TAK ZABIJA SIĘ KLASYKĘ
Niektórych klasycznych dzieł nie powinno się ruszać. Nieważne adaptować, kontynuować czy rozbudowywać, bo każde tego typu próby z góry skazane są na porażkę. Jednym z nich jest bez dwóch zdań Zabójczy żart Alana Moore’a, może nie najwybitniejsza z prac Brytyjczyka, ale jedna z najwybitniejszych jeśli chodzi o przygody Batmana. Opowieść ta niedawno doczekała się powieściowej adaptacji, ale ta, choć rozbudowana o solidną porcję nowych wątków – inaczej się nie dało – zabija całą dojrzałość pierwowzoru.
Cała historia toczy się dwutorowo. W pierwszym jej segmencie w Gotham pojawia się nowy narkotyk, Giggle Sniff, a Batman i Batgirl zaczynają własne śledztwo w tej sprawie. W drugim, Joker planuje swoją zemstę na Batmanie i Gordonie, jednocześnie odsłaniając przed nami możliwą wersję swojej genezy. Wszystkie wątki zaczynają się splatać, prowadząc do nieuchronnej tragedii…
Przy okazji zajmowania się powieściową wersją Trybunału sów pisałem, że jej autor nie mógł tak po prostu przenieść fabuły opowieści na literacki grunt ze względu na jej niezbyt imponującą długość. Obrał więc drogę stworzeni swoistej kontynuacji, opartej na tych samych schematach. Przed większym wyzwaniem stanął jednak duet Faust / Philips, który na tapetę wziął cienką przecież powieść graficzną jaką jest Zabójczy żart. Komiksowy pierwowzór liczy niespełna 50 stron, ale tyle wystarczyło Moore’owi by ukazać głębię szaleństwa Jokera, jego najmroczniejsze cechy i genezę – a wszystko to podlał walką Batmana, balansującego na granicy, której obiecał sobie nigdy w życiu nie przekroczyć. Autorzy powieści siłą rzeczy musieli postawić na całe multum nowego materiału, bo nawet przy rozległych, epickich opisach (których w książce jednak nie ma), całość nie miała by najmniejszych szans wyjść poza rozmiar literackiej nowelki. I postawili. Szkoda jednak, że nie postawili przy tym na dogłębną, psychologiczną analizę, zadowalając się głębią na poziomie typowej literatury young adult. A potencjał był wielki. Do jego wykorzystania potrzeba było jednak lepszych autorów i decyzji by tytuł docelowo przeznaczony był dla stricte dorosłych odbiorców.
Wróćmy jednak do zawartości Killing Joke. Powieść została zbudowana na tym samym szkielecie fabularnym co komiks. I to do tego stopnia, że nawet akcję osadzono w latach 80. Autorzy jednak nie pokusili się o rozbudowanie tego konkretnego motywu o nowe historie, a skupili na wrzuceniu do worka sporej ilości postaci (jest tu nawet Harley Quinn, która w momencie wydania komiksu jeszcze się nie narodziła) ukazaniu samych przestępców oraz ich działalności. I wśród tych przestępczych wątków rozmywa się to, co istotne. Autorzy, spece od thrillerów i kryminałów, Jokera zostawiają nam właściwie na koniec, co mogło być świetnym zagraniem, gdyby opowieść poprowadzić z takim wyczuciem, jak Spielberg swoje Szczęki. Najpierw mamy wątek poświęcony Maxie Zeusowi. Potem pojawiają się bardziej zwyczajni przestępcy (na plus zaliczam ich pierwsze kroki stawiane na nowej, technologicznej scenie) a tu najważniejsze staje się dochodzenie w sprawie narkotyków. Ale chociaż Batman i Batgirl badają związane z nimi tropy (przy okazji czego pojawia się kilka nawiązań do przyszłych wydarzeń), cały czas zdają się pozostawać gdzieś na uboczu. I tak jest też z całą resztą. Bo to, co Moore’owi udało się zawrzeć w kilku słowach w sposób genialny i treściwy, tu, choć rozwinięte, okazuje się płaskie, nijakie i mocno rozmyte, przez co traci intensywność i siłę wymowy.
Oczywiście omawiając Zabójczy żart nie da się nie wspomnieć o jego zakończeniu. Wieloznaczne, szeroko komentowane przez trzy dekady jest jedną z najważniejszych zagadek nie tylko całego albumu, ale i mitologii Batmana. Nie chcę Wam zdradzać czy autorzy je zmienili czy nie, bo w końcu ci, którzy znają pierwowzór między innymi po to sięgną po tę lekturę, ale mogę powiedzieć, że postarali się dodać coś od siebie. Jak wyszło, jak to mówią: na dwoje babka wróżyła. Oceńcie to sami. Czy warto poznać tę powieść? Na pewno nie tak, jak pierwowzór, bo na jego tle wypada mocno przeciętnie, ale jako samodzielna lektura jest niezła. Natomiast fakt, że – jak sugeruje zwiastun – twórcy zbliżającego się filmu Joker, mocno inspirowali się zarówno Zabójczym żartem, jak i komiksem Briana Azzarello o takim samym, jak obraz tytule, zachęca do odświeżenia sobie pierwowzorów i zrobienie tego również przez powieściową adaptację wydaje się niezłym pomysłem. Kto wie czy scenarzyści nie pokuszą się o jakiegoś easter egga. Oby tylko wyszły im one lepiej, niż autorom tej książki.
Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce, pisanych m.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.