Spowiedź bat-rodziny
80 lat Nietoperza!
Bat-krowa, jaka jest, każdy widzi, ale nie każdy już wie, co myślą o swoim ukochanym bohaterze redaktorzy i współpracownicy „Gotham w deszczu”. W ramach obchodów 80-lecia Rycerza z Gotham wspólnie wspominamy nasze pierwsze spotkania z postacią, a samemu jubilatowi winszujemy tak pięknego wieku. Dodatkowo – kilka słów od gości specjalnych. Zapraszamy do lektury!
Michał Chudoliński (redaktor naczelny): Pierwszym bat-komiksem, jaki zobaczyłem, był debiut Spoiler z przepiękną okładką wczesnego Matta Wagnera. Ale pierwszym komiksem, z którym wiążą się realne emocje, jest jednak Venom O’Neila z Legends of the Dark Knight. Jako g&%#*@a ta okładka z Mrocznym Rycerzem uśmiechającym się z grymasem pełnym nienawiści przyprawiała o dreszcze. I choć ta historia wiele straciła po latach w kwestii narracji, zestarzała się, to wciąż ma poruszające momenty realnej walki z nałogiem i ułomnościami, które ma każdy z nas. O’Neil zawarł w niej swoje własne doświadczenia przezwyciężania alkoholizmu i to czuć, kiedy spoglądamy na Batmana schodzącego do pieczary, aby walczyć z uzależnieniem od tytułowego Jadu. Ta historia nadal potrafi mnie porwać, bo opowiada o Mścicielu jako zwykłym człowieku, łamliwym, łatwopalnym. Ale tym większa jest satysfakcja, gdy powstaje on ze swych słabości. I o to chodzi w Batmanie – to inspiracja uświadamiająca nam, że mamy wybór i jesteśmy wolni co do naszego losu.
Michał Lipka (recenzent): Gdybym miał szukać najwcześniejszego wspomnienia o Batmanie, byłby nim ten mgliście zapamiętany moment, w którym jako ledwie kilkuletnie dziecko wypatrzyłem na wystawie kiosku RUCH-u album Batman: Przysięga zza grobu – służący mi wówczas (wstyd to przyznać) za kolorowankę… Ale jeśli chodzi o anegdoty, pamiętam pewne zimowe popołudnie. Nie przypomnę sobie jednak, ile miałem lat, na pewno niewiele. Szedłem wówczas na popołudniową mszę, po drodze zaopatrzyłem się w solidną dawkę słodyczy, które połknąłem chwilę potem, żałując później, że nie wziąłem niczego do picia. Resztę pieniędzy z kieszeni wydałem na kolorowankę Batman: The Animated Series. Nie zdarzył mi się żaden śmieszny wypadek, ale to była najbardziej dłużąca się dla mnie godzina dzieciństwa z czasów sprzed pójścia do szkoły. Pragnienie męczyło mnie tak, jak kusiła kolorowanka. I wciąż pamiętam to wszystko, jakby wydarzyło się wczoraj.
Jakub Michalik (recenzent, newsman): Podobnie jak w przypadku Bruce’a Wayne’a, moja przygoda z Batmanem rozpoczęła się od traumy z dzieciństwa: poczekalni u dentysty. Był tam telewizor, w którym leciała kreskówka, ale bardzo nietypowa: mroczna i surrealistyczna. Pamiętam, że emitowano ją w wersji z lektorem (nadając jej jeszcze bardziej poważnego, „dorosłego” klimatu), co oznacza, że była to końcówka lat 90., gdy zaczynałem podstawówkę. Główny bohater stopniowo uświadamiał sobie, że otaczająca go rzeczywistość to kłamstwo, za którym stoi kolorowo ubrany czarny charakter z niepokojącym uśmiechem. Tak jest, mowa o odcinku Perchance to Dream serialu Batman: The Animated Series. Do dziś uważam, że jest to jeden z najlepszych epizodów tej kreskówki, będącej jedną z najwybitniejszych produkcji telewizyjnych wszech czasów, a z całą pewnością najdoskonalszym przedstawieniem mojego ulubionego superbohatera.
Marek Kamiński (recenzent): Pierwsze spotkanie z Batmanem, kiedy to… Hmm, dwa mgliste wspomnienia. Może był to początek lat 90. ubiegłego wieku, gdy bodaj w sobotę na czarno-białym telewizorze śp. Dziadka zobaczyłem kawałek Batmana Tima Burtona. Może to była tylko reklama tegoż filmu… Może pierwszy był komiks (choć prędzej był on następcą powyższego seansu). Prawie na pewno mowa w tym miejscu o Batmanie nr 8/1993 z TM-Semic, w którym natrafiłem na spotkanie Mrocznego Rycerza z niejakim… Idiotą. Idiotą okazałem się później być ja, gdy w podstawówce sprzedałem któremuś z kolegów ten egzemplarz, przez co skromna kolekcja została pozbawiona tego elementu napędowego, który zainicjował lub kontynuował moją bat-manię. Straciłem wtedy cenną pamiątkę w skromnej nadal kolekcji bat-memorabiliów. Mając mgliste wspomnienia na ten temat i nie będąc pewnym ciągu przyczynowo-skutkowego, muszę zacytować niejakiego Człowieka, Który Się Śmieje: „Something like that, I bet… something like that. Something like that… happened to me, you know. I’m – not exactly sure what it was. If I’m going to have a past, I prefer it to be multiple choice!”1 Nie mam wyjścia. Wiem tylko tyle, że około 30 lat temu wpadłem do Króliczej Nory i trafiłem do Gotham City. „Wszyscy tu jesteśmy szaleni”. Nie mam wyjścia, przemierzam więc od tego czasu ulice skąpanego często w deszczu miasta… Mojego drugiego domu.
Bartłomiej Łopatka (recenzent): Moje pierwsze świadome wspomnienie związane z Batmanem to chyba oglądany urywkowo w jakiś sobotni wieczór pod koniec lat 90. ze starszym kuzynem Michael Keaton w garniturze i Gotham Tima Burtona. Potem było oglądane regularnie na Polsacie The Animated Series z dubbingiem (głos Conroya na dobre poznam dopiero w okolicach studiów). Co ciekawe, komiksy jako medium pojawiły się u mnie jako ostatnie – ale i chyba najmocniej się zakorzeniły, bo to teraz mój główny sposób „konsumowania” i poznawania Batmana oraz jego mitu. Ale dlaczego Batman? No jak to, przecież to Batman!
Wojciech Lewandowski (recenzent): Pierwsze wspomnienia z postacią Batmana wiążą się z dwoma Alanami: Moorem i Grantem. Pierwszy komiks z przygodami Mrocznego Krzyżowca, który wpadł w moje ręce, to prawdopodobnie (pamięć już nie ta, co kiedyś) wydany na papierze nikczemnej jakości przez TM-Semic Zabójczy Żart Alana Moore’a i Briana Bollanda. Pewnie nie doceniłem wtedy w pełni złożoności scenariusza czy graficznego kunsztu artysty, jednak zrobił na mnie ten komiks gigantyczne wrażenie. Ponadto fascynacja twórczością Moore’a dalej trwa. Z kolei Anarch w Gotham napisany przez Alana Granta, a narysowany przez Norma Breyfogle’a i Steve’a Mitchella, uzmysłowił mi, jak cienka jest granica pomiędzy superbohaterem a jego nemezis, zwłaszcza jeśli cele tego drugiego są szlachetne. Coś w sobie mają ci brytyjscy autorzy, że z ogranej postaci byli w stanie tak wiele wydobyć.
Rafał Kołsut (współpracownik): Do dziś pamiętam mój wieczorny rytuał czytania komiksów z tatą: wyczekiwany zeszyt Batmana z TM-Semic i dawkowanie kilku stron przed pójściem spać, by przyjemność z lektury mogła trwać dłużej. Gdy nauczyłem się czytać samodzielnie, odkryłem ze zdumieniem, że tata latami na bieżąco cenzurował większość wypowiedzi postaci, a niekiedy pomijał całe strony, które uznał za zbyt brutalne. Dzięki temu mogłem odkryć swoją kolekcję na nowo. Jeden rytuał został zastąpiony drugim – jak najszybszym powrotem ze szkoły, by zdążyć na popołudniowe pasmo kreskówkowe, a w nim odcinki Batman: The Animated Series.
Gdy w okresie wczesnego nastolęctwa straciłem zainteresowanie historyjkami obrazkowymi, Batman pozostał moim łącznikiem z medium. Pewnego dnia, skuszony okładką Zagłady Gotham, kupiłem album w maleńkiej księgarni podczas wakacyjnego wyjazdu i przeczytałem go jednym tchem. W stanie głębokiego wzruszenia po powrocie do domu odnalazłem na strychu pudło z zeszytami z TM-Semic. Dalej poszło już z górki. Dziś, dokładnie piętnaście lat później, jestem absolutnie pewien: to Batmanowi zawdzięczam powrót do komiksów.
Michał Siromski (redaktor, recenzent): Na moją fascynację postacią Batmana i w ogóle na mój popkulturowy gust duży wpływ miały ówczesne realia społeczne i gospodarcze. Wychowywałem się w latach 80-tych XX wieku w małej nadbałtyckiej miejscowości. W kwestii rozrywki nastolatkowie mieli do wyboru jedynie morze i plażę (od zawsze mnie nudziły), picie piwa na głównej ulicy miasta (nie byłem wówczas zainteresowany), mecze piłkarskie lokalnej drużyny (ale tylko IV liga), no i jedyne w okolicy kino. Przy czym kino – z nieznanych mi powodów – wkrótce zostało na wiele lat zamknięte. Przejawy zachodniej popkultury w dalszym ciągu uznawane były za wrogie kulturowo i ideowo, komiksów ukazywało się ze dwadzieścia rocznie, zaś ich czytanie było zajęciem cokolwiek wstydliwym. O tym, że istnieje jakiś Batman czy w ogóle superbohaterowie, nie było nawet szansy się dowiedzieć.
W listopadzie 1990 roku kino zostało niespodziewanie otwarte (po czym po kilku seansach… ponownie je zamknięto na wiele lat; do dziś nie wiem dlaczego). Skorzystałem z okazji i obejrzałem pierwszy film, jaki zaprezentowano. Opowieść o mrocznym mścicielu w kostiumie nietoperza, walczącym ze złoczyńcami wbiła mnie w fotel od pierwszej minuty. Oszołomiony chłonąłem wszystkimi zmysłami każdy element filmu: gotycki, baśniowy mrok, potężną muzykę, jedyną w swoim rodzaju scenografię, cudowne gadżety głównego bohatera i jego obłędny samochód. No i barwnego arcywroga, który przerażał mnie i fascynował zarazem. Dla mnie, trzynastoletniego chłopca, na przełomie upadającego komunizmu i ledwie rodzącej się nowej Polski, obejrzenie Batmana Tima Burtona było kulturowym wstrząsem, który na zawsze zmienił moje życie.
Miesiąc później nieoczekiwanie znalazłem w kiosku komiks będący adaptacją filmu. Udało mi się przekonać moją mamę, że będzie to świetny prezent dla mnie pod choinkę. Jego lektura pozwoliła mi raz jeszcze przeżyć ulubione sceny i utrwaliła moją miłość do tego filmu. Kiedy w styczniu 1991 roku TM-Semic rozpoczął wydawanie pierwszej w historii regularnej serii przygód Batmana, i to od Zabójczego Żartu – mrocznej, enigmatycznej i fascynującej opowieści, już wiedziałem: to jest to, co chcę czytać już zawsze, zaś Batman jest najbardziej intrygującą, najciekawszą psychologicznie postacią, jaką stworzyła kultura masowa XX wieku. Przekonanie to pozostało we mnie do dzisiaj i sądzę, że pozostanie już na zawsze.
Fan-art autorstwa Tony’ego Artigi
Wojtek Janicki (NostalGeek.pl, media społecznościowe w 2018): Moje pierwsze wspomnienie z Batmanem jest zarazem jednym z moich najwcześniejszych wspomnień w ogóle… Otóż był rok 1992, ja miałem 5 lat, a Telewizja Polska na Boże Narodzenie przygotowała dla widzów prawdziwą petardę – film Batman Tima Burtona. Była to historyczna, bo prawdopodobnie pierwsza, emisja filmu o Mrocznym Rycerzu w Polsce, a moją relację udało mi się potwierdzić w zeszłym roku na jednym z forów filmowych. Następnie była nieudolna (ale jakże piękna), nielicencyjna, słynna gumowa figurka Batmana wzorowana na wyglądzie Gacka przedstawionym właśnie w pierwszym filmie Burtona. Kiedy w 1994 roku telewizyjna Dwójka rozpoczęła emisję serialu TAS, a w moje nikczemne ręce wpadł komiks Batman 8/94 od TM-Semic (redaktorze naczelny, kłaniam się ;)), to już byłem kupiony na amen. Dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć, za co tak naprawdę uwielbiam tę postać, gdyż towarzyszy mi ona w moim życiu praktycznie od początku, a jej obecność zdaje się być równie naturalna, co oddychanie… 😉
Łukasz Chmielewski („Chmielu”, redaktor, recenzent): Z postacią Batmana zetknąłem się po raz pierwszy w 1987 r., w niemieckich przedrukach komiksów o Supermanie. Tego gościa z dużą literą „S” na klacie znałem już wcześniej ze zdjęć z filmu z Christopherem Reeve’em – ale kim był ten dziwak w pelerynie w kształcie skrzydeł nietoperza, w masce z rogami i jakimiś fikuśnymi ostrzami na rękawicach?
A potem był burtonowski Batman, mrowie artykułów w gazetach i czasopismach dogorywającego PRL-u, i w końcu mój pierwszy komiks o Batku – niemiecki przedruk historii Faces Jima Owsleya i Michaela Baira, wzbogacony fenomenalną okładką Denysa Cowana i Malcolma Jonesa III.
Mroczny Rycerz z rozwianą peleryną, stojący na wietrze i w ulewnym deszczu.
I tak to się właśnie dla mnie zaczęło. I jakoś – cho&#^@ – nie chce przejść 😉
Paweł Kamocki (współpracownik): Do Batmana trzeba dorosnąć. Ja dorastałem prawie trzydzieści lat. Chociaż wyrosłem na komiksach TM-Semica, moimi faworytami byli herosi Marvela, Batman kojarzył się głównie z kreskówką (jedną z ulubionych, to prawda). Mimo tego wyrosłem na kogoś, kto lubi rzeczy naprawdę dobre. Jeśli whisky, to single malt, a nie miodowy Jack Daniels, jeśli zegarek, to mechaniczny, a nie Montana z melodyjkami. Jeśli komiks, bo komiks to ważna część mojego dzieciństwa, otóż jeśli komiks to Batman. Traf chciał, że gdy wspomniałem o Batmanie odpowiedniej osobie, ta od razu skierowała mnie do Michała Chudolińskiego, a Michał szybko zaproponował mi napisanie recenzji. To było trochę jak spełnienie marzeń z dzieciństwa – mogę pisać o komiksach i ktoś to przeczyta (no dobra, nie wydrukuje, ale nie można mieć wszystkiego). I choć moje nazwisko ukazuje się dziś w druku dość regularnie, to do tej recenzji na Gotham w deszczu mam szczególny sentyment. Chciałbym napisać kolejne i mam szczerą nadzieję, że czas mi na to pozwoli. Bo niestety z czasem nawet Batman nie wygra.
Stefan Dziekoński (współpracownik): Z postacią Batmana po raz pierwszy zetknąłem się podczas lektury magazynu Mix Komiks na początku tego wieku. Później na kilkanaście lat o nim zapomniałem, aż do czasu, gdy obejrzałem filmik Nostalgia Critika poświęcony 10 najlepszym odcinkom B:TAS (moim ulubionym epizodem serialu jest dwuczęściowy Two-Face. Ciężka atmosfera, ludzki dramat dwójki przyjaciół i światełko nadziei w postaci miłości – wszystko to tworzy niezapomnianą opowieść). Tak zaczęła się moja fascynacja przygodami Batmana w DC Animated Universe i do pewnego stopnia w głównym uniwersum komiksowym.
Monika Banik (korekta): Postać Batmana towarzyszy mi od wczesnego dzieciństwa i ciężko mi powiedzieć, kiedy zaczęła się moja przygoda z Nietoperzem. W najwcześniejszych wspomnieniach widzę odcinki Batman: TAS oglądane po angielsku, u babci, pod nieobecność rodziców, których być może zaniepokoiłaby mroczna, ciężka atmosfera animacji, niekoniecznie przeznaczonej dla kilkuletnich dziewczynek. Odkąd pamiętam, Mroczny Rycerz znajdował się na piedestale mojego własnego panteonu dziecięcych bohaterów, a przez kolejne lata odkrywałam kolejne warstwy tej postaci i świata, w którym funkcjonuje. Fascynacja Batmanem wpłynęła na mnie, na wybór studiów, na zainteresowania i zaowocowała kilkuletnią współpracą z redakcją „Gotham w deszczu”.
Życzę Batmanowi co najmniej kolejnych ośmiu dekad rozwoju, eksploracji bat-mitologii i inspirowania kolejnych pokoleń, które po swojemu będą mogły interpretować złożoną postać obrońcy Gotham.
Barbara Szymczak-Maciejczyk (recenzentka): Moje pierwsze spotkanie z Batmanem było podyktowane przede wszystkim gustami starszych braci. Dzięki nim poznałam historię Mrocznego Rycerza bohatersko ratującego Gotham. Nieoczywiści bohaterowie, liczne zbrodnie i blichtr otaczający Wayne’a – to wszystko miało w sobie niezaprzeczalny urok i działało na mnie jak magnes. Pamiętam, że od początku podobała mi się zarówno kreska animacji, jak i drobiazgowa i doskonale przemyślana seria komiksów, od których zaczynała się moja faktyczna przygoda z czytaniem, która trwa do dziś. Batman forever!
Tomek Grodecki („Tommy”, media społecznościowe): Swoją fascynację przygodami Nietoperza zawdzięczam pewnemu popularnemu… masłu. To właśnie promocyjna VHS-owa kopia Mask of the Phantasm rozpaliła wyobraźnię kilkuletniego brzdąca, zaszczepiając w jego sercu mit Batmana. W międzyczasie przyszedł czas na kultowy serial z lat 90., jego nieco młodszego brata (rocznik 2004), zauroczenie dźwiękami Shirley Walker i Danny’ego Elfmana, a także „zajawkę” komiksami (przypieczętowaną spotkaniem z Brianem Bollandem). Wszystko to doprowadziło mnie najpierw do społeczności BatCave’a, a obecnie do stanu, w którym trolluję czytelników „Gotham w deszczu” Spider-Manem. W samym Batmanie cenię gotyk i art déco. Warto było omijać margarynę.
Kelley Jones (ilustrator przygód Człowieka-Nietoperza z lat 90., laureat Nagrody Eisnera): Batman w okresie dzieciństwa przerażał mnie jak cho&^$*! Bohater ten nie jest efektem radiacji, nie posiada zmutowanych genów, nie pochodzi z odległego świata. Jest zwykłą osobą. Osobą, która postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. I to mnie najbardziej w nim przerażało. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli napotkałbym go jakiejś nocy, stałoby się to z mojej winy, to ja wzbudziłbym jego gniew. Cokolwiek bym zrobił – nie zdołałbym mu uciec. Dlatego lepiej być przyzwoitym. Tak widziałem tę postać jakieś 15-16 lat temu.
W ten też sposób chciałem go narysować po rozmowie z Dennym O’Neilem, który zlecił mi to zadanie. Chciałem ukazać go jako uosobienie lęków. Nigdy nie wyobrażałem sobie, jak to jest być Batmanem. Z całą pewnością miałem jednak przed oczami wizję, jak to jest spotkać Batmana w konfrontacji.
Całkiem możliwe, że i Ty kiedyś go napotkasz. Może się pokazać każdej nocy. Wciąż mnie przeraża. Ale i za to go kocham!
Chuck Dixon (scenarzysta „Knightfall”, współtwórca Bane’a i Spoiler): Batmana kochają na całym świecie miliony. Jest fascynującą postacią z ponad 80-letnim bagażem wzlotów i upadków zarówno w przemyśle komiksowym, telewizyjnym, jak i filmowym. Najlepszym dowodem na jego nieprzemijalność jest jednak fakt, że nie przestaje być popularny nawet wówczas, gdy za jego przygody nierzadko zabiera się banda gamoni.
Bat-Mite: A najlepsza w tym wszystkim była bat-krowa!
Namaszczeni przez naszego czytelnika Krzyśka, wpis ten kończymy peanem na cześć bat-krowy, nad którym łzę uroniłby sam Grant Morrison. Równocześnie chcielibyśmy życzyć Batmanowi następnych 80 lat, w których bohater ten będzie nas kolejno wzruszał, inspirował, a może i czasami bawił do łez. Wróżąc przez pryzmat ostatnich ośmiu dekad – na pewno nie będzie nudno.
Opracował i przetłumaczył: Tomek Grodecki
Korekta: Aleksandra Wucka
1 Batman: The Killing Joke, Alan Moore (scen.), Brian Bolland (rys.)
No dobra…. Pierwsze spotkanie z Batmanem? Nie pamiętam dokładnie. Chyba odbyło się za pośrednictwem Supermana, a dokładnie wydawnictwa TM-Semic, jakoś pod koniec 1992 roku. Komiks „Mroczny Rycerz nad Matropolis” dorwałem u znajomego,