JLA. Rok Pierwszy

TAK RODZI SIĘ JLA

Kiedyś czytałem pewną opinię – niestety dawno i nie pamiętam, ani czego dotyczyła, ani kto był jej autorem (najprawdopodobniej było to coś z listy 100 najlepszych komiksów w historii wg Wizarda) – w której recenzent napisał mniej więcej, że „uwielbia komiksy o początkach bohaterów, szczególnie kiedy są tak dobre jak ten”. Wspominam o tym, bo dzielę z nim odczucia odnośnie tego typu historii. Lubię genezy bohaterów, ale w końcu kto ich nie lubi. Podczas lektury tego typu albumów nie trzeba znać całej, jakże bogatej i skomplikowanej historii postaci, poza tym są to najczęściej zamknięte historie, w dodatku będące kwintesencją danego bohatera. I takim właśnie dziełem jest JLA: Rok pierwszy, komiks, po którym nie spodziewałem się, że będzie tak udany. A jednak ta kontynuująca tradycję odświeżania wizerunków herosów, jaka narodziła się po evencie Kryzys na Nieskończonych Ziemiach, maxiseria to kawał świetnego komiksu, z szacunkiem i nostalgią podchodzącego do klasyki.

Green Lantern – posiadacz niezwykłego pierścienia. Flash – najszybszy człowiek na Ziemi. Marsjański Łowca Ludzi – zmiennokształtny, potężny kosmita. Aquaman – wojownik z wód. Black Canary – dziewczyna władająca niesamowitym głosem. Pięciu bohaterów z pięciu różnych miast łączy siły, by odeprzeć atak wroga. Udaje im się, ale to zaledwie początek, bo każdy z nich zaczyna zastanawiać się, czy nie byłoby lepiej spotkać się co raz, by działać ramię w ramię w imię dobra. Nieświadomi, że są obserwowani przez tajemniczego osobnika, zaczynają tworzyć podwaliny pod drużynę na kształt niemalże zapomnianego już JSA, która niedługo zacznie bronić świata jako Liga Sprawiedliwości…

Kiedy Liga Sprawiedliwości zaczynała swoją karierę w zeszycie The Brave and the Bold #28 (marzec 1960), była niczym innym jak zbieraniną bohaterów, którzy po prostu zaczęli działać razem. Genezę ekipy przedstawiono dużo później, bo w Justice League of America #9 (luty 1962), ale kiedy po Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach zmienił się cały wszechświat DC, zaczęto ujednolicać losy bohaterów. To wtedy powstały takie legendarne dzieła, jak: Batman: Rok pierwszy napisany przez Franka Millera czy Superman: Człowiek ze stali Johna Byrne’a. JLA, choć ukazała się niemalże piętnaście lat później, jak pisałem we wstępie, kontynuuje tę tradycję. Można więc uznać, że to swoisty ciąg dalszy obu wspomnianych komiksów – w końcu i Batman, i Superman pojawiają się na jego stronach. Nadszedł już kres końca samotnej działalności, zaczyna się formować drużyna, która odmieni losy świata, choć wszystko zaczyna się przecież od przypadku i początkowo przebiega nie tylko niepewnie, ale i bardzo niewprawnie.

W fabule napisanej przez Marka Waida i Briana Augustyna bohaterowie dopiero uczą się, jak mają działać razem. Uczą się współpracy i przekonują się, że superbohaterskiego fachu nie da się w nieskończoność uprawiać samotnie. Są zagrożenia większe, niż mogliby sądzić, takie, jakich nie da się pokonać w pojedynkę. Niby oczywiste, niby prosto poprowadzone, a jednak scenarzyści zdołali wycisnąć z tematu coś naprawdę dobrego. Jest tu naiwność i urok starych opowieści, jest nuta świeżości i nowoczesności, przynajmniej nowoczesności z perspektywy czytelnika żyjącego w 1999 roku. Całość ma też sentymentalny, dla mnie jako fana wychowanego na komiksach TM-Semic, klimat historii z lat 90., który w dużej mierze budują rysunki.

A szata graficzna całości jest naprawdę udana. Owszem, nie są wolne od typowych dla swojego okresu naleciałości, jak na przykład aż nadmiernie bujne fryzury, ale ma to swój urok. A jako że to właśnie takie prace kojarzę z dzieciństwa z komiksem amerykańskim, trudno mi powiedzieć coś złego na ich temat. Ale nie tylko sentymenty przeważają na korzyść warstwy wizualnej: kreska jest czysta i wyraźna, kolor prosty, jednak o wiele lepszy niż obecne komputerowe fajerwerki, dobrze też, że całość stworzona została przez jednego rysownika.

Poza tym omawiając tytuł nie można nie wspomnieć także o samym wydaniu w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics. Oczywiście nie chodzi tu o papier kredowy, twardą oprawę ani żadne inne techniczne aspekty całości, a o same dodatki. Tradycją jest, że obok kilku słów o samej opowieści, jak również historii cyklu, pewnego rodzaju wprowadzenia do wydarzeń i galerii okładek, mamy co najmniej jedną historię ze Złotej lub Srebrnej Ery komiksu. W wypadku dwóch tomów JLA są to wspomniany już 9. zeszyt Justice League of America z genezą drużyny oraz Detective Comics #225 z 1955 roku, w którym zadebiutował Marsjański Łowca Ludzi. Oba infantylne i nieskomplikowane, ale mające swój nieodparty, oldschoolowy urok.

I chociaż Amerykańska Liga Sprawiedliwości: Rok pierwszy nie przeszła do historii, jak chociażby Batman z tym samym podtytułem ani Człowiek ze stali, warto by poznał ją każdy miłośnik komiksów DC. To dobra opowieść, nie wybitna, ale lepsza od większości dzieł tego typu. I świetnie komponuje się ze wspomnianymi już gigantami.

Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce, pisanych m.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.

Korekta: Aleksandra Wucka.

Dziękujemy Eaglemoss za udostępnione egzemplarze recenzenckie z Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics.

Tytuł: Amerykańska Liga Sprawiedliwości JLA: Rok pierwszy

Scenariusz: Mark Waid, Brian Augustyn

Rysunki: Barry Kitson

Okładka: Barry Kitson

Wydawca: Eaglemoss

Data wydania: 2017

Liczba stron: 192/156

Format: 17,5 x 26,2 cm

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Cena: 2x 39.99zł

[Suma głosów: 0, Średnia: 0]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *