WKKDC: Flash. Urodzony sprinter

MARK WAID – URODZONY BY PISAĆ FLASHA

 

Istnieją takie komiksy o superbohaterach, które potrafią przekonać do siebie nawet wielkich przeciwników postaci, o jakiej opowiadają. Dzieła wznoszące się ponad ograniczenia narzucane przez dany tytuł i jego ramy. I takim właśnie komiksem jest ten album, zbierający w sobie początek runu Marka Waida, powszechnie uważanego za jeden z najlepszych – jeśli nie najlepszy –  w dziejach Flasha. A podchodziłem do niego z dużą niepewnością i równie dużą obawą, charakterystycznymi dla ludzi, którzy nie przeczytali w swym życiu nic lub prawie nic dobrego z danej serii.  Bo jeśli chodzi o Szkarłatnego Sprintera, tylko Flashpoint zdołał mnie kupić, na szczęście teraz obok niego śmiało mogę postawić ten niepozorny tom o nieszczególnie zachęcającej okładce. Tom zdawałoby się, jakich wiele, a jednak pokazujący co w rękach odpowiedniego twórcy może się stać nawet z nijaką i mdłą postacią.

Wally West. Kid Flash. Kiedy Barry Allen zginął w trakcie Kryzysu na nieskończonych Ziemiach to właśnie on musiał przejąć rolę najszybszego człowieka na świecie i zająć się obroną swojego miasta. Nowe wyzwania i zagrożenia, a także odnalezione stare graty budzą w nim wspomnienia z czasów, kiedy jeszcze nie był superbohaterem. Wspomnienia o młodych latach, wypadku, który tak bardzo go odmienił i początkach kariery pod pseudonimem Kid Flash. A także o nim: prawdziwym Flashu i jego mentorze, Barrym Alenie…

Kiedy Mark Waid zaczynał w roku 1992 regularnie pisać Flasha, jego pozycja w komiksowym świecie nie była może jeszcze tak ugruntowana, jak teraz – w końcu swoje opus magnum Przyjdź królestwo miał popełnić dopiero za cztery lata – ale i tak mógł się pochwalić pracą nad kilkoma istotnymi seriami (Action Comics, Doom Patrol, Secret Origins czy Wonder Woman) a także mianem współtwórcy przedstawiającej alternatywne wersje bohaterów i wydarzeń linii Elseworlds, która narodziła się wraz z komiksem Gotham w świetle lamp gazowych. Jednakże to właśnie pisany przez osiem lat run Flasha przyniósł mu prawdziwą sławę, a przy okazji zapewniła serii jeden z najlepszych momentów w całej jej historii.

Może są to wielkie słowa (choć każdy, kto interesuje się komiksem wie, że taka jest powszechna opinia na ten temat), ale jednak trudno się z nimi spierać. Co prawda na pierwszy rzut oka całość nie wygląda szczególnie zachęcająco, ot jak typowy dla lat 90. komiks bez artystycznego zacięcia. Do tego sam Flash nie jest bohaterem, który by mnie szczególnie fascynował – to przecież gość potrafiący tylko biegać najszybciej na świecie. Może i jest w stanie dotrzeć na drugi koniec świata w kilka chwil, wibrować z taką częstotliwością, że przenika granice między wymiarami, a nawet poruszać się tak szybko, że jest w stanie cofnąć się w czasie, ale czy brzmi to szczególnie ciekawie? Są jednak twórcy, którzy tego typu ograniczenia potrafią przekuć w zalety danego tytułu i dokładnie to zrobił Waid. Ba, posunął się jeszcze dalej – w końcu Wally West był niczym innym, jak kopią Barry’ego Allena. Takie same moce, takie same ich pochodzenie, wygląd podobny, tak samo jak relacje z bliskimi. To była powtórka z rozrywki, odświeżany kotlet, z tym że Waid pokazał, że ten kotlet miał być odgrzany. Trzeba to jednak było zrobić w konkretny sposób, żeby powstało pyszne danie. I wcale kotletem nie smakujące.

Wally w jego wykonaniu to postać zdająca sobie sprawę z bycia kopią. Stara się dorównać swojemu wielkiemu poprzednikowi, ale nie ma pewności czy to możliwe. Nauczył się wiele od niego, dzięki niemu zrozumiał wszystko odnośnie swego przeznaczenia, a przynajmniej tyle, ile ten sam wiedział, podąża jednak własną ścieżką. Jest w końcu innym człowiekiem, inne było jego życie i inne są nawet relacje z Iris – najważniejszą kobietą w życiu jego i Barry’ego. Wszystko to, wsparte na dodatek całkiem niezłą jak na komiks środka psychologią, tworzy znakomitą całość. Wally nabiera tu wyrazistości i charakteru tak samo, jak to z czasem stało się z pomocnikiem Batmana, Nightwingiem. Wyrasta z cienia swego mentora i zaczyna być bohaterem działającym co prawda pod znajomym szyldem, jednak na własną rękę i w swoim własnym stylu.

Rysunkowo album jest całkiem udany, choć nie wybijający się ponad przeciętność typową dla lat 90. Czysta, dość realistyczna kreska, prosty, czasem aż nazbyt barwny kolor i unikanie czerni składają się na dzieło, które co prawda się nie wyróżnia, ale i nie zawodzi. Poza głównymi ilustracjami w wykonaniu LaRocque’a, mamy tu wczesne prace Humberto Ramosa, Jima Aparo (z brudnym, wpadającym w oko tuszem Billa Sienkiewicza) i Popa Mhana, którego kreska w tym przypadku przypomina mi stare komiksy o „Power Rangers”. Całość wieńczą dodatki: galeria okładek i 135 zeszyt The Flasha z 1963 roku, gdzie zmieniono kostium Kid Flasha i zaczęto proces uniezależniania go od jego mentora.

Podsumowując, Urodzony sprinter to album, który powinien znaleźć się na półce każdego miłośnika tej postaci, jak i komiksów DC. Poza tym to po prostu dobra, widowiskowa historia graficzna (początkowe sceny z bombą są jak kinowe występy Quicksilvera w filmach o X-Men), którą czyta się szybko i przyjemnie. Warto.

Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce, pisanych m.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.

Dziękujemy Eaglemoss za udostępnione egzemplarze recenzenckie z Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics.

Tytuł: Flash: Urodzony sprinter

Scenariusz: Mark Waid, Tom Peyer

Rysunki: Greg LaRocque, Jim Aparo, Pop Mhan, Humberto Ramos

Okładka: Mike Wieringo

Wydawca: Eaglemoss

Data wydania: 2017

Liczba stron: 160

Format: 17,5 x 26,2 cm

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Cena: 39.99zł

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *