Autorem recenzji jest Łukasz Chmielewski. Więcej informacji o Łukaszu znajdziecie tutaj.
Ze wszystkich opublikowanych w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia historii z Batmanem, ta jest zdecydowanie jedną z najlepszych. Choć oparta na pomyśle ściągniętym z klasycznego filmu Johna Carpentera „Ucieczka z Nowego Jorku”, w połączeniu z całym nietoperzowym sztafażem dała scenarzystom niesamowite pole do popisu, wykorzystane zresztą przez kilku z nich w sposób perfekcyjny. Tak narodziła się opowieść pod tytułem „Ziemia Niczyja”, czyli „No Man’s Land”.
Z półki Chmiela: Batman – No Man’s Land
Redaktorzy DC Comics, szukając pomysłu na nowy crossover spinający wszystkie tytuły z Batmanem, skorzystali z osławionej recepty Hitchcocka: zacznij opowieść od trzęsienia ziemi, a potem niech napięcie rośnie. I zrobili to całkiem dosłownie, bo Gotham City nawiedziło trzęsienie ziemi właśnie – katastrofa, która zniszczyła większość miasta. Dwie pierwsze krzyżówki, „Cataclysm” i „Aftershock”, opowiadały o staraniach Mrocznego Rycerza i jego ekipy, aby uratować jak najwięcej ludzi przed siłami natury, ale nierzadko i przed bliźnimi. Obie jednak okazały się tylko prologiem do „No Man’s Land” – opowieści o tym, jak rząd USA wyłączył zniszczone Gotham City spod swojej kurateli, ustanawiając je tytułową ziemią niczyją, terytorium pozbawionym władz i otoczonym przez wojsko, na które żaden Amerykanin nie ma prawa wstępu. Rozpaczliwe starania Bruce’a Wayne’a w Waszyngtonie, aby zapobiec rządowym planom, nie przyniosły skutku. Po początkowej fazie załamania, wręcz głębokiej depresji (z której musi wyciągnąć go zakochana w nim Talia, córka R’as Al Ghula), jako Batman powraca do swojego miasta. Wraca, by bronić tych, którzy pozostali z przywiązania do swojej małej ojczyzny przed tymi, którym taka sytuacja otwiera interesujące możliwości. A są one przeogromne. Nastawieni biznesowo przestępcy w rodzaju Scarface’a, Penguina czy Black Mask, próbują podzielić między siebie cały tort. W paradę wchodzą im jedynie ludzie komisarza Gordona, którzy także wydzielili sobie kawałek Gotham City i desperacko walczą o jego zachowanie. Jest jeszcze Poison Ivy, która wykorzystuje nietypowe okoliczności do stworzenia nielegalnego rezerwatu przyrody, no i psychopaci w rodzaju Scarecrowa (profesor traktuje wszystko jako jeden wielki eksperyment) czy Jokera (ten stara się po prostu dobrze bawić, jak zwykle zresztą). Co prawda Klaun Zbrodni uaktywnia się na dobre dopiero w końcowej fazie funkcjonowania Ziemi Niczyjej, ale robi to z iście szatańskim rozmachem.
„No Man’s Land” to relacja z miasta odciętego od świata, skazanego na wymarcie. Metropolii, na której części z pozostałych w niej ludzi nadal zależy. Postawiono im wybór – odejść, zdać się na łaskę rządu i zamieszkać gdzie indziej, lub pozostać w chaosie i anarchii. Wielu wybrało drugą opcję, doskonale znając ryzyko, ale i nie tracąc nadziei. I to właśnie dla nich powraca Mroczny Rycerz z drużyną. W jego oczach ludzie, którzy zostali, świadczą o tym, że jednak warto. Batman robi to także dla siebie, bo jest z tym miejscem trwale połączony, ono go nie tylko stworzyło, ale i nadaje sens jego życiu. Wayne jest inteligentnym człowiekiem i zdaje sobie sprawę, że w jego misji nie do końca chodzi o to, aby pokonać zło. Wie doskonale, że to walka z wiatrakami. Celem jest uczynienie z Gotham City innego miasta, takiego, którego nazwa niekoniecznie będzie kojarzyła się ze słowami: „piekło”, „złe” i „mroczne”. Jest w tej historii wiele pięknych scen, jak choćby rewelacyjna, napisana przez Grega Ruckę, rozmowa Mrocznego Rycerza z Gordonem, odbywająca się w ogrodzie, uparcie pielęgnowanym przez komisarza. Wywołuje ciarki na plecach doskonałym uchwyceniem przyjaźni tych dwóch twardych facetów, a dreszcz przechodzący czytelnika to podobno dowód, że mamy do czynienia z prawdziwą sztuką. Podobne uczucia wywołuje drugie spotkanie Supermana i Batmana w zniszczonym mieście, opisane przez Devin K. Grayson, a także scena śmierci Sary Essen zastrzelonej przez Jokera, bo miał taki kaprys, i następująca tuż po niej inna – z psychopatą dobrowolnie oddającym się w ręce policji – pełna napięcia, które rzadko można znaleźć w komiksach. Zresztą właśnie ona powinna zakończyć się zdecydowanie inaczej – żal, że Rucka nie miał pełnej swobody, jak zwykle ograniczanej kwestiami dochodowości postaci. Bo Joker to, przy całej swojej atrakcyjności, postać wyeksploatowana i była to idealna sytuacja, aby zakończyć odzieranie go ze złowieszczej legendy w odpowiednim momencie. Kończąca crossover opowieść pod tytułem „Endgame” to właśnie opus magnum szatańskich planów, tudzież psychotycznego popaprania Klauna Zbrodni. Od czasu „Powrotu Mrocznego Rycerza” Millera nie było komiksu, w którym tak celnie ukazano, jakim potworem jest nemezis Batmana. Pod koniec lat osiemdziesiątych Alan Moore w „Zabójczym żarcie” starał się przekonać czytelników, że psychopata ma jednak jakieś ludzkie cechy. Rucka, tak jak kiedyś Miller, poszedł inną drogą, udowadniając, że jeśli Joker był taki jak inni, to już dawno pozostawił bagaż człowieczeństwa za sobą. Tu nie ma taniego efekciarstwa: zdjętej twarzy przyczepionej paskami, sztucznych szczęk na linkach, kontroli umysłów przy użyciu radioaktywnego izotopu (!). To najbardziej hardcore’owe poprowadzenie postaci, oszczędne, ale przez to do bólu prawdziwe. I dzięki temu bardziej przerażające.
Joker nie jest jedynym bohaterem, który doczekał się ciekawego przedstawienia. Równie dobrze wypadają Luthor, Barbara Gordon, Scarecrow, Bane, Huntress, komisarz Gordon i dowódca oddziału SWAT nazwiskiem Pettit. Zwłaszcza ten ostatni to prawdziwe wyzwanie dla scenarzystów, pokazujących jego powolny upadek. Z policjanta, który pozostał w Gotham, aby chronić ludzi, człowieka nieco aroganckiego, ale w gruncie rzeczy zdolnego podjąć decyzje, których inni się boją Pettit osuwa się w otchłań paranoi, a ostatecznie w szaleństwo. W końcu staje się takim samym potworem jak ci, z którymi chciał walczyć, choć do końca wierzy w to, że jest rycerzem w lśniącej zbroi. Nie jest łatwo w mainstreamowym amerykańskim komiksie pokazać tak przygnębiającą historię, ale w tym przypadku twórcy spisali się na medal.
Jak każdy crossover, także „No Man’s Land” ma lepsze i gorsze momenty. A jednak nawet, gdy scenarzyści karmią nas zwykłą przygodówką, są to w większości akcyjniaki na najwyższym poziomie – jak choćby „Going Downtown” – historia Chucka Dixona z Bane’m, wykonującym misję dla Lexa Luthora, w roli głównej. Do najlepszych opowieści, składających się na crossover, należą te napisane przez Ruckę („Jurisprudence”, „Endgame”), czy otwarcie opowieści „No Law and a New Order” ze scenariuszem Boba Gale’a. I przy tym panu zatrzymamy się na chwilę. Gale to scenarzysta filmowy i całkiem utalentowany reżyser (vide: „Interstate 60” z Garym Oldmanem). Po krótkim romansie z DC Comics zrobił niedocenianą, acz całkiem udaną historię z Daredevilem dla Marvela, ale jego szczytowym osiągnięciem w dziedzinie komiksu było właśnie wprowadzenie do NML. To rewelacyjna opowieść, narysowana realistyczną kreską przez Alexa Maleeva, szkatułka ukryta w crossoverowym pudle, sama z kolei skrywająca nieoszlifowane diamenty, że pozwolę sobie na trochę poetyki w tej publicystycznej pisaninie. Bo choć scenarzysta skonstruował fabularny majstersztyk ze znakomitą intrygą, który broni się nawet w oderwaniu od całości, choć napisane jest to rewelacyjne i wręcz filmowo (co w latach dziewięćdziesiątych nie było raczej domeną scenarzystów komiksowych i na szczęście ostatnio bardzo się zmieniło), to jednak historie Gale’a najbardziej pamięta się za poszczególne sceny, które siłą emocjonalnego przekazu walą czytelnika pomiędzy oczy. „No Law and a New Order” to historia raczej o ludziach, mniej o superbohaterach, o ich reakcjach na sytuację, w której się znaleźli, o relacjach między nimi – przykładem na to jest wątek rozłamu w szeregach policji, kiedy wspomniany Pettit, podlegający pod komisarza Gordona, zaczyna przejawiać inne zapatrywania na to, jak policja powinna zachowywać się w miejscu, w którym rządzi chaos. Co wspólnego z tym mają zabijanie bydła i steki, dowiecie się z naprawdę smakowitych dialogów wymyślonych właśnie przez Gale’a.
Pomimo faktu, że nad crossoverem pracowało kilku scenarzystów, całość jest jak najbardziej spójna fabularnie, wielowątkowa, pełna napięcia i powagi – ale trafiają się nawet zabawy z konwencją (jako żywo przypominające twórczość naszego Tadeusza Baranowskiego), kiedy to uciekający Joker, wyliczający renifery z zaprzęgu Świętego Mikołaja, wymienia nagle „Dixona”. Chwilę się zastanawia: „Dixon?”, po czym stwierdza: „Przecież to nie renifer”. Przez cały crossover przewija się masa postaci znanych z komiksów o Batmanie (a nawet pojawia się jedna „nowa”, o czym w dalszej części tekstu) i interakcje pomiędzy nimi w nietypowej sytuacji to kolejne zalety pomysłu z miastem odciętym od świata. Jednym z najlepszych jest wątek z Lexem Luthorem, który postanawia użyć swoich wpływów i pieniędzy do odbudowania Gotham City. Luthor to jeden z najciekawszych bohaterów w uniwersum DC i wykorzystanie go na potrzeby historii tylko dodało jej realizmu i atrakcyjności – jego zachowanie jest idealnie zgodne z jego profilem – wpływowy biznesmen nie przepuściłby takiej okazji. Strojąc się przed kamerami w piórka filantropa i altruisty Lex liczy na to samo, co przestępcy w rodzaju Penguina – tyle, że na zdecydowanie większą skalę, bo chce wziąć cały tort dla siebie, posiąść kolejne miasto na własność. Przeszkodzi mu w tym jednak nie Mroczny Rycerz, ale… Bruce Wayne, który za to właśnie będzie musiał drogo zapłacić w przyszłości. Ale to już całkiem inna historia.
Niewątpliwie „Ziemia Niczyja” jest historią jakościowo nierówną. Oczywiście obok świetnie napisanych zeszytów trafiają się też komiksy, które nie powinny były powstać. Tak bywa w przypadku crossoverów i zaangażowania twórców różnego kalibru. Niektórych czytelników może też odrzucać brak realizmu w pomyśle wyłączenia zniszczonego Gotham City spod kurateli amerykańskiego rządu. Oczywiście, w komiksie zostało to wytłumaczone postrzeganiem metropolii jako piekielnego przedsionka, miejsca, które generuje tylko zło. Dodatkowo wymyślono jeszcze motyw kontroli umysłów członków Kongresu (tylko po co manipulacja, nie wystarczy już zapłacić?), co przekonało polityków do odcięcia zniszczonego miasta od reszty kraju. Abstrahując od komiksowej rzeczywistości, na temat pomysłu „No Man’s Land” wypowiedział się niedawno John Ostrander, jeden ze scenarzystów współpracujących przy powstawaniu crossovera, mający wówczas dość sceptyczne nastawienie do tego pomysłu. Jest on przykładem człowieka, który zmienił zdanie. Po latach obserwacji, po huraganach Katrina i Sandy, po opieszałości rządu amerykańskiego w naprawianiu strat, jak również po głosach ludzi nawołujących do pozostawienia Nowego Orleanu samego sobie, stwierdził, że koncept Ziemi Niczyjej nie jest aż tak niemożliwy do spełnienia. Czy jednak USA mogłoby pozwolić sobie na tak kontrowersyjne posunięcie, zwłaszcza w przypadku narodu, dla którego flaga w gwiazdki i paski powiewająca na wietrze jest czymś w rodzaju świętości? Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście zależna od zapatrywań politycznych i, co najważniejsze, nigdy zapewne nie będzie musiała zostać udzielona – chyba że płyty tektoniczne pod Los Angeles zdecydują się w końcu na konkretne tąpnięcie.
Niestety, redaktorom DC Comics nie udało się uniknąć absurdu w jednym aspekcie konstruowania intrygi. Gotham City jako miasto w uniwersum DC, które zaludnia przynajmniej setka różnej maści superludzi, nigdy nie zostałoby pozostawione same sobie. Towarzystwo w wyrobach ze spandeksu uznałoby za stosowne naprawić przykrą sytuację, czy by się to podobało Batmanowi, czy też nie. Tłumaczenia Mrocznego Rycerza, których udziela Supermanowi, mówiąc, że nikt nie ma się wtrącać, bo to jego miasto i sam sobie poradzi, są całkowicie niedorzeczne. Do dziś dziwi fakt, że taka fabularna dziura logiczna i jednocześnie automatyczne przerobienie Nietoperza z bohatera w egocentrycznego idiotę, została zatwierdzona przez oficjeli z wydawnictwa. Przecież rządy Didio(ty) rozpoczęły się w DC Comics nieco później.
Pomysł „Ziemi Niczyjej” okazał się zresztą na tyle nośny, iż znalazł luźne odzwierciedlenie w filmowej trylogii Christophera Nolana, kiedy to Bane odcina Gotham City od reszty kraju, czy w grze komputerowej „Arkham City”, w której część miasta zostaje odizolowana i poddana władzy czołowych czarnych charakterów z opowieści o Mrocznym Rycerzu. Narracyjnym arcydziełem jest zwłaszcza wykorzystanie tego motywu w filmie „Dark Knight Rises”, w którym użyto go, pomijając wątek trzęsienia ziemi, a jednocześnie błyskotliwie oddając przekaz tej wielowątkowej opowieści. Zapewne żaden z komiksiarzy, pracujących pod koniec lat dziewięćdziesiątych nad crossoverem, nie spodziewał się, że idea, która im przyświecała, znajdzie odzwierciedlenie na kinowym ekranie.
Cały projekt od strony graficznej wypada dosyć niejednolicie, ale chyba każdy znajdzie tu dla siebie coś miłego. Mamy więc nieco cartoonową kreskę Damiona Scotta i Scotta McDaniela, czy realistyczną Alexa Maleeva; uproszczone rysunki Ricka Burchetta z jednej strony i klasyczny, drobiazgowy styl Dale’a Eagelshama czy Mike’a Deodato Jr. z drugiej. A to i tak nie wszyscy – nie można zapomnieć o takich fachurach jak Greg Land lub Phil Winslade. Bardzo dobre wrażenie – po latach – robi także stosunkowo mało znany i doceniany Roger Robinson, w „No Man’s Land” pracujący nad serią „Azrael”, który popis swojej kreski dał nieco później w serii „Batman: Gotham Knights”. Oczywiście byłoby miło, gdyby całość wyszła spod ręki dwóch, trzech artystów tworzących realistyczną kreską, co nadałoby projektowi większą spójność, ale końcowy efekt i tak jest bardzo przyjemny dla oka.
„No Man’s Land”, która ukazywała się przez około rok na łamach każdego z miesięczników powiązanych postacią Mrocznego Rycerza, została ponownie zebrana. Tym razem – w czterotomowym (ale poszerzonym pod względem liczby stron w stosunku do poprzedniej pięciotomowej edycji) cyklu trade paperbacków. W reedycji zbiorczej zawarto choćby historię „The Code”, przedstawiającą komiksowy debiut Harley Quinn (asystentki Jokera, popularnej postaci, znanej z animowanego serialu Bruce’a Timma i Paula Dini, dopiero tą opowieścią wprowadzonej oficjalnie do uniwersum DC), a także znakomitego shorta duetu Scott Beatty/Damion Scott o parze nieszczęśników, którzy dokonują włamania do opuszczonej kryjówki Klauna Zbrodni.
Nowa edycja „No Man’s Land” to gratka przede wszystkim dla fanów Batmana, ale nie trzeba koniecznie nim być, żeby docenić wysiłki pracujących nad nim komiksiarzy. Czytelnik otrzyma dobrze napisany i narysowany kawał lektury. Dla rozrywki, ale i do pomyślenia nad tym, co się czyta.
Dziennikarz, który skończył socjologię?