LIGA Z JAJAMI
Komiksami drugiej połowy lat 80. XX wieku wstrząsnął event Kryzys na nieskończonych Ziemiach, a zaraz po nim pojawił się kolejny, Legends. Autorzy, którzy od tego momentu przejęli pracę nad seriami najczęściej mieli całe morze możliwości. Zresetowane uniwersum wymagało nie tylko ponownego opowiedzenia genezy herosów – co dało autorom wolną rękę do snucia świeżych, ale i sentymentalnych originów – ale i podłożenia podwalin pod cały nowy wszechświat. Oni decydowali o kanonie, wprowadzali wątki, które rozwijać mieli kontynuatorzy, a także na nowo kształtowali bohaterów. Twórcy Międzynarodowej Ligii Sprawiedliwości nie mieli takiego komfortu pracy, bo większość najważniejszych postaci (Superman, Wonder Woman, Flash) została ograniczona do serii im poświęconych. Mając do dyspozycji jedynie drugo i trzecioligowców, ekipa twórców nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. A jednak wszelkie ograniczenia udało im się przekuć w zalety swojego dzieła i tak zrodziła się opowieść, która czytelników i krytyków urzekła przede wszystkim… humorem.
Nowe czasy. Nowy świat. Nowa Liga. Po Kryzysie na nieskończonych Ziemiach nadszedł czas sformowania nowego oddziału Ligii Sprawiedliwości, który pilnowałby świata. Batman, Green Lantern (Guy Gardner), Blue Beetle, Marsjański Łowca, Black Canary, Miracle, Doktor Fate, Buster Gold, Doktor Light i Kapitan Marvel łączą siły by stawić czoła nowym zagrożeniom na scenie międzynarodowej. Pytanie jednak co jest dla nich większym wyzwaniem: pomoc ONZ i pokonywanie wrogów czy wewnętrzne spięcia, które prowadzą do walk między nimi samymi?
Lata 80. XX wieku to niezwykła era. Przynajmniej z perspektywy kina. To okres, kiedy filmowcy zachłysnęli się możliwościami technicznymi i chcieli tworzyć kino jak najbardziej widowiskowe. Problem w tym, że jak to z każdym zachłyśnięciem bywa, szybko przekonali się, że wciąż większość wizualnych drzwi jest przed nimi zatrzaśnięta na głucho, więc za wszelką cenę starali się wykorzystać swoje ograniczenia tak, by przekuć je w zalety. Nie mogli wszystkiego pokazać, zatem wykorzystali niepewność do budowania klimatu i napięcia. Nie mogli też szafować efektami, dlatego skupiali się by na tym, by to przede wszystkim fabuła dostarczała rozrywki. A że widz w czasach zimnej wojny wymagał lekkości i humoru, wplatali je w nawet najpoważniejsze dzieła. Tak zrodził się niepowtarzalny dla tego okresu mix, który umarł wraz z nastaniem ery komputerowych efektów specjalnych, które po dziś dzień służą do maskowania wszelkiej maści niedociągnięć. Bezskutecznie, bo nie da się zbudować dobrego filmu bez logiki i pomysłu, za to na widowiskowych scenach i akcji, ale twórcy nadal próbują…
Nieważne, to nie miejsce na takie rozważania. Sens mojego powyższego wywodu chyba jest jasny: Międzynarodowa Liga Sprawiedliwości jest dziełem takim, jak filmy z lat 80. Zabawnym, sprytnie unikającym ograniczeń i wykorzystującym brak możliwości pobawienia się przez autorów niektórymi postaciami i wątkami jakby to była zaleta. Duża w tym zasługa komediowego tonu całości. Z całym moim szacunkiem do J.M DeMatteisa, którego już zawsze będę wielbił za nieśmiertelne Ostatnie łowy Kravena, gdyby sam pracował nad tą opowieścią, nie wyszłaby tak dobrze. Na szczęście szychy z DC postanowiły przydzielić mu do pomocy ojca Lobo, Keitha Giffena, a ten wpadł na pomysł by zrobić z tytułu komedię, a przy okazji odświeżyć charaktery postaci. Tak powstała opowieść, która już w roku 1988 była nominowana do nagrody Harveya dla najlepszej nowej serii i znalazła się (znów powołuję się na to zestawienie, wiem) na liście 100 najlepszych komiksów Wizarda. Dała też początek licznym tytułom z ligą, w tym Justice League Europe, ale to już zupełnie odrębny temat.
Wracając jednak do opowieści zebranych w tych dwóch tomach, to mamy tu kawał dynamicznej komedii opartej na przeciwieństwa. Szowinizm kontra feminizm, bohaterstwo kontra głupota. Bohaterowie nie tylko zdają sobie sprawę pozostawania w cieniu innych składów Ligii Sprawiedliwości, ale też i wydają się mieć świadomość, że są bohaterami komiksu, a nie prawdziwych wydarzeń. Co nie przeszkadza im brać udział w dramatycznych akcjach czy dotykać ważkich tematów, jak broń atomowa. Fakt, że jednocześnie i autorzy, i bohaterowie podchodzą do tego z lekkością, nonszalancją i humorem jeszcze bardziej podkreśla związki z kinem tamtego okresu. Tym bardziej, że mamy tu wiele typowo komediowych zagrywek, łącznie z iskrzeniem między bohaterami. Takim ludzkim, zwyczajnym i dodającym im swojskości.
Niezła szata graficzna też nie zawodzi. Klasyczna kreska, zabawy w stylu prezentowania za pomocą tekstu i obrazu sprzecznych rzeczy a także dynamizm całości są udane, choć kolor mógłby być lepszy. Jeśli chodzi o bonusy, tym razem dostajemy pierwszy komiks o Blue Beetle’u z czasów Srebrnej Ery oraz pierwszy numer serii Mister Miracle. Miłośnicy komiksów DC znów więc dostają komiks, który warto poznać. Może nie jest to absolutne musisz to mieć, niemniej Międzynarodowa Liga Sprawiedliwości to rzecz, którą wypada przeczytać. Wyprzedziła swoje czasy i po dziś dzień się nie zestarzała.
Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce, pisanych m.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.
Dziękujemy Eaglemoss za udostępnione egzemplarze recenzenckie z Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics.
Tytuł: Międzynarodowa Liga Sprawiedliwości, część 1 i 2
Scenariusz: Keith Giffen, J.M. Dematteis
Rysunki: Kevin Maguire
Okładka: Kevin Maguire
Wydawca: Eaglemoss
Data wydania: 2019
Liczba stron: 192/208
Format: 17,5 x 26,2 cm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 2×41,99 zł