnione i na ile Snyderowi udało się to, co zapowiadał od samego początku, czyli podążanie śladami Millera i oddanie ducha jego opowieści przy jednoczesnym odwróceniu formuły jego komiksu. Niewątpliwie opowieść Snydera jest znacznie bardziej bombastyczna i epicka niż niemal kameralna historia opowiedziana przez Franka Millera. Zero Year stanowi kwintesencję tego, co Snyder uwielbia w opowieściach superbohaterskich i tego, za co kochają je fani. Jest tu masa efektów specjalnych, kompletnie niewiarygodnych i nieprawdopodobnych, ale świetnych scen, które doskonale sprawdzają się w kontekście całej opowieści. Niewątpliwie żeby czerpać radość z lektury Zero Year, trzeba zapomnieć o zasadach rządzących zdarzeniami w normalnym świecie i zanurzyć się w realiach superbohaterskich. Tym wszystkim, którzy nie mają problemów z takim zawieszeniem niewiary, opowieść o zerowym roku w historii Gotham i Batmana przyniesie mnóstwo radości.
Rok Zerowy: Sekretne miasto, Mroczne miasto