Złota legenda Stanleya Liebera
Prawdopodobnie każdy, kto choć raz trzymał w ręku komiks, zna nazwisko Stana Lee. Z pewnością dobrze kojarzą je wielbiciele Marvela, gdyż to właśnie słynny scenopisarz nadał mu uwielbianego przez fanów charakteru. Realistyczne, ironiczne i humorystyczne dialogi inspirowane codziennym językiem w połączeniu z atrakcyjnymi, ekspresywnymi ilustracjami nieustannie przyciągają rzesze czytelników – zwłaszcza od lat sześćdziesiątych, gdy Lee po raz pierwszy dokonał przewrotu w świecie komiksu.
Stanley Lieber (1922-2018), znany szerzej jako Stan Lee, pochodził z żydowskiej rodziny emigrantów przybyłych do Stanów Zjednoczonych z Rumunii. Bob Batchelor, autor książki Stan Lee. Człowiek-Marvel, podkreślał, iż rodzina Stanleya wielokrotnie cierpiała z powodu biedy. Ojciec Stana, Hyman (przedstawiający się później jako Jack), niejednokrotnie miał problemy ze znalezieniem pracy, co wpływało na jego relacje z żoną, Celią, zmuszoną do pożyczania pieniędzy od zamożniejszych krewnych. Ponoć widmo nędzy prześladowało Lee przez całe życie i wpływało na jego decyzje, motywując go do nieustannej pracy. Wyjaśniałoby to niekwestionowany pracoholizm naczelnego pracownika Timely Comics, którego amerykański sen – od pucybuta do milionera, a w tym wypadku: od asystenta Joego Simona i Jacka Kirby’ego do producenta komiksowego – spełnił się z nawiązką.
Istnieją przesłanki wskazujące na to, że młody Lieber otrzymał stałą posadę u Martina Goodmana dzięki koneksjom. Wydawca bowiem lubił zatrudniać krewniaków, zapewniając tym sobie ich lojalność, a w zamian dając im pewny zarobek. Jednak nie ulega wątpliwości, iż na szybki awans asystenta na redaktora wpłynęło kilka ściśle skorelowanych czynników: jego zapał do pracy, który przerodzić się miał w pracoholizm, zapędy aktorskie i miłość do twórczości Shakespeare’a, co umożliwiało mu tworzenie chwytliwych dialogów, dobre rozeznanie w prawach rządzących rynkiem oraz zbudowanie trwałej relacji z czytelnikami – by wspomnieć choćby o odpowiadaniu na ich listy, które masowo wysyłali do redakcji, a także o włączaniu ich pomysłów do własnych scenariuszów, puszczając tym samym symboliczne oczko do odbiorców.
Lee zrobił coś, na co w komiksie nie porwał się nikt wcześniej, a mianowicie przedstawił bohatera jako istotę rozdartą moralnie, posiadającą przyziemne problemy, takie jak: nieszczęście w miłości czy brak pieniędzy, oraz, co szczególnie warte podkreślenia, ukazał odpowiedzialność nadludzi za dobro i sprawiedliwość w społeczeństwie. Spod pióra tego wybitnego scenopisarza wyszły takie postaci, jak: Spider-Man, Fantastyczna Czwórka (którą stworzył wraz z Kirbym) czy Doktor Strange (wspólnie z rysownikiem Stevem Ditko). Ów innowacyjny koncept zaowocował całkowitym przetasowaniem w branży, pozwalając komiksom na stopniowe uzyskiwanie szacunku dla nich jako dzieł literacko-artystycznych. Jednak, co ważniejsze, metoda pracy Lee – później tak charakterystyczna dla Marvela – oraz jego sposób pisania dialogów nie tylko umożliwiały jednoczesne wypuszczanie na rynek wielu tytułów miesięcznie, ale także przybliżyły bohaterów zwykłemu czytelnikowi, który nareszcie mógł przeczytać historię o kimś takim, jak on – kimś, kto otrzymał niespodziewany dar w postaci supermocy, a jednocześnie nie zmienił się na tyle, by nie móc dalej być osobą z sąsiedztwa.
Jednak podobnie jak kreowane przez Lee postaci, także i twórca uwielbianych przez nas (super- i anty-) bohaterów nie był jednoznacznie dobry, nieomylny czy doskonały. Chociaż narracja publikacji Stan Lee. Człowiek-Marvel ukazuje go jako – w pewnym sensie – nadczłowieka, całkowicie oddanego pracy i własnej twórczości, lojalnego i stanowiącego legendarną podstawę powstania (i dalszego rozwoju) Marvela w ogóle. I choć nie można zaprzeczyć tezie przedstawiającej Lee jako innowatora komiksu per se, nie sposób nie zauważyć, iż jego obraz coraz bardziej przypomina hagiografię. „Dobry wujek” Stan istotnie poświęcił wiele czasu na stworzenie jego najważniejszej i ponadczasowej kreacji – swojej własnej. I chociaż trudno jest nazwać opowieść o dziejach Lee konfabulacją, należałoby oddzielić ziarno od plew, wskazując jasno – o ile to możliwe – kto odpowiada za poszczególne części składowe, które złożyły się następnie na niekwestionowany sukces Marvel Comics.
Współpraca Lee z Kirbym była równie elektryzująca, jak ich późniejsze konflikty i spory o to, czyją zasługą jest wywindowanie wydawnictwa Martina Goodmana na sam szczyt, pomimo iż niekwestionowanym faworytem od lat było DC. Jednak nie można zaprzeczyć, że mechanizm ich wspólnej pracy zapewnił mu zaskakująco wysokie zyski, choć z pewnością wpłynął na łączące ich relacje. Nawet dzisiaj pojawia się niemało artykułów dotyczących dawnych dziejów tych arcyzdolnych ludzi, którzy (poza Lee) zwykle przechodzili płynnie od jednej redakcji do drugiej, co wyjaśnia zbliżoną kreskę niektórych postaci pojawiających się zarówno w uniwersum DC, jak i Marvela, jak choćby w wypadku bohaterów Ditko. Współpraca tego rysownika z frontmanem wydawnictwa była tyleż owocna (wystarczy przywołać Spider-Mana), co burzliwa, ponieważ ich wizje nie pokrywały się ze sobą. Z Kirbym nie było już tak łatwo. Rozdźwięk powstały między nim a Lee z czasem nabierał na sile, co zapewne było spowodowane kreowaniem się człowieka-Marvela na genialnego twórcę całego przedsięwzięcia – co było tylko częściowo prawdą.
Także pozostali współpracownicy Lee widzieli nie tylko jasne strony jego rządów. Liczne wypowiedzi przedstawiają ojca nowoczesnych superbohaterów jako apodyktycznego, nieco złośliwego i kochającego rozgłos szefa, który narzucał im nieprawdopodobne tempo, nierzadko wykorzystując ich pracę do budowania swojej własnej marki – siebie. W tym momencie warto wspomnieć o fiasku, jakim był projekt Stan Lee Media. Trudno orzec, czy winą za to kompletnie nieudane (i nielegalne, jak się okazało) przedsięwzięcie należy obarczyć głównego prowodyra, Petera Paula, czy naiwność oraz pewną arogancję Liebera. Dość rzec, że Lee musiał walczyć o odbudowanie dobrego wizerunku, co było dla niego prawdopodobnie najgorszą możliwą karą. Aby jednak oddać sprawiedliwość, założenia SLM nęciły Stana, który wyczuł w internecie nowe, zyskowne i szybko zmieniające się medium, w które warto było zainwestować.
Podobnie było z filmem, który Lee bardzo lubił. Szczególnie kiedy zaobserwował natychmiastowy sukces filmowej adaptacji przygód Batmana, nastawał na ekranizację dziejów marvelowskich postaci. Zresztą, jako niedoszły aktor, Stan miał dryg do tego prężnie rozwijającego się medium. Jego marzenie o aktorstwie zostało w pewien sposób zrealizowane dzięki krótkim wystąpieniom w filmach z uniwersum Marvela. Ostatnią produkcją, w której mieliśmy okazję zobaczyć Lee, był tytuł Kapitan Marvel. To ostatnie mrugnięcie okiem do odbiorcy z pewnością wywołało w widzach lekką melancholię.
O ile życie zawodowe Liebera było uzależnione od stałych zmiennych wynikających ze specyfiki rynku komiksowego, o tyle jego prywatne relacje prezentowały się trochę lepiej. Po zdobyciu uczuć żony, modelki Joan Boocock, wiódł los szczęśliwego małżonka, a wkrótce i ojca. Para miała dwie córki: Joan C. i Jan Lee, jednak młodsza z nich zmarła w dzieciństwie. Stan utrzymywał również bliskie relacje z bratem, Larrym Lieberem, także współpracującym z Marvelem.
Ostatnie dekady życia Lee upłynęły mu na walkach z Marvelem o prawa do postaci, które stworzył – a raczej o finansowy ekwiwalent za nieustający merchandising tychże. Od początku XX wieku z ekranów, ubrań, gadżetów i, oczywiście, komiksów, wyskakują na nas rzesze superbohaterów. Stan, który właściwie całe życie spędził na wymyślaniu nowych figur i ich wzajemnych powiązań w ogromnym uniwersum Marvel Comics, miał do pewnego stopnia słuszność, jednak niewiele osób wspomina przy tym, że nie był on wyłącznym ojcem naszych ulubionych (i tych mniej lubianych również) bohaterów. Nie mniej istotni dla ich powstania byli między innymi: Jack Kirby, Larry Lieber, Steve Ditko, Don Heck czy Bill Everett, o których – jakże wybiórcza – pamięć czytelników jakże często zapomina. Lee, szczególnie w swoich ostatnich latach, często spotykał się z fanami na rozmaitych konwentach w różnych miejscach świata, współpracował z POW!, tworzył seriale, nieustannie próbując powtórzyć sukces z lat sześćdziesiątych. To mu się nie udało, ale niezaprzeczalnie stał się ikoną popkultury, twarzą komiksu w ogóle, twórcą nowego typu superbohatera, który przyciąga do kin niezliczone rzesze wielbicieli.
Książka Batchelora Stan Lee. Człowiek-Marvel stanowi wspaniałe, bogate w szczegóły studium historii nowoczesnego komiksu. Autor – niejako wbrew tytułowi – skoncentrował się nie tyle na ukazaniu dziejów Lee, lecz zarysował szerszy kontekst, ukazując poszczególne etapy rozwoju publikacji komiksowych, które ewoluowały od historii dla dzieci lub niedojrzałych dorosłych do liczących się dzieł. Niniejsze opracowanie powinno więc być obowiązkową lekturą zarówno dla osób rozpoczynających swoją przygodę z nietypowym medium, jakim jest komiks, jak i dla studentów chcących w przystępny sposób zapoznać się z jego historią. Jednakże ogromną wadą Człowieka-Marvela jest zaskakujący brak ilustracji. Czytelnik znajdzie tu bowiem tylko kilka zdjęć Lee, co jest o tyle problematyczne, że w narracji przywołuje się niezliczoną ilość ilustracji, okładek magazynów itd.
Na szczęście niedostatki widoczne w polskiej publikacji rekompensuje anglojęzyczne wydanie The Stan Lee Story autorstwa Roya Thomasa. Wydawca zapewniał, iż tom zawiera wiele niepublikowanych dotąd ilustracji oraz kopie projektów komiksów – i dotrzymał słowa. Z każdej niemal strony książki biją żywe barwy, ekspresywne postaci zdające się przebywać w ciągłym ruchu oraz opisy dotyczące etapów powstawania obrazów, ich historii albo rysowników będących ich autorami.
Co więcej, publikacja Thomasa nie tylko może poszczycić się licznymi kopiami, ale także jest pisana żywym językiem, we wciągającym, a nawet, można by rzec, sensacyjnym stylu. Takie połączenie gwarantuje satysfakcję z lektury, jednocześnie sprawiając, że odbiorca niemal mimowolnie zapamiętuje więcej detali niż podczas lektury Stana Lee. Człowieka-Marvela. Thomas poświęca również o wiele więcej miejsca na dokładne opisanie relacji rodzinnych Liebera, ukazując jego awanse do Joan, ich wspólne życie oraz wychowywanie dziecka. Opublikowane zostały nawet zdjęcia tej małej rodziny, co dodatkowo przybliża czytelnikom postać Stana.
Mimo tych fraternizujących zabiegów, anglojęzyczny album to – ponownie – raczej opowieść o powstaniu imperium Marvela, z kolorowymi postaciami wyskakującymi z każdej strony niż historia Liebera. Nie jest to bynajmniej cecha deprecjonująca publikację, choć nieco myląca, biorąc pod uwagę jej tytuł. Jednak wierny czytelnik dowie się stąd, jakie były ulubione lektury Stanleya, co więcej – obejrzy kopie ich okładek. Thomas wspomina o szczegółach, o których nie pisał Batchelor, jak na przykład ciekawostka, że młody Stan pracował przez jakiś czas w fabryce spodni. I to bezpośrednio przed tym, nim trafił do Timely Comics.
Zarówno Stan Lee. Człowiek-Marvel, jak i The Stan Lee Story stanowią niejako hołd dla postaci jednego z najsłynniejszych twórców komiksów w dziejach tego medium. Chociaż ich autorzy nie pomijają opisów niepowodzeń Liebera, mówią o nich w tonie niewielkiego błędu, jakby fakt, że popełnił go właśnie Lee, miał sprawić, iż okaże się on mniej istotny. Publikacje opowiadają jednak w dużej mierze wcale nie o twarzy Marvela, lecz o powstaniu tej ogromnej firmy, o stałej rywalizacji z DC i pozostałymi wydawnictwami, o przemianie, jakim podlegał komiks na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Nie mogę powiedzieć, iż ich autorzy opisali poruszane przez siebie zagadnienie zupełnie bezstronnie, obiektywnie, ale jednak postać Lee, która już zdążyła obrosnąć w mit, ma w sobie coś, co sprawia, że czytelnik chce się dowiedzieć czegoś więcej zarówno o jego dziełach, jak i o nim samym.
I nie mogę dziś zakończyć inaczej niż słowem: Excelsior!
Autorem powyższej recenzji jest Barbara Szymczak-Maciejczyk. Filolog i publicystka, zastępca redaktora naczelnego w czasopiśmie „Creatio Fantastica”, badaczka popkultury; interesuje się zwłaszcza współczesnym wykorzystaniem figur wampira i czarownicy, postaciami kobiecymi w fantastyce i szeroko pojętą grozą. Dysertację poświęciła opisaniu doświadczenia miłości i samotności w prozie kobiecej XX wieku.
Korekta: Aleksandra Wucka
Serdeczne podziękowania dla TASCHEN i wydawnictwa SQN za udostępnienie książek do recenzji.
Tytuł książki: Stan Lee. Człowiek-Marvel (Stan Lee. The Man Behind Marvel)
Tłumacz: Bartosz Czartoryski
Autor: Bob Batchelor
Liczba stron: 364
Wydawca: Wydawnictwo SQN
Rok wydania: 2018
Język: polski
Cena: 39,99 zł
Tytuł książki: The Stan Lee Story
Autor: Roy Thomas
Liczba stron: 444
Wydawca: Taschen
Rok wydania: 2018
Język: angielski
Cena: € 2000