Snyder-manów dwóch
Z postacią Supermana jest obecnie ewidentny problem – zarówno w obszarze kina, jak i częściowo komiksu brakuje zwyczajnie pomysłu na współczesną, żywą interpretację tej ikony, która nie utrzymywałaby się w poetyce retro lub też nie starała się być „nowoczesna” na siłę, odchodząc zbyt daleko od swoich korzeni. Pytanie, czy tego rodzaju równowaga w ogóle jest możliwa. Próbą jej odnalezienia zajęli się w ostatnim czasie dwaj twórcy o pokrewnym nazwisku, których podejście do postaci Człowieka ze Stali różni się jednak tak bardzo, jak tylko jest to możliwe.
Zack Snyder i Scott Snyder to ikoniczne nazwiska w ramach mediów, wśród których operują. Zack, autor brawurowej ekranizacji „300” Franka Millera, ogłoszony został oficjalnym współarchitektem filmowego uniwersum DC. Scott natomiast należy do pierwszej ligi współczesnych scenarzystów komiksu amerykańskiego, który tytułami takimi jak „Amerykański wampir” czy też fascynująca interpretacja Mrocznego Rycerza w ramach „Batmana” zapewnił sobie miejsce w panteonie komiksowych twórców. Obaj panowie mieli również swoją szansę na zmierzenie się z postacią Supermana, czego owocem stały się dwie skrajnie różne próby „unowocześnienia” tego superbohatera, z wyraźną przewagą – zaznaczmy na początku – interpretacji Scotta Snydera.
„Człowiek ze Stali” Zacka Snydera – przez jednych uważany za jeden z największych gniotów superbohaterskiego kina, przez innych zaś za jego autorskie przekształcenie – jest filmem mającym z pewnością wiele wad formalnych i fabularnych. Pomijając jednak pewne niekonsekwencje w zakresie kształtowania fundamentów filmowego uniwersum DC, nie można odmówić Zackowi Snyderowi śmiałości w re-interpretacji postaci Supermana, choć ponownie kwestią dyskusyjną pozostaje, czy taka właśnie wizja nie wypacza znacząco pierwowzoru. Superman Zacka Snydera jest ewidentnie Supermanem epoki post-nolanowskiej, który nie jest już jaskrawym w wyglądzie i poglądach symbolem amerykańskich wartości, ale zagubionym samotnikiem, pozbawionym jasnego kompasu moralnego i poczucia odpowiedzialności. Mroczna dusza filmowego Supermana stanowi rzecz jasna w pewnym sensie odbicie niejednoznaczności współczesnego świata, w którym takowy Super-człowiek miałby się pojawić, lecz słuszną pretensję wnosi tutaj część zagorzałych fanów, wypominając Snyderowi, iż jego „poważna” retoryka kłóci się z komiksowym oryginałem, który zawsze pozostawał ostoją prawości i nadziei.
Scott Snyder, w ramach swojego niezwykle wyczekiwanego albumu „Superman: Wyzwolony”, także nie ucieka od bolączek współczesnego świata i jego złożoności. Sęk w tym, iż potrafi przy tym pozostawić zasadniczą cechę Supermana nietkniętą, nie burząc tym samym jego głównego budulca charakterologicznego. W „Wyzwolonym” mamy do czynienia z niebezpiecznymi działaniami organizacji terrorystycznej znanej jako „Wniebowstąpienie”, która głęboko wierzy, iż jedyną szansą dla odnowy ludzkości jest atomowy holocaust. Do tego nakładają się jeszcze dyskusyjne działania amerykańskiej armii, korzystającej z pozyskanych jeszcze w latach 30-tych obcych technologii, oraz obecność niejakiego Wratha – przybysza z kosmosu obdarzonego, podobnie jak Superman, nadludzkimi mocami, lecz jednocześnie ślepo wierzącego w amerykańską administrację. To właśnie obecność Supermana i Wratha oraz wpływ, jaki na światowe społeczeństwo miały pozyskane w sposób dyskusyjny pozaziemskie technologie, stanowi główny punkt oskarżeń „Wniebowstąpienia”, które wierzy, iż człowiek powinien dostać szansę na rozwój w oparciu o własne umiejętności. Trudno w tym miejscu nie zatrzymać się chwilę nad tym argumentem – czy bowiem faktycznie obecność Supermana i spółki przynosi więcej dobrego? Czy ludzie korzystają z kosmicznych narzędzi w sposób właściwy? Czy posiadanie na swoje usługi wszechmocnego kosmity nie wypacza postawy rządzących?
Wśród tej moralnej i politycznej mglistości wyraźnie pulsującym światełkiem pozostaje postać Supermana – niewzruszona wobec dynamiki otaczającego go świata i potrafiąca oprzeć się pokusie, jaką byłoby pójście w ślady Wratha i wyrzeczenie się osobistej odpowiedzialności na rzecz działania „na zlecenie”. Może to i niezbyt oryginalne koncepcje w uniwersum Supermana, ale Snyder potrafi tchnąć w nie powiew świeżego powietrza, dzięki czemu „Wyzwolony” to lektura autentycznie wciągająca i zmuszająca do refleksji. Dynamiczne i jak zawsze świetnie dopracowane ilustracje Jima Lee dobrze uzupełniają wizualnie tę pełną kosmicznego rozmachu, ale jednak jednocześnie bardzo „ludzką” historię, dotyczącą koniec końców konfliktu o sumienie głównego bohatera.
Z konfliktu filmowo-komiksowych Snyder-manów obronną ręką wychodzi zdecydowanie ten firmowany nazwiskiem Scotta Snydera. Jego „Wyzwolony” to może nie najambitniejsza w dorobku autora, ale jednak udana historia, która po intertekstualnym szaleństwie Granta Morrisona, przedstawionym w poprzednich tomach Egmontu, sprowadza ponownie Supermana na ziemię (i to w bardzo wielu znaczeniach).
Autorem recenzji jest dr Tomasz Żaglewski – kulturoznawca, adiunkt w Zakładzie Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną UAM. Obecnie pracuje nad książką dotyczącą współczesnych filmowych adaptacji komiksu.
Korekta: Monika Banik.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
„Superman – Wyzwolony”
Tytuł oryginalny: Superman – Unchained
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: Jim Lee, Dustin Nguyen
Kolory: Dustin Nguyen, Alex Sinclair
Tłumaczenie z języka angielskiego: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca oryginału: DC Comics
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Data publikacji wersji oryginalnej: 19 listopada 2014 r.
Data wydania polskiego: grudzień 2015 r.
Oprawa: twarda
Format: 17 cm x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Liczba stron: 268
Cena: 89,99 zł