WKKDC: Green Lantern. Tajna Geneza

POCZĄTKI ZIELONEJ PIERŚCIENIA MOCY

 

Każdy fan komiksu zna niejedną ekranizację opowieści obrazkowych, którą najchętniej by zapomniał. Green Lantern z 2011 roku zdecydowanie do nich należy, choć wraz z upływem czasu – jak i do wielu innych tego typu produkcji – zaczynam przekonywać się do niej coraz bardziej. Może dlatego, że już przywykłem do całości i doskonale wiem, czego się spodziewać? A może, coraz lepiej znając bohaterów, ich historie i uniwersum, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie zauważałem? Nie ma to większego znaczenia, bo zamiast oglądać owe produkcje, lepiej sięgnąć po komiksowe pierwowzory, takie jak ten. Co prawda twórcy filmu pierwszą wersję scenariusza skończyli tuż przed ukazaniem się niniejszej fabuły, ale w późniejszych fazach zdecydowanie miała ona wpływ na ostateczny kształt kinowego obrazu. Z tym, że to, co czytelnikom serwuje tu duet Johns / Reis, to rzecz o wiele od niego lepsza, wciągająca, znakomicie wykonana i przede wszystkim pokazująca, że w postaci Szmaragdowego Latarnika drzemie naprawdę duży potencjał.

Teraz Hal Jordan jest jednym z najpotężniejszych bohaterów we wszechświecie, dysponując pierścieniem mocy, którego promień potrafi przybrać dowolne kształty, ale nie zawsze tak było. W przededniu Blackest Night¸ Hal spisuje swoje wspomnienia, wracając pamięcią do chwil, kiedy był małym chłopcem uwielbiającym obserwować loty testowe swojego ojca. Niestety, jeden z nich zakończył się tragedią – i to na jego oczach. Pozbawiony rodzica chłopak staje się kłopotliwym dzieckiem, bez przerwy pakując w kolejne tarapaty i dając upust niemalże samobójczym skłonnościom, które pozostają z nim nawet kiedy dorasta i sam zostaje oblatywaczem. Wszystko zmienia się w dniu, kiedy Hal staje się świadkiem kolejne katastrofy, tym razem statku kosmicznego…

Odnośnie tego tomu WKKDC mam właściwie tylko jedno zastrzeżenie: chciałbym, żeby zamiast Tajnej genezy (a może nie zamiast tylko obok), znalazł się w niej Szmaragdowy świt, kultowa już historia opowiadająca na nowo narodziny Green Lanterna. Wydana przed laty w naszym kraju przez nieodżałowane TM-Semic, umieszczony przez magazyn Wizard na liście 100 najlepszych komiksów w historii (i to wyżej niż Batman: Mroczne zwycięstwo czy Azyl Arkham) stanowiłaby kuszący kąsek dla miłośników historii obrazkowych. Nie wiem czy lepszy od Genezy, bo to zadziwiająco dobry album i jedna z najlepszych historii z Green Lanternem, jakie czytałem, ale zdecydowanie bardziej pociągający. Mamy jednak co mamy, rzecz naprawdę świetną i godną polecenia miłośnikom postaci, jak i wszystkim tym, którzy zechcieliby od niej zacząć swoją przygodę ze Szmaragdowym Latarnikiem.

Tajna geneza to tytuł wymyślony w 1961 roku na potrzeby antologii reprintów komiksów ukazujących początki najsłynniejszych bohaterów DC, a potem seria, która po Kryzysie na nieskończonych Ziemiach stała się okazją do ujednolicenia genez postaci. Powstało też kilka miniserii z takim podtytułem, które nie tylko miały za zadanie przypomnieć po raz kolejny wczesne losy herosów, ale przede wszystkim uwspółcześnić je i uczynić bardziej atrakcyjnymi dla obecnych czytelników. Green Lantern doskonale wpasowuje się w te właśnie ramy, pokazując nam jak to się stało, że proszący się o kłopoty ziemski chłopak stał się największym Szmaragdowym Latarnikiem w dziejach.

Scenarzysta tej opowieści, do niedawna szef DC Comics, a obecnie producent telewizyjny i kinowy, cały czas pozostający aktywnym twórcą, chciał za jej pomocą przywrócić dawną świetność Green Lanternowi. Podobnie, jak to zrobił niedawno wraz z Uniwersum DC – Odrodzenie, a obecnie kontynuuje Doomsday Clockiem, sięga tu do klasyki i stara się wycisnąć z niej wszystko, co najlepsze. I to z bardzo udanym skutkiem. Tajną genezę czyta się szybko, przyjemnie, ale nie jest to kolejna z historii, którą zapomina się zaraz po lekturze. Wręcz przeciwnie, wbrew pozorom zostaje na dłużej w pamięci, a jednocześnie pokazuje, że Green Lantern (bohater, który dla mnie nigdy nie był zbyt atrakcyjną postacią) nie przypadkiem należy do czołówki herosów DC. Szkoda tylko, że opowieść kończy się wraz z jego genezą, w oryginale stanowiła bowiem wstęp do wielkiego eventu Blackest Night. Trzeba się jednak cieszyć z tego, co mamy, bo album zdecydowanie wart jest poznania.

Oczywiście poza główną opowieścią, jak zwykle mamy tu całkiem sporo dodatków: galerię okładek (niestety wszystkie siedem upchnięto na jednej tylko stronie), nieco historii samego komiksu jak i serii, a także przedruk klasycznego zeszytu, w tym wypadku Showcase #22. To właśnie w tym ostatnim, w roku 1959 zadebiutował współczesny Green Lantern. Był on drugim bohaterem DC przywróconym w Srebrnej Erze Komiksu, po tym jak Comic Code wymusił zmiany w całym komiksowym świecie. W cześniej Szmaragdowy Latarnik dysponował magicznymi mocami, tu stał się posiadaczem pochodzącego z kosmosu pierścienia – a zatem tym, kim znają go od lat czytelnicy i widzowie na całym świecie. I chociaż jest to opowieść prosta, infantylna i mało odkrywcza nawet jak na swoje czasy, jak większość dzieł ze Złotej i Srebrnej Ery ma swój urok.

Całości miłośnikom Green Lanterna polecać nie muszę – i tak po nią sięgną – jednak pozostałych zachęcam do poznania Tajnej genezy. To bardzo dobry komiks, zadziwiająco udany, jak na powtórkę z rozrywki i dostarczający dobrej zabawy dla każdego miłośnika opowieści graficznych. Nawet więc jeśli nie lubicie postaci Latarnika, dajcie mu szansę, warto.

Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce, pisanych m.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.

Dziękujemy Eaglemoss za udostępnione egzemplarze recenzenckie z Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics.

Tytuł: Green Lantern: Tajna geneza

Scenariusz: Geoff Johns

Rysunki: Ivan Reis

Okładka: Ivan Reis

Wydawca: Eaglemoss

Data wydania: 2017

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *