Wywiad: Logan Ludwig

28full500

Tomasz Żaglewski: W swojej książce „Moving panels” [Ruchome kadry] rozważa pan granicę pomiędzy językiem kina i komisu. Czy mógłby pan wytłumaczyć, jaki jest pana zdaniem definitywny punkt rozgraniczający te dwa media?

 

Logan Ludwig: Okazuje się, że najbardziej wyrazistym elementem rozróżniającym jest fakt, że filmy są zamknięte w linearnym następstwie czasu, podczas gdy komiksy właściwie istnieją poza czasem. Film i jego relację z widzem determinuje fakt, że ma on początek, trwa przez dokładnie określony czas, a potem się kończy. Natomiast komiksy, choć w pewnym sensie linearne ze względu na standardową, biegnącą od początku do końca strukturę większości fabuł, wciąż mają możliwość istnienia w sposób nieliniowy. Czy to za sprawą czytelnika skaczącego po stronach i przeglądającego kadry poza kolejnością, czy poprzez konstruowanie strony komiksu tak, żeby czytający miał wgląd w przyszłe wydarzenia opowieści, czy organizując komiks w taki sposób, że obrazy nie następują po sobie chronologicznie i wymagają od czytelnika przeanalizowania, co taka mieszanina może oznaczać.

Choć inne aspekty filmu i komiksu także się od siebie różnią, ten związek z czasem wydaje się najsilniejszą cechą dzielącą te dwa media.

 

Łatwo dostrzec, że komiksowa estetyka podbiła mainstreamowe kino nie tylko w obszarze bezpośrednich adaptacji konkretnych komiksów, ale również w szerszym sensie – wykorzystując elementy komiksowego języka. Jak ocenia pan ten trend w kinematografii? Czy doprowadzi on ostatecznie do „definitywnej” wizji komiksu na ekranie?

 

–           Nie wiem czy w ogóle dostrzegam ten trend, ani czy widzę go w sposób podobny do ciebie. Niektóre filmy z pewnością wykorzystują stylizowaną, komiksową „estetykę”, ale nie wydaje mi się, żeby kino kiedykolwiek zdołało prawdziwie odtworzyć komiks i vice versa. W przypadku najbardziej wizualnie komiksowych filmów, jak „Sin City” czy „Hulk” Anga Lee, stosowanie narzędzi narracji komiksowej zwykle prowadzi do wyraźnie kinowej reprezentacji danej techniki, a nie efektu identycznego do tego, który uzyskano w komiksie.

Tak samo mało prawdopodobne byłoby moim zdaniem uzyskanie definitywnej komiksowej estetyki w filmie. Choćby dlatego, że komiks to medium równie zróżnicowane co kino, więc wymyślenie jednego rozwiązania dla estetyki komiksowej w filmie wydaje się niemożliwością. Tak samo jak komiks nigdy nie zdoła wydestylować esencji filmu w formie zaledwie jednej, odtwarzalnej estetyki. Wariacji jest zbyt wiele, by możliwe było wciśnięcie ich wszystkich w jedno podejście.

 CTArena-Cv1

Często przepowiada się rychłe wyczerpanie gatunku filmów opartych na komiksach. Co sądzi pan o głównych przyczynach ich obecnej dominacji na rynku oraz tego hipotetycznego wyczerpania?

 

–           Trudno mi powiedzieć, jako że sam nie zajmuję się robieniem ani sprzedawaniem filmów. Tak się również składa, że mój gust jest nie do końca zbieżny z gustem większości, więc zawsze waham się przed przepowiadaniem, co będzie czy pozostanie popularne.

Wyczerpanie się gatunku zdecydowanie stanowi niebezpieczeństwo, ale jest ono takie samo jak w przypadku zalania dowolnego innego rynku produktami jednego rodzaju. Opowieści superbohaterskie mogą wyjść z mody, jak inne gatunki w przeszłości, ale adaptacje komiksowe prawdopodobnie przetrwają, chociażby dlatego, że Hollywood zawsze poszukuje nowego materiału, a komiksy raczej nie przestaną dostarczać historii nadających się do kinowej adaptacji.

 

Czy potrafiłby pan podać przykłady filmowych adaptacji komiksów, które są pana zdaniem wierniejsze oryginalnej formie niż inne?

 

–           Jestem wielkim fanem filmu „Scott Pilgrim kontra świat” Edgara Wrighta. Uważam, że jest to zarazem świetny film sam w sobie oraz wybitny przykład adaptacji. Zawarł wszystkie istotne zagadnienia tematyczne i punkty historii komiksowej, podążając jednocześnie w swoją stronę: przebudowując opowieść, rozszerzając lub kondensując ją tam, gdzie tego wymagała i wykorzystując swój własny zestaw chwytów estetycznych.

Inaczej niż ma to miejsce w przypadku filmów niewolniczo trzymających się materiału źródłowego albo pozbywają się wszystkiego za wyjątkiem nagiego szkieletu, film Wrighta jest bardzo wyraźnie równocześnie adaptacją i samodzielnym dziełem sztuki. To niełatwe zadanie, ale twórcy „Scotta Pilgrima” zręcznie sobie z tym poradzili.

 

W swojej książce bardzo krytycznie odnosi się pan do „Strażników” w interpretacji Zacka Snydera. Czy możliwe jest pokazanie takiej historii na taśmie filmowej, czy – jak ujął to Douglas Wolk – jest to tytuł przeznaczony wyłącznie dla medium komiksowego?

 

–           Uważam, że to trudne pytanie i chyba nie da się udzielić na nie odpowiedzi. Ta historia jest tak ściśle związana z medium, w którym powstała, że naprawdę trudno wymyślić, jak przełożyć ją na film czy jakiekolwiek inne medium, skoro wyeliminowałoby ono znaczną część tego, o co chodziło w oryginale.

Jednak nie będąc filmowcem nie twierdzę, że wiem to na pewno. Przy odpowiednim zespole twórców pewnie udałoby się stworzyć interesującą i satysfakcjonującą wersję „Strażników”, tylko nie wiem, czy kiedykolwiek mogłaby ona dorównać komiksowi.

 

W „Moving Panels” jest niezwykle interesujący rozdział o wpływach kina na popularny gatunek komiksów superbohaterskich i tytuły, takie jak „Iron Man” Matta Fractiona. Czy mógłby pan podać inne przykłady filmowych inspiracji dla komiksów? Czy to trend ograniczony wyłącznie do mainstreamowych komiksów w ich obecnej formie? A co z historycznym przenikaniem się języka filmu i komiksu czy tytułami takimi jak „Cinema Panopticum”?

 

–           Myślę, że ten wpływ przejawia się w komiksach głównego nurtu, tj. superbohaterskich tytułach DC i Mervela. Zresztą ostatnio jest to coraz mniej zgodne z prawdą, jako że obaj giganci zróżnicowali pulę zatrudnianych artystów i zaczęli eksperymentować z bardziej ekstrawaganckmi stylami graficznymi. Zwłaszcza DC, które miało bardzo wyrazisty styl przez cały czas, kiedy byłem ich czytelnikiem, wyłamało się z niego w wielu komiksach, gdy okazało się, że Marvel – zawsze bardziej skory do eksperymentowania, osiąga sukces ze wznowieniami pod szyldem Marvel NOW.

Niestety nie znałem „Cinema Panopticum”, ale rzeczywiście wygląda niezwykle interesująco.

 

Ostatnie pytanie: która strategia jest bliższa panu jako widzowi – ponury i mroczny „Człowiek ze stali” DC czy lżejszy i zabawny „Iron Man”?

 

–           Chwilowo skłaniam się ku docenianiu lżejszej strony adaptacji komiksowych. Wciąż cenię sobie cięższe filmy, takie jak „Mroczny Rycerz”, ale zbyt często kreacje superbohaterów we współczesnym świecie automatycznie popadają w ten mrok: albo zakładając, że jest to jedyny sposób na przyciągnięcie szerokiej publiczności albo w obawie przed zniechęceniem „poważnych” kinomanów. Na szczęście sukces Marvela odwrócił myślenie po tej linii i zezwolił na bardziej złożone podejście do gatunku, a przynajmniej umożliwił podjęcie licznych prób swobodniejszego ujęcia tematu.

Lubię, kiedy ten mrok przemyca się pod radosną, żywiołową fasadą. Pewnie dlatego „Czas Ultrona” przypadł mi do gustu o wiele bardziej, niż większości. Jest to film o głęboko smutnym wnętrzu, który pomimo tego jest zabawny i wypełniony po brzegi wartką akcją, a jednocześnie potrafi skłonić do poważnych refleksji.

 

Dziękuje za rozmowę.

 

Logan Ludwig. Geek od urodzenia. Miłośnik zarówno komiksów, jak i seriali teleiwzyjnych oraz kina. Absolwent filoznawstwa na Uniwersytecie Wesleyan. Autor bloga Whatch Up, jak i książki Moving Panels: Translating Comics to Film.

 

Tomasz Żaglewski. Kulturoznawca, adiunkt w Zakładzie Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną UAM. Obecnie pracuje nad książką dotyczącą współczesnych filmowych adaptacji komiksu.

 

Korekta: Klementyna Dec

[Suma głosów: 3, Średnia: 3.7]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *