IMPERIUM PINGWINA,
CZYLI PRZESTĘPCZY DOMEK Z KART
Seria „Detective Comics” cieszyła się zazwyczaj większą renomą od flagowego „Batmana”. Patrząc na nią przez pryzmat historii, miała niejednoznaczny lepszych scenarzystów i bardziej przemyślane intrygi, które często kończyły się w niejednoznaczny sposób. Co najważniejsze, przedstawiała ona Mrocznego Rycerza jako detektywa (jak sama nazwa serii zresztą wskazuje) – śledztwa wymagały od niego sprawnego łączenia faktów i dedukcji, przez co lwia część komiksu nierzadko miała miejsce w Jaskini, gdzie nasz superbohater rozwikływał nurtujące go zagadki. Te standardy skutecznie obniżył ostatnio Tony Daniel w „Obliczach śmierci” oraz „Technikach zastraszania”, przypominających bardziej przeciętny komiks superbohaterski aniżeli kryminał z dreszczykiem. Na szczęście po 12 zeszytach reaktywowanej w ramach „New 52” serii jego miejsce zajął stary wyjadacz John Layman, którego „Chew” niebawem ukaże się w Polsce za sprawą Mucha Comics. Dzięki niemu seria wraca na właściwe tory, chociaż z drugiej strony nie wybija się ponad poziom dobrego czytadła.
Wraz z „Imperium Pingwina” czytelnik zostaje sprowadzony do pułapu ulicznego, gdzie Batman i jego adwersarze w zasadzie czują się najlepiej. Głównym trzonem fabuły są tutaj perypetie Pingwina, któremu towarzyszy zupełnie nowa postać, która nazywa się Ignatius Ogilvy. To prawa ręka Cobblepota, łudząco przypominająca Underwooda z „House of Cards”. Załatwiając po cichu lewe interesy swojego szefa i zyskując jego zaufanie poprzez uczynienie z niego szanowanego filantropa, Ogilvy toczy w rzeczywistości podwójną grę. Jego perfidia wychodzi na jaw, gdy Pingwin zmuszony jest przez Jokera (historia toczy się równolegle z wydarzeniami przedstawionymi w „Śmierci rodziny”) do pozostawienia Ignatiusowi swego imperium. Ten jednak ani myśli o lojalności – przejmuje stery przestępczej organizacji, zaprowadzając własne porządki. Dla Batmana to dopiero początek kłopotów, zważywszy na to, że na ścieżkę zbrodni wróciła Poison Ivy, a Joker po raz kolejny sieje chaos.
Na trzeci tom nowego „Detective Comics”względnie nie można narzekać. Layman sprawnie przedstawia noce robocze Batmana. Superbohater każdego wieczora ma ręce pełne roboty. Po realizacji jednego zadania przychodzi nagle kolejne powiadomienie, podobnie jak w grach komputerowych „Batman: Arkham City” czy „Batman: Arkham Origins”. W komiksie Laymana jednakże wyczuwa się u Batmana presję czasową. Jeżeli bohater nie zjawi się na czas na miejscu zdarzeń, ktoś może zginąć z tego powodu. W wiarygodny sposób scenarzyście udało się ukazać etos pracy herosa, tzn. jakie stawia sobie priorytety w walce ze zbrodnią, a co pozostawia w bliżej nieokreślonym zakresie policji. Batman tym razem nie został przedstawiony jako paranoik martwiący się o niemal każdą zbrodnię, której nie uda mu się powstrzymać, ani nie zamartwia się tym, gdy już rzeczywiście jest po fakcie dokonania przestępstwa. Mroczny Rycerz jest tutaj co prawda profesjonalistą, ale jednocześnie jest bardzo ludzki i ma poczucie bycia w rodzinie, będącej dla niego podporą wobec otaczającego go zła i szaleństwa.
Oprócz Oswalda Cobblepota w „Imperium Pingwina” mamy do czynienia z licznymi występami gościnnymi. Batman mierzy się tutaj z Trującym Bluszczem, Clayface’em zmanipulowanym toksynami bioterrorystki oraz wyznawcami egzystencjalnego nihilizmu Jokera. Starcia te są zarysowane na przyzwoitym poziomie, aczkolwiek nie przedstawiają niczego nowego w mitologii Mrocznego Rycerza (Clayface już raz miał do czynienia z Trującym Bluszczem w trakcie „No Man’s Land”). Wobec ich zobrazowania nie mam żadnych zastrzeżeń. Niestety, trudno być zachwyconym z następstwa poszczególnych zdarzeń względem tego, co się działo chociażby u Snydera w „Śmierci Rodziny”. W kontekście kontinuum komiks jest bałaganiarski i odczuwa się, że redaktora prowadzącego kompletnie nie obchodzi fabularna logistyka. Aż trudno mi uwierzyć, że Batman mający na głowie powrót Jokera może jednocześnie zajmować się Clayface’em oraz gangiem naśladowców psychotycznego klauna. Oczywiście można tutaj rzec, że właściwie czepiam się jak pijany płotu, gdy scenarzyście wyraźnie podkreślają, że następstwo zdarzeń między seriami coraz mniej ich interesuje z racji szkodzenia ich historii oraz ograniczania wyobraźni. Dla mnie jednak kontinuum to kwestia dość istotna, gdyż buduje jednolite środowisko dla opowiadanych historii, a czytelnik nie musi co rusz się zastanawiać, jak dana postać mogła być w dwóch miejscach jednocześnie, co fizycznie jest niemożliwe.
Zadziwiające, że Layman jest najlepszy w momencie ograniczania jego wizji przez wydawcę. Kiedy zmuszony jest zająć się wątkami stanowiącymi dopełnienie „Śmierci rodziny” albo odejściem Damiana Wayne’a. Doskonale sportretował ludzi zafascynowanych Jokerem, których (cytując zespół Coma) „zachwyciło samo zło”. Wątek ten, który rozkręca się w sumie na końcu niniejszego tomu, zawiera wszystko to, co ubóstwiam w legendzie Batmana – krytykę świata zachodu gnębionego przez manię i obsesję, a zwłaszcza satyryczne podejście do opieki psychiatrycznej i praworządności jako takiej. Jak się bowiem okaże, ci, którzy mają za zadanie najbardziej nam pomóc, sami są albo nienormalni, albo skrywają podświadomie nieczyste intencje tudzież neurotyczne zachowania. Absolutnym majstersztykiem jest scena przesłuchania Merrymakera, herszta bandy Ligi Uśmiechów, będącego w rzeczywistości byłbym psychiatrą Azylu Arkham. Jego rozmowa z psychologiem-biurokratą, mająca zadecydować o jego poczytalności, oddaje wyśmienicie kryzys władzy i administracyjną hipokryzję wymieszaną z cynizmem, z którą nikomu nie życzę się zmierzyć. Wracając jednakże do sedna, jeszcze nie zetknąłem się z takim scenarzystą jak Layman właśnie, który potrafiłby tak gładko wybrnąć z historii stanowiącej część crossoveru. Udało mu się opowiedzieć pełnoprawną historię, którą można czytać bez znajomości głównej opowieści (czyli „Śmierci rodziny”), jednocześnie nie zaniedbując własnej historii. Chciałbym móc czytać więcej takich tie-inów do epickich opowieści, rozgrywających się na łamach wielu serii.
Graficznie jest zadowalająco. Jason Fabok to skuteczny rzemieślnik, łączący najlepsze cechy stylów Jima Lee i Davida Fincha. Jego Batman to superbohater, nadczłowiek, rysownik nie zapomina jednak przy tym o stosownej oprawie architektonicznej i odtworzeniu specyficznej, mrocznej atmosfery Gotham. Widać wielki wpływ tabletu i obróbki komputerowej, gdy czytamy sceny odbywające się w Jaskinii albo walki toczące się w oparach dymu. Niemniej jednak nie zauważyłem znaczących błędów anatomicznych lub perspektywicznych – oglądając prace Faboka ma się poczucie, że artysta spędził mnóstwo czasu na jak najlepszym oddaniu detali w tle, odwzorowaniu przedmiotów i zawarciu różnego rodzaju smaczków dla fanów. Wystarczy spojrzeć chociażby na ściany fanatyków Jokera, zalepione wycinkami gazet. Zawierają bezpośrednie odwołania do konkretnych komiksów lub filmów. Nie gorszy jest Andy Clarke, rysujący historie poboczne kończące prawie każdy z rozdziałów niniejszego tomu. W porównaniu z jego wcześniejszymi pracami dla „Detective Comics” widzę progres w umiejętnościach graficznych, zwłaszcza w tuszowaniu ołówkowych nakreśleń. Aż miło popatrzeć na te posępne kadry, zakotwiczone w dusznym, niespokojnym klimacie wiecznej nocy. Aczkolwiek muszę przyznać, że przemoc w wykonaniu Faboka i Clarke’a chwilami jest mocno przejaskrawiona i przesadzona. Nie przeszkadza to jednak w doczytaniu komiksu do końca, nawet gdy kończą go nieszczególne rysunki Henrika Jonssona.
„Imperium Pingwina” to właściwy start dla reaktywowanego cyklu komiksów detektywistycznych o Batmanie. Znajdziemy tutaj zamaskowanego mściciela w formie znanej i lubianej, chociaż bez specjalnego powiewu świeżości. Jedyny istotny problem, jaki mam z tym komiksem, to jego cena. Moim zdaniem, za zaledwie czytadło nie powinno się wydawać 75 złotych. Zdaję sobie sprawę, jak droga jest licencja DC Comics oraz sytuacja rynku wydawniczego w Polsce. Nie zmienia to jednak faktu, że Layman tworzy eskapistyczne historyjki, które czyta się dla rozrywki przed zaśnięciem po długim dniu pracy. Zrozumiałbym, gdyby taki komiks był u nas wydany w miękkiej oprawie, na stosunkowo gorszym jakościowo papierze z ceną 20-25 złotych. Choć komiks ten pozostawia za sobą dobre wrażenie, to raczej nie wróci się do niego w ramach sentymentu. Pozostanie na półce, obok innych bat-komiksów. Chyba że (odpukać) wróci Tony Daniel…
Autorem recenzji jest Michał Chudoliński. Więcej o nim dowiecie się tutaj.
„Batman. Detective Comics” Tom 3: „Imperium Pingwina” HC
Scenariusz: John Layman
Rysunki: Jason Fabok, Andy Clarke, Henrik Jonsson
Tusz: Jason Fabok, Andy Clarke, Sandu Florea
Liternictwo: Taylor Esposito, Jared K. Fletcher, Dezi Sienty
Kolorystyka: Blond, Jeromy Cox
Wydawca: Egmont (w ramach Nowego DC Comics)
Zawiera: „ Detective Comics” (Vol. 2) #13-18 + dodatki
Data wydania: Czerwiec 2014
Oryginalne wydanie: „Detective Comics” Vol. 3: „Emperor Penguin” HC (Listopad 2013)
Objętość: 192 strony
Oprawa: Twarda
Papier: kreda
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie/sklepy komiksowe/Internet
Cena: 75,00 zł