Wywiad przeprowadził Łukasz Chmielewski, więcej na jego temat można znaleźć tutaj.
Alan Grant – ur. w 1949r. Jeden z najbardziej poważanych w amerykańskim przemyśle komiksowym scenarzystów, tyle że… Szkot. Rozpoczynał od pisania horoskopów i opowiadań w prasie młodzieżowej. Do pisania scenariuszy komiksowych wciągnęli go dwaj przyjaciele, John Wagner i Patt Mills. Za ich sprawą trafił do słynnego magazynu „2000 AD”, gdzie m.in. współtworzył serie „Judge Dredd” oraz „Strontium Dog”. Po sukcesie w Europie zamarzył mu się podbój Ameryki. Wielokrotnie próbował zaoferować swoje usługi decydentom DC Comics – bez rezultatu. Sytuacja odmieniła się dopiero wtedy, gdy edytorem serii „Detective Comics” został Denny O’Neill. Będąc pod wrażeniem scenariuszy do przygód Sędziego Dredda, zaproponował on Grantowi objęcie posady scenarzysty tej serii. Od tej pory stał się jednym z najbardziej płodnych scenarzystów na świecie. Spośród niezliczonej ilości dzieł, największą popularność przyniosły mu scenariusze do serii „Batman”, „Lobo”, „L.E.G.I.O.N” oraz „Shadow of The Bat”. Szczytowym osiągnięciem komercyjnym i artystycznym okazał się jednak wydany w 1991 album „Judgement on Gotham”, w którym po raz pierwszy spotykają się Batman i Sędzia Dredd, ulubione postacie tego autora. Komiks doczekał się kilku kontynuacji, a jego współscenarzysta John Wagner oraz rysownik Simon Bisley stali się częstymi współpracownikami Granta. Alan Grant ma na swym koncie gigantyczną ilość scenariuszy do różnych serii amerykańskich i brytyjskich, wiele oddzielnych albumów, a nawet kilka powieści będących nowelizacją komiksów. Pisał dla rysowników europejskich, amerykańskich, a nawet japońskich. Obecnie mieszka w Essex, w przerobionym na dom XIV-wiecznym kościele.
– Przez ponad dziesięć lat tworzył Pan komiksy o Batmanie. Jak Pan wspomina te czasy, jaka była atmosfera w DC Comics, co zmieniło się w czasie tej dekady?
– Ogromnie cieszę się z lat spędzonych nad Batmanem. Denny O’Neill był wspaniałym redaktorem, Norm Breyfogle świetnym rysownikiem, a obaj zostali moimi przyjaciółmi. Atmosfera była całkiem pozytywna przez większość czasu, a redaktorzy dawali wsparcie. W ciągu tej dekady zmieniły się może dwie istotne rzeczy: w późniejszych latach Denny schował się w cieniu, a jego pomagierzy zaczęli grać pierwsze skrzypce, po drugie marketing i techniki sprzedaży stały się ważniejsze niż wcześniej.
– Jak Pan wspomina zjawisko batmanii wygenerowane przez sukces filmu Tima Burtona z 1989 r. Zapewne miało to kolosalny wpływ na Pana miejsce w komiksowym showbiznesie…
– Pisałem wtedy dla Detective Comics, a sprzedaż wzrosła z około 75 tysięcy egzemplarzy miesięcznie do 675 tysięcy. Z powodu filmu wiele osób nieznających wcześniej komiksów o Batmanie sięgnęło po nie. Więc kiedy przyjeżdżaliśmy na konwenty czy wieczory autorskie, wszystkie miejsca były zajęte. A korzystanie z limuzyn zamiast taksówek stało się normą – przynajmniej przez kilka lat.
Zorganizowano nam wycieczkę po planie filmowym i zapoznano z Antonem Furstem, którego wspominam jako naprawdę przemiłego człowieka.
– Jak dostał się Pan do biznesu komiksowego? Co było przyczyną, że wybrał Pan akurat komiks?
– Byłem fanem komiksów, odkąd babcia nauczyła mnie czytać, kiedy miałem cztery lata. Używała brytyjskich komiksów jako pomocy dydaktycznych, ale szybko odkryłem amerykańskie – zwłaszcza Batmana, który stał się moją ulubioną postacią (wciąż nią jest!). Jako osiemnasto- czy dziewiętnastolatek zdobyłem pracę jako korektor w szkockim wydawnictwie. Miałem nadzieję, że dostanę się do działu komiksów, ale ktoś wyżej postawiony uznał, że mam rękę do „romansów dla nastolatków”, więc trafiłem tam właśnie. Pisanie, no cóż, historyjek miłosnych szło mi naprawdę nieźle, ale czułem, że ten gatunek szkodzi szarym komórkom i opuściłem branżę wydawniczą, żeby zająć się czymś innym. Po jakimś czasie napisałem opowiadanie dla brytyjskiego tygodnika komiksowego „2000 AD”. Wybrałem się do Londynu na spotkanie z redaktorem, który z miejsca zaproponował mi posadę asystenta. Byliśmy wtedy współlokatorami z twórcą Sędziego Dredda Johnem Wagnerem, który zachorował i poprosił mnie o pomoc przy scenariuszu. Już tylko krok dzielił mnie od odejścia z pracy i zostania wolnym strzelcem. Z komiksami jestem związany od tamtej pory.
– W jaki sposób trafił Pan pod skrzydła DC Comics? Ciężko było się przestawić z tworzenia komiksów dla angielskiego odbiorcy na opowieści dla Amerykanów?
– Pracowaliśmy z Wagnerem nad opowieścią, kiedy pewnego popołudnia zadzwonił telefon. Redaktor Batmana Denny O’Neil powiedział, że próbują zrobić z Batmana twardszą postać i zaproponował nam na próbę dwa numery. Pracę dostaliśmy, ale Wagner, który nigdy nie przepadał za superbohaterami, wycofał się po kilku numerach i zostawił mi wolną rękę. Przejście z komiksów brytyjskich (są to zwykle antologie, zawierające pięć czy sześć opowieści, każda licząca pięć czy sześć stron) nie sprawiło trudności. Czytałem komiksy amerykańskie od małego, więc dobrze rozumiałem, jakie tempo akcji jest wymagane.
– Dla mnie spółka Grant/Wagner/Breyfogle a następnie duet Grant/Breyfogle pozostaje od lat w ścisłej czołówce twórców przygód Nietoperza (obok Millera, Starlina, Moore’a, wczesnego Loeba). W swoich scenariuszach do komiksów o Mrocznym Rycerzu, zwłaszcza początkowo, poruszał Pan ważne problemy społeczne. Analizę bolączek tego świata fantastycznie wplatał Pan z sensacyjnymi intrygami. Z czego wynikało to zacięcie ideowe?
– Jedną ze spraw, które zawsze mnie irytowały w komiksach superbohaterskich jest fakt, że bez przerwy toczy się w nich walka z inwazją z kosmosu albo wrogami planującymi jakieś kradzieże. Pomimo supermocy główne postacie nigdy nie wykorzystują swoich możliwości, żeby poprawić los Ludzkości. Zdecydowałem więc, że gdziekolwiek się da, włączę do opowieści kwestie społeczne.
– Niektóre z zeszytów sygnowanych nazwiskami Grant/Wagner były w rzeczywistości oparte wyłącznie na pańskich scenariuszach…
– Obaj podpisaliśmy umowę na pisanie dla DC przez rok. Po kilku miesiącach pracy John uznał, że właściwie nie ma ochoty pisać o Batmanie, woląc własne brytyjskie postacie, takie jak Sędzia Dredd, Strontium Dog czy RoboHunter. Postanowiłem działać samodzielnie, ale zachowałem nazwisko Johna w stopce, aby nie okazało się, że łamiemy zapisy umowy.
– Razem z Johnem Wagnerem stworzyliście niezapomniany duet Ventriloquist/Scarface. Jak powstała ta postać? Czy była inspirowana powieścią Magic Williama Goldmana?
– Wymyśliliśmy go jako prezentera telewizyjnego z manekinem na potrzeby cyklu The Mean Arena w „2000 AD”. Ale byliśmy zdania, że to postać zbyt ciekawa na taki komiks i odłożyliśmy go na półkę… dopóki nie potrzebowaliśmy nowego przeciwnika Batmana.
O ile wiem, ani John, ani ja nie czytaliśmy nigdy powieści Goldmana. Przestałem czytać powieści trzydzieści lat temu, po tym jak poczytny brytyjski pisarz sf oskarżył mnie – w obecności około trzydziestu osób – o kradzież pomysłów i wykorzystanie ich do Sędziego Dredda.
– Gdyby Ventriloquist i Scarface trafili kiedyś na duży ekran kto Pana zdaniem powinien ich zagrać?
– Danny DeVito i Tom Cruise (albo Johnny Depp).
– Jest Pan twórcą przynajmniej kilku znakomitych czarnych charakterów (Mr Zsasz, Mortimer Kadaver, Ratcatcher, Tally Man, Anarky i Scarface), które szybko dołączyły do klasycznej, niesławnej galerii przeciwników Batmana. Którą z tych postaci wspomina Pan najlepiej? Którą pisało się najlepiej?
– Lubiłem Kadavera, bo jest taki łobuzerski, jak czarny charakter w filmach z lat 30. Zupełnie nie przepadałem za Corneliusem Stiukiem, ponieważ usłyszałem kiedyś jego głos, pływając w kapsule izolacyjnej i przestraszyłem się jak cholera. Ale mój ulubieniec to Anarky, którym w sumie powinienem był być, mając 15 lat, zamiast pić, bić i uganiać się za dziewczynami.
– Zważywszy na to, jak ciekawe czarne charaktery Pan tworzył oraz na to, że stworzona – właściwie dla Pana – seria Batman: Shadow of the Bat koncentrowała się właśnie na nich można wysnuć przypuszczenie, że lubi Pan pisać o mrocznych stronach ludzkiej psyche (podobnie jak swego czasu J.M. DeMatteis)…
– Bardzo pochlebia mi porównanie z J.M. DeMatteisem. Nie zaprzeczam, że lubię pisać o ciemnej stronie człowieczeństwa… ale przeraża mnie to, ponieważ często widzę nieco siebie czy przyjaciół i członków rodziny w czarnych charakterach swojego autorstwa.
– Jakie były kulisy powstania serii Batman: Shadow of the Bat?
– Organizowaliśmy wprost batkonferencje na północy stanu Nowy Jork co cztery czy sześć miesięcy. Wszyscy scenarzyści, artyści i redaktorzy przyjeżdżali omawiać sytuację i wymyślać kolejne numery. Któregoś razu Denny ogłosił, że opublikujemy nową serię, a Norm i ja zostaniemy jego twórcami. Przygotował nawet tytuł, ale ten niespecjalnie mi się podobał, więc wymyśliłem „Cień Nietoperza”.
– Jedną z najlepszych, najmroczniejszych historii o Batmanie jest – moim skromnym zdaniem – The Last Arkham. Może kilka słów o kulisach jej powstania?
– Chciałem mocnego rozpoczęcia serii… a co może być mocniejsze od Batmana wśród obłąkanych? Rozmawiałem o tym z Dennym i wpadł na kilka dobrych pomysłów fabularnych.
– Jedną z moich ulubionych postaci jest wymyślony przez Pana prywatny detektyw Joe Potato. Jaka była geneza tego bohatera?
– Sam nie wiem. Pewnego dnia po prostu przyszedł mi do głowy i już.
– Jak wyglądał Pański udział w inicjatywie DC Retroactive z 2011 roku, na potrzeby, której znów współpracował Pan z Normem Breyfogle? DC Comics miało jakieś inne propozycje?
– Świetnie pracowało się znowu z Normem, choć odrobinę dziwnie pod nadzorem redaktora innego niż Denny O’Neil. Zaproponowaliśmy im kilka miniserii, ale zainteresowanie było zerowe.
– Od lat czekam (i wiem, że nie ja jeden) na zbiorcze wydanie zeszytów Grant/Wagner/Breyfogle i Grant/Breyfogle z łamów „Detective Comics” i „Batman”. Czy ktoś z DC Comics prowadził z Wami jakieś rozmowy na ten temat?
– Nie, nigdy. To jedno z najczęstszych pytań od fanów na konwentach: kiedy pojawi się wydanie zbiorowe. Trzeba by zapytać kogoś z DC, czemu go nie przygotowali.
– Czy czytuje Pan komiksy o Batmanie?
– Nie. Nie czytam o swoich postaciach po tym, jak przejmują je inni autorzy.
– Po tylu latach pracy nad postacią Mrocznego Rycerza co Pan sądzi o tej postaci? Czy nadal pozostaje ona źródłem inspiracji, czy też jej najlepszy czas minął?
– Batman nigdy nie przeminie. Denny mawiał, że co jakieś 10–12 lat trzeba wymyślać tę postać na nowo, uprzystępnić ją nowemu pokoleniu. I wciąż inspiruje… przynajmniej mnie.
– Pana ulubiona postać w świecie Batmana?
– Anarky.
– Którą wersję filmową Batmana lubi Pan bardziej – Tima Burtona, Christophera Nolana, a może Bruce’a Timma?
– Przykro im, ale nie przypadły mi do gustu żadne ekranizacje Batmana. Każda z nich miała mocne strony, ale przy bliższym spojrzeniu żadna nie tworzyła spójnej całości. Pod wieloma względami wolałem w latach 60. wersję Adama Westa!
– W Polsce Pana twórczość była otoczona swoistym kultem po części dzięki pańskiej wersji Batmana, ale przede wszystkim dzięki Lobo… Polacy uwielbiają pańskie poczucie humoru…
– Przepadałem za Lobo prawie tak jak za Batmanem. To opowieść, która bardzo pasuje do „2000 AD”, z przygodą, humorem i mnóstwem akcji. Niestety amerykańscy fani komiku nie cenią humoru aż tak i czułem zawód, kiedy poinformowano mnie, że seria jest zamykana. Lobo sprzedawał się dwa razy lepiej w Ameryce Łacińskiej – świetnie radził sobie Argentynie, Chile i Meksyku – niż w USA. Zaproponowałem zamianę, żeby kraje latynoskie publikowały numery najpierw, a Ameryka później. DC było przerażone. Tak się tam nie robi!
– Czy otrzymaliście tantiemy za wykorzystanie postaci Mr Zsasza w Batman Begins oraz Ventriloquista i Scarface oraz motywu fabularnego z The Last Arkham w serialach animowanych Batman – Animated Series i The Batman?
– Zapłacono mi skromną sumę za pewne elementy, ale nie za wiele i nie za wyżej wymienione.
– Czytając pańskie komiksy, w których pojawiał się Anarchy, miałem wrażenie, że to on, a nie Mroczny Rycerz jest Panu bliższy, pomimo że balansuje na delikatnej granicy pomiędzy antybohaterem a łotrem. A więc: ile Alana Granta zawarł Pan w Anarchy?
– Wiele z tego, jaki Alan Grant chciałby być, mając 15 lat. Nie nadaję się do partii politycznych – wyrzucono mnie ze szkockiej partii młodych socjalistów za odchylenie prawicowe i z koła londyńskich konserwatystów za odchylenie lewicowe. A kiedy brytyjscy anarchiści poznali Anarky’ego, potępili go jako kapitalistyczny szwindel. Chyba po prostu lubię się kłócić.
– Jacy twórcy książek, komiksów, filmów stanowili i stanowią dla Pana inspirację w pracy twórczej?
– Napisałem już wcześniej – nie czytam powieści od jakichś trzydziestu lat. Stan Lee inspirował mnie jako nastolatka, Denny O’Neil kilkanaście lat później. Zapewne najmocniej wpłynął na moją twórczość John Wagner, przynajmniej jeśli idzie o poczucie humoru. John i ja mamy pod tym względem wiele wspólnego.
– Jaką metodą Pan pracuje: full script czy tzw. marvelowską?
– Na pewno Full script. Pracowałem dla Marvela przy kilku komiksach – Srebrnym Surferze, Hulku, Robocopie – ale nigdy nie przypadło mi do gustu pisanie zarysu akcji i dodawanie dialogów później.
– Nad czym Pan obecnie pracuje?
– Nad udziałem Kanady w pierwszej wojnie światowej. To pierwsza z czterech powieści graficznych dla kanadyjskiego wydawnictwa Renegade Arts Entertainment. Wciąż piszę o sędzi Anderson dla „2000 AD” i miesięcznika „Judge Dredd Megazine” (po 30 latach). Obecnie pracuję nad ostatnim odcinkiem serii DeadEnd. Moja córka zilustrowała i wydała książkę, którą napisałem dla niej 35 lat temu – The Quite Big Rock. Sprzedaje się nieźle, więc chce, żebym napisał jej kolejną. Zanotowałem już pomysły, ale nie stworzyłem jeszcze scenariusza.
Jeśli Polakom odpowiada moje poczucie humoru, spodobają im się Tales of the Buddha (before he got enlightened) [Opowieści o Buddzie (przed oświeceniem)]. Humor dla dorosłych, seks, narkotyki i rock’n’roll. Renegade wydało właśnie pierwszy zbiór i jest to, pozwolę sobie powiedzieć, beczka śmiechu. Z Jonem Hawardem pracujemy nad drugą częścią.
– Dziękuję za odpowiedzi, to była prawdziwa przyjemność porozmawiać z legendą.
Rozmowę przełożył Adam Ladziński.
Bardzo fajnie się czytało. Szkoda, że facet już raczej nic z Batsa nie napisze. Nie mówiąc już o tym wydaniu zbiorczym z jego scenariuszami, którego wciąż brak. Chyba czas zacząć pisać petycję do DC….