Nowy blask herosów
Wojna. Wojna ponoć nigdy się nie zmienia. Prawdziwość tych słów bywa sprawdzana różnymi sposobami – technologiczne możliwości, geniusz dowódców, wyszkolenie żołnierzy, polityczne knowania. Słynna maksyma nie traci jednak swojego pierwotnego znaczenia w przypadku zakończenia krwawych batalii. Wniosek może wydawać się paradoksalny, ale tak właśnie jest: zmiany są nieuniknione, a po bitewnej zawierusze zawsze czeka nas nowy porządek. Z podobnym problemem musieli się zmierzyć włodarze DC Comics. Jak wyglądały kolejne dekady komiksowego potentata po globalnym konflikcie?
Komiksy superbohaterskie, które w trakcie II WŚ pełniły zarówno eskapistyczną jak i propagandową funkcję, po 1945 roku uległy pewnym zasadniczym przeobrażeniom. Dlaczego? Czy Złota Ery Komiksów wciąż oddziaływała na serca fanów? Kogo, oprócz Batmana, Supermana i Wonder Woman, należałoby włączyć do nowo kształtującego się kanonu herosów?
Wojenna trauma i czas rozliczeń
Właściwie przez cały czas trwania II WŚ komiksy były niesamowicie popularną formą rozrywki dla zwykłych żołnierzy uczestniczących w pierwszym froncie wojennej zawieruchy. Wśród rekrutów wymienić można także prawdziwe tuzy z branży – choćby Willa Eisnera odpowiedzialnego za „Spirita” czy Jerry’ego Siegela, współtwórcę postaci Supermana. Warto zwrócić uwagę, że kolektywne działania armii dały też podstawę pod pierwszą w historii grupę superbohaterów – „Justice Society of America” Sheldona Mayera i Gardnera Foxa. Patriotyczny duch był przez to nierozerwalnie związany z komiksowym medium, nic zatem dziwnego, że po końcowym triumfie aliantów można było spodziewać się zmian. Czy w czasie pokoju herosi w trykotach będą jeszcze komukolwiek potrzebni?
Opowieści obrazkowe utożsamiane z wojennymi przeżyciami weteranów musiały ulec swoistemu regresowi, a także obniżeniu popularności wśród masowego odbiorcy. Trudno było przecież ot tak, zwyczajnie wrócić do konwencjonalnych historii związanych z miejską przestępczością, codziennych walk z kryminalistami na ulicach amerykańskich metropolii. Naturalny potencjał związany z losami superbohaterów trudno było jednak w pełni wykorzystać. Na rynku dominowały przez to standardowe romanse, obyczajowe powiastki, ale także groza, która dostarczała wielu kontrowersji. Tytuły takie jak “Dark mysteries”, “Out of the Shadows” i “Crime, Horror and Terror” budziły lęk, trwogę, fascynację. Niestety, nie tylko wśród rozentuzjazmowanych czytelników. Pojawiły się wątpliwości, które dotyczyły rzekomych powiązań pomiędzy oddziaływaniem komiksów a przestępczością i aktami wandalizmu wśród nieletnich.
W tym też miejscu pojawia się niesławny Fredric Werthan – psychiatra wygłaszający przełomowe, aczkolwiek z gruntu niedorzeczne twierdzenia. W jego interpretacji Superman jawił się jako faszysta, który nigdy nie był prawdziwym Amerykaninem, Wonder Woman spełniała rolę modelowego, niebezpiecznego przykładu wyzwolonej kobiety, natomiast Batman i Robin mieliby stanowić parę… kryptogejów. Naukowy autorytet Werthama sprawił, że rodzice zaczęli masowo buntować się przeciwko komiksowemu medium, wyrzucając i paląc egzemplarze na stosach. Kulturowa rewolucja, zupełna zmiana poglądów, czas przeobrażeń, a także – paradoksalnie – dostrzeżenie znaczącej funkcji jaką niosła ze sobą nowa forma sztuki.
Jedną z niewielu osób, która pokajała się przed osobliwym trybunałem Werthama, był niejaki William Gaines, syn Maxa Gainesa, jednego z czołowych pionierów amerykańskiego komiksu działającego z ramienia DC. Początkujący twórca i tak nie miał jednak już wielkich szans na przetrwanie, jego mała oficyna EC Comics była bowiem pozostawiona na skraju bankructwa, wszakże opowieści grozy stały się produktem niebezpiecznym. Co ciekawe, z czasem Gaines Jr został cenionym artystą kultowego magazynu „MAD”. Niecodzienna zmiana – od pulpowego horroru do pełnoprawnej satyry. Groteska, parodia, osobliwy humor z ostrzem ironii, które dotykało także superbohaterów, jak na przykład osobliwej wariacji Człowieka ze Stali, a więc… Superdupermana. Niektóre zmiany przynoszą zaskakujące rozwiązania..
Ano właśnie – zmiany. Jedną z najważniejszych było wprowadzenie Comics Code Authority. Wprowadzenie cenzury miało być gwarancją, że historie koncentrujące się na sztandarowych herosach DC (ale także innych firm wydawniczych) nie będą wzbudzały żadnych kontrowersji. Batman stał się zatem praworządnym obywatelem, który zapraszał do swojej jaskini na zwiedzanie laboratorium, dbając równocześnie o porządek Gotham, podobnie jak Superman, figura ładu, reprezentant dobra. Banalne powiastki, prozaiczne problemy… artystyczna kreatywność została zabita przez odgórne nakazy, a sprzedaż komiksów zmniejszyła się o około 75%. Zapaść. Jacy bohaterowie mogą pomóc się z niej wydostać?
Błysk geniuszu i zielony laser
Włodarze DC zostali pozostawieni przed nie lada wyzwaniem. Musieli na nowo redefiniować własną mitologię, nadać jej atrakcyjną formę, autorski sznyt, równocześnie pamiętając o własnym dziedzictwie, dokładając do tego coś… zupełnie nowego. Czas na zmianę, ewolucję. Tak też narodziła się „Srebrna Era Komisu”, datowana dzisiaj na lata 1956-1970.
Superbohaterowie byli w wyraźnym odwrocie. Recepta? Dosyć nieoczekiwanie doszło do przedstawienia pomysłu, który miałby przywrócić blask niektórym postaciom znanym z poprzedniej, „Złotej Ery Komiksu”. Kandydatem do odrodzenia DC został Flash, a jego ojcem,scenarzysta Julius Schwartz, prawdziwy reformator branży. Niektórzy znawcy i krytycy uważają, że bez tej postaci współczesny rynek komiksowy wyglądałby diametralnie inaczej, jeśli… w ogóle przetrwałby demagogiczne pomysły Werthama.
Schwartz, który z DC związany był od 1944 roku, dał się poznać nie tylko jako utalentowany scenarzysta, ale także wielki miłośnik science-fiction, ba, jeden z inicjatorów amerykańskiego fandomu – Schwartz, wspólnie ze swoim przyjacielem z dzieciństwa, Mortem Weisingerem, odpowiadał także za wydawanie jednego z pierwszych periodyków fanzine’a „The Time Traveler” poświęconego najosobliwszym przejawom fikcji naukowej. Nie jest to bez znaczenia dla całego przełomu, który dokonał się w latach 50. ubiegłego wieku. A zaczęło się od mężczyzny szybkiego jak błyskawica… Literalnie.
Mimo że Flash, bo o nim mowa, pojawiał się już w komiksach z lat 40., to Schwartz nie chciał podążać utartymi drogami. Jego ambicją było przetrzeć nowe szlaki – przeobrazić schematy. Zapewne był świadomy, że dysponuje artystyczną zdolnością do przetworzenia charakteru superbohatera. W jaki sposób? Grzechem byłoby nie skorzystać z ducha czasów – widmo atomowej wojny, cywilizacyjnego rozwoju, rozwoju badań nad coraz nowszymi technologiami. W takim anturażu losy superbohaterów z magicznymi supermocami mogłyby nie być do końca przekonywujące. W czasie gdy nauka jest w stanie rozwiązać wiele problemów, nowy Flash nie był już obdarowany magią, nie przypominał nieco groteskowego, niepoważnego Hermesa, greckiego boga handlu i podróżników, jak było to w jego pierwszym wcieleniu.
Kim zatem jest Flash? Barry Allen, kultowa już dzisiaj – choćby za sprawą serialu telewizyjnego ze stacji CW – postać, to specjalista laboratoryjny współpracujący z policją. Rutynowe życie młodego mężczyzny odmieniło się za sprawą chemikaliów, wybuchu powstałego z wyładowania atmosferycznego dzięki, któremu posiadł on nadnaturalną szybkość, stając się w ten sposób prawdziwym superherosem. Ubrany w gładki, czerwony strój ze złotymi elementami i symbolem błyskawicy – oto narodził się Flash, torpeda energii przebojem wdarła się na komiksowy rynek, ponownie rozbudzając czytelniczą ciekawość. Nic dziwnego, że włodarze DC postanowili pójść za ciosem. Kto będzie kolejnym zwiastunem odrodzenia potęgi?
Samotny pilot, konwencja space opery, humor i kosmiczne przygody. Green Lantern okazał się być kolejną interesującą propozycją na nowo wchodzącą w skład kanonu DC. To także kolejne odświeżenie postaci znanej z poprzedniej Ery. Mężczyzna w zielonym kostiumie, dzierżący pierścień mocy, jest galaktycznym strażnikiem strzegącym porządku na świecie. Hal Jordan, jak nazywa się najsłynniejszy z szeregu fikcyjnych superbohaterów z oddziału Green Lantern, łączył w sobie elementy zapożyczone z Aladyna i jego magicznej lampy z odwołaniem do słynnych amerykańskich serii książkowych przynależących do fantastyki naukowej, jak chociażby „Lensman” Edwarda Elemera Smitha. Zielona Latarnia, jak nazywana jest u nas ta postać, zyskała nowe życie, a wraz z nim cały segment fantastycznych historii DC.
Siła fantastycznych kolektywów
Pod przewodnictwem Juliusa Schwartza, który piastował także stanowisko prezydenta DC, w kanonie pojawiła się cała galeria barwnych postaci z opowieściami science-fiction jako tłem dla narodzin superbohaterów. Tak też czytelnicy mogli poznać Metal Mana, Adama Strange’a, Metamorpho, Teen Titans oraz niesłychanie intrygującą drużynę superbohaterów – „Challengers of the Unknown”. Na arenie pojawiła się również prawdziwa plejada gwiazd działająca pod wspólnym sztandarem obrony ludzkości. Mowa o… „The Justice League of America” zrzeszającej kultowych herosów. Pierwszy raz pojawili się oni w komiksie „The Brave and the Bold vol. 1” (premiera w marcu 1960 roku), a do jej składu należeli na początku: Wonder Woman, Superman, Batman, Flash (Barry Allen), Green Lantern (Hal Jordan), Aquman i Martian Manhunter. Postacie kanoniczne, rozpoznawalne do dzisiaj, które już wkrótce zostaną ożywione ponownie za sprawą kinowego uniwersum DC. Oby dla włodarzy Warner Bros. był to czas równie udany, co „Srebrna Era Komiksów”.
Akcja rodzi reakcję, stąd też w tym miejscu pojawia się bardzo interesująca informacja dotycząca Marvela, rywala zza miedzy, drugiego komiksowego potentata na światowym rynku. Otóż gdy Jack Liebowitz, współwłaściciel DC, podczas gry w golfa pochwalił się przed wydawcą Marvela, Martinem Goodmanem, stworzeniem grupy superheroesów z „The Justice League of America”, Goodman postanowił przekazać tę informację Stanowi Lee. Słynny scenarzysta użył swojej nietuzinkowej wyobraźni kreując w ten sposób „The Fantastic Four”, osobliwą reakcję na propozycję DC, a także wyraz obawy Jankesów przed triumfem ZSRR w zimnowojennej rywalizacji mocarstw. Konkurencja fikcyjnych światów i pomysłów scenarzystów potrafi być niesamowicie stymulująca. „The Fantastic Four” okazało się być zresztą hitem Marvela (premiera w listopadzie 1961 na łamach „Fantastic Four vol 1”), a także zaczynem pod całe uniwersum superbohaterów.
Supermocarze i… co dalej?
A co z resztą mocarzy DC? Lata 50 i 60. to czas w którym Mort Weisinger, wspomniany wcześniej przyjaciel Schwartza, postanowił rozbudować historie Supermana. Czynił to w naprawdę zaskakujący sposób. Bo jak nazwać włączenie do przygód postaci psów, koni, kotów… dziwnych zwierząt, które tak naprawdę były ludźmi, tyle że przemienionymi w dzikich przedstawicieli natury? W czasie eksperymentów doszło także do znaczącej rozbudowy rodziny Kal-Ela, której najbardziej znaczącym członkiem była z pewnością Supergirl, słynna kuzynka Człowieka ze Stali, obdarzona szeregiem nadludzkich mocy. Prawdziwe złote pomysły w Srebrnej Erze rozwoju.
Poczyniono także próby nieszablonowych zmian w świecie Mrocznego Rycerza. Elementy magiczne nie wpasowywały się jednak tak dobrze w mitologię Batmana, dlatego postanowiono wykorzystać sztafaż science-fiction przy kreacji postaci Mr. Freeze’a czy Poison Ivy, kultowych dziś antagonistów obrońcy Gotham. Pojawili się również sprzymierzeńcy, jak Batwoman i Batgirl, jednak różnorodność oraz częściowe powielanie rozwiązań, które sprawdziły się w Supermanie, nie funkcjonowały już tak dobrze w historii Nietoperza. Ba, w 1960 roku niespodziewanie mówiło się nawet o zamknięciu serii ze względu na niską sprzedaż komiksów.
Szczęśliwie z pomocą przyszła jednak… telewizja. Producenci chcieli stworzyć prawdziwe widowisko, które mogłoby przykuć uwagę widzów. Idealną propozycją okazał się Batman, ikona, która potrzebowała jednak nieco świeżości. Serial telewizyjny utrzymany w campowej stylistyce, świadomie grający z wizerunkiem herosa, wykreował dwie gwiazdy – Adama Westa (Batman) i Burta Warda (Robin). Sensacyjnie całość stała się prawdziwym hitem, na nowo można było mówić o batmanii, która swoim zasięgiem obejmowała właściwie całą Amerykę. Za sukcesem serialu szła również cała franczyza – koszulki, plakaty, figurki, zabawki. Mroczny Rycerz triumfował ponownie.
Czasy się jednak zmieniały. Społeczne zamieszki na tle rasowym, zimnowojenne napięcie, powołania do wojska, wojna w Wietnamie… DC musiało reagować, jeśli dalej chciało spełniać również medium odbijające aktualne wydarzenia. Na horyzoncie pojawiła się także coraz silniejsza konkurencja, zwłaszcza pod postacią Marvela. Jak zareagować? Gdzie szukać novum? Odpowiedzi nadejdą wraz z „Bronze Age of DC Comics”.
Kronika komiksowej potęgi
Raptem parę słów z próbą zarysowania kolejnych lat z historii DC powinno Wam uzmysłowić, że relacja prowadzona przez Paula Levitza stanowi nieprawdopodobną, monumentalną pracę. To właśnie kronikarskie zacięcie i fanowska perspektywa sprawia, że „Silver Age of DC Comics” pochłania się nie tylko jako zajmującą opowieść o nadludziach, kosmicznych wyprawach czy kryminalnych zmaganiach. Omnibusowe świadectwo dowodzi też rozeznania w meandrach społeczno-kulturowego pejzażu USA.
Drugi z pięciu planowanych tomów poznaje się niczym komnatę z coraz to nowymi tajemnicami i jeszcze większym skarbem. Na początku można odnieść wrażenie, że ogrom materiału będzie paraliżować, są to jednak niepotrzebne obawy. Wartością w poznaniu historii DC są rzeczowe spisy ze źródłami, komentarze autorów (obszerny wywiad z Nealem Adamsem, cenionym artystą definiującym wizerunki Batmana, Supermana czy Green Arrowa), dygresyjne opowiastki oraz klarowność wywodu. Gdyby tego było mało, czytelnik dostaje w swoje ręce setki ilustracji, archiwalnych fotografii, plakatów, komiksowych shortów. Widowisko atrakcji i poznanie ikon światowej popkultury, zrozumienie specyfiki wiążącej słowo i obraz. Prawdziwa Biblia dla wielbicieli historii komiksu.
Autorem recenzji jest Marcin Waincetel – absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, obecnie student filologii polskiej. Stały recenzent portalów Poltergeist i Paradoks, publikuje na łamach magazynu „Coś na progu”. Osobowościowo zbliżony ponoć do Johnny’ego Deppa, a także Edgara Allana Poe, zakochany w X Muzie oraz wszystkich możliwych przejawach popkultury.
Serdeczne podziękowania dla Wydawnictwa TASCHEN oraz Tmc Art za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
The Silver Age of DC Comics
Autor: Paul Levitz
Wydawnictwo: TASCHEN
Data wydania: 15 lipca 2013
Objętość: 396 stron